Wyprawa pełna przygód, winkli, kilometrów, widoków i słonecznej pogody. W odróżnieniu od zeszłorocznej wyprawy do Włoch, to tym razem bardziej niż liczba kilometrów odczuwalny był czas przesiedziany w siodle.
Zaczęło się niezbyt szczęśliwie



Następnego dnia docieramy do Villach, tam nocleg i „koniec transferu”. Teraz już piękne górskie traski są nasze.
Przejechaliśmy m. in. takie przełęcze jak: Jaufenpass (2099), Timmelsjoch (2474), Pillerhohe (1558), Umbrailpass (2601)Wurzjoch (2006). Widoki i winkielki niezapomniane. Obowiązkowo zamknięta oponka – oczywiście w VFRze, a nie w Cebuli, ale i tak dawałyśmy radę


Też był dzień, kiedy przejechaliśmy 400km, wjeżdżając 4 razy na ponad 2000mnpm, ostatni wjazd był już wieczorem, po ciemku – to i tak była najkrótsza droga do pola namiotowego . Muszę przyznać, że „widzę ciemność – ciemność widzę” towarzyszyło mi przez cały czas tego powrotu. W ciągu dnia, przepaści, odległości, wysokość robią ogromne wrażenie, a tym razem tego nie było widać, ale można było sobie wyobrazić. Niesamowite przeżycie przejeżdżać znak 2500mnpm w totalnej ciemności. Fajne było to, ze takich wariatów było więcej

Po Austrii przyszedł czas na Włochy, Alpy włoskie równie urokliwe, ale już troszkę inne od Austriackich. Różnią się m.in. tym, że trawa na austriackich stokach jest równiutko wykoszona

Fajne było to we Włoszech, że po tych samych trasach jeżdżą ludzie samochodami, motkami, rowerami, gokardami, na specjalnych rolkach i dla wszystkich jest miejsce, a wśród tego zgiełku na stoku pasą się krowy, które ten cały zamęt mają głęboko gdzieś – przecież te piękne widoki to dla nich codzienność

Żal było zjeżdżać z gór, ale przed nami były kolejne urokliwe miejsca.
Ponieważ w zeszłym roku zakochałam się w Veronie, to odwiedziliśmy nasz ulubiony camping San Pietro (polecam, widok na całą Veronę niezapomniany) , spędziliśmy dzień wylegując się nad Lago di Garda, a potem wybrzeżem ruszyliśmy zachwycać się Lazurem



Na Lazurowym Wybrzeżu we Francji zdarzyły nam się dwie sytuacje, którymi chcę się z Wami podzielić. Pierwsza pt. „nakarmienie ludzi drogi”, druga „strumyk pod namiotem”, obie na tanim, fajnym polu namiotowym. Przyjechaliśmy późno na pole namiotowe, gdyż trochę czasu zajęło nam znalezienie noclegu. To był jedyny dzień, kiedy odwiedziliśmy kilka pól namiotowych i zostaliśmy dopiero na 4, czy 5 z kolei. Wcześniejsze, albo były zajęte, albo strasznie drogie (46 euro za 2 osoby z małym namiotem i motkami to duża przesada). W trakcie rozpakowywania podeszła do nas Francuzka (była rozstawiona z rodziną po drugiej stronie alejki) i poczęstowała nas kolacją – sałatka, kotlecik i oczywiście bagietka. Nie rozumiałam nic co ona mówi, Raf zrozumiał tylko, że mówi, ze dopiero przyjechaliśmy, widać , ze jesteśmy zmęczeni i jej rodzina chciała podzielić się z nami jedzeniem. Byłam wzruszona ... To było takie proste i miłe. A następnego dnia obudziliśmy się z strugach deszczu (to był jedyny dzień, kiedy deszcz pokrzyżował nam plany), po godzinie ulewy okazało się, ze nie ma odpływu i nasz namiot stoi w bajorku, a po kolejnej godzinie woda chlupała nam pod podłogą namiotu. Dziwne to było uczucie, na szczęście namiot przetrwał, a po godzinie popołudniowego słońca, po deszczu nie było śladu.
Po odwiedzeniu żandarma w San Tropez ruszyliśmy na poszukiwanie pól lawendy w Prowansji. One naprawdę istnieją, fioletowe pola, niebywałe...
Po dwóch tygodniach „dziczy” udaliśmy się do „miasta” Paryża – zupełnie inny klimat, motki odpoczywały, a my metrem i rowerami zwiedzaliśmy stolicę Francji. Ostatni (trzeci) dzień w Paryżu spędziliśmy na Polach Elizejskich na finale Tour de France. Nie jestem fanką kolarstwa i nawet nie wiem, kto jechał i kto wygrał, ale całe wydarzenie było niezłą frajdą.
Ostatnim celem naszej podróży była Normandia i Omaha Beach. Normandia, jako region Francji piękna i ze swoistym, bardzo przyjaznym klimatem, a miejsce gdzie walczyli żołnierze ciche, spokojne, robi wrażenie. Najbardziej poruszył mnie widok ściany, na której wypisane są nazwiska poległych żołnierzy, kropka przy nazwisku oznacza, że ciało tej osoby było zidentyfikowane – tych kropek jest naprawdę niewiele, można je policzyć na placach... Szybko po powrocie obejrzeliśmy Szeregowca Ryana – po tym, jak było się w tym miejscu, zupełnie inaczej ogląda się ten film...
A po Normandii był szczęśliwy, spokojny powrót do domu. Prawie spokojny

