Wyprawa do Transylwanii 2011.
Pomysł na wycieczkę pojawił się już w listopadzie zeszłego roku, ale na dzień przed wyjazdem pojawiła się informacja która sprawiła, że cały plan stanął pod znakiem zapytania. Trasa Transfogarska jest zamknięta dla ruchu. Zaczęliśmy wymyślać na poczekaniu jakieś wyjście awaryjne. Pomysły były różne. Słowenia, Węgry, Słowacja... W końcu stwierdziliśmy, że jedziemy po prostu przed siebie i zobaczymy jak to będzie.
Dzień I.
23 czerwca godzina 5.30 spotykamy się wszyscy w Baryczce, a wcześniej grupa formowała się w Boguchwale. Jak to zwykle bywa, ktoś zasypia i się spóźnia. Tym razem był to kruhy


Jeszcze przed Duklą dojeżdża kruhy. Jesteśmy więc w komplecie. Gdzieś na Słowacji żegnamy się z Maćkiemsoko, jego kolegą i Voytkiem. My gonimy dalej żeby na Węgrzech zatrzymać się na pierwsze tankowanie gdzie stanleey pod wrażeniem urody ekspedientki zostawia jej swoją kartę płatniczą. Jak się okazało później jednak bez PINu


No to w drogę. Kolejny dłuższy postój znajdujemy nad strumykiem pośród wzgórz. Szybkie schłodzenie organizmów, położenie Fazera, naprawa lusterka i dalej przed siebie. Na nocleg w motelu w Sibiu dojeżdżamy na tyle wcześnie, że udaje się jeszcze zrobić zakupy w pobliskim Realu i napić się piwa poleconego przez recepcjonistkę.

Dzień II.
Wstajemy bez pośpiechu i jemy śniadanie w cenie motelu. Pakujemy się i w drogę. Zaraz po wyjechaniu z Sibiu ukazują się nam góry. W pewnym momencie robi się chłodno. Czuć złowrogi nastrój ojczyzny Draculi. Nam towarzyszy jednak niczym nie zmącony pozytywny i wesoły nastrój. Po skręcie na drogę 7C mijamy tablicę z informacją, że droga jest zamknięta. Jedziemy jednak dalej. Zaczynamy wspinaczkę po niezliczonych zakrętach żeby po kilku kilometrach móc się zacząć zachwycać pierwszymi widokami.

Jednak to dopiero przedsmak tego co widzimy na szczycie. Niestety zdjęcia nie oddają nawet połowy uroku tych widoków. Wielka przestrzeń, surowość krajobrazu. To trzeba zobaczyć samemu. Do tego mamy szczęście bo pogoda dopisuje, widoczność super a sama trasa prawie pusta. W końcu oficjalnie jeszcze jest zamknięta




Po przekroczeniu tunelu krajobraz się zmienia. Jest bardziej zielono a zieleń wszędzie tutaj ma wiele barw. Po drodze mijamy między innymi malowniczy wodospad, stado owiec spacerujące szosą i stadko dzikich koni.


Następny postój robimy na zaporze, ale wcześniej jedziemy najlepszym chyba odcinkiem drogi podczas całej wyprawy. Idealny asfalt, idealne zakręty. Dużo łagodniejsze niż np. na Załużu, co pozwala pokonywać je z większą prędkością. Wystarczy napisać że z pasażerką, trzema kuframi i torbą na baku rozsuniętą pod szyje prawie zamknąłem opony


Zamek w Bran zastajemy po zamknięciu dla tego decydujemy się na nocleg na pobliskim kempingu i zwiedzanie następnego dnia rano.
Dzień III.
Wstajemy jak zwykle bez pośpiechu. Zwłaszcza, że w nocy przeszła solidna burza i nie wyspaliśmy się zbytnio. W nocy wyglądałem z namiotu czy nie powtórzyła się sytuacja z Bułgarii i czy na rozmokniętej ziemi stopka nie wbiła się w podłoże kładąc VFRę. Na szczęście nie. Ruszamy na zamek. Sam nie wiem czemu nie udało się kupić trzech biletów na jedną legitymacje studencką ze zdjęciem Kamili..... Zamek naszym zdaniem bardzo przytulny jednak budowany chyba dla karłów...


Nie zapomnieliśmy tez o wpisie Podkarpackich 2oo do pamiątkowej księgi. Po poszukiwaniu zamkniętego urzędu pocztowego, oczekiwaniu na otwarcie kantoru oraz kupnie pamiątek ruszamy dalej w kierunku Brasov oraz drogą nr 1 do Sibiu, wstępnie na nocleg. Jednak nikt jeszcze nie przypuszczał co nas czeka jeszcze tego dnia....
Już od rana pogoda nas nie rozpieszczała, ale gdzieś kilkadziesiąt kilometrów przed Sibiu musieliśmy ubrać przeciwdeszczówki. Mimo ciągle nie sprzyjającej aurze jedziemy dalej. Przed motelem w Sibiu zatrzymujemy się na pobliskiej stacji by podjąć decyzje czy mimo deszczu jedziemy czy pozostajemy na nocleg w mieście. Decyzją większości jedziemy dalej żeby ,,zajrzeć'' z Sebes na drogę nr 67C czyli Transalpinę. I to był pierwszy krok do piekła. Drugim była decyzja, że przeprawiamy się do Petrosani, nie tankując wcześniej paliwa. Droga na początku ładna, o dobrej nawierzchni jednak z każdym kilometrem przytrafiały się coraz ciekawsze przerywniki w postaci odcinków błotnistych, kamienistych itd.

W pewnym momencie jakieś 4 metry przede mną przebiegła sarna. Obeszło się bez nerwów tylko bałem się że pojawią się następne z jej stada. Kolejnym znakiem zwiastującym problemy była para na chopperze jadąca z przeciwka. Pasażerka wesoło machała do nas ale motocyklista kręcił głową znacząco co podpowiadało mi wyraźnie, że będą problemy. No i zaczęło się. Deszcz, zapadający zmrok, kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego miasta i migająca od jakiegoś czasu rezerwa nie nastrajały optymistycznie. Do tego droga, a raczej jej miejscowy brak. Co było najbardziej dziwne to to, że czasem był super nowy dywanik na szerokości co najmniej trzech pasów, a za 100 metrów totalny brak nawierzchni z mostkiem o szerokości 2 metrów. Dziwny mają system remontu drogi. Kiedy byliśmy na wysokości 1240 m.n.p.m. na zaporze z jakimś jeziorkiem miałem nadzieje że już będzie z górki. Później okazało się że w najwyższym punkcie było ponad 1700 m.n.p.m. według nawigacji... Postanawiam oszczędzać paliwo gasząc silnik jednak jest ciemno więc świecę reflektorem. Przy najbliższym podjeździe rozrusznik nie kręci. Jest ciepło. Jednak trzeba wybierać, paliwo albo prąd. Jadę dalej na wolnych obrotach i luzie. W końcu udaje się dojechać do Petrosani, a samo miasto okazuje się być na tyle dużym że jest i stacja benzynowa i sklep z wódką którą obiecaliśmy sobie jeszcze na trasie. Po takich przeżyciach nie było innej opcji



Dzień IV.
Budzimy się jak zwykle bez pośpiechu. Śniadanie w eleganckiej, hotelowej restauracji, smarowanie łańcuchów na zielonym dywanie przed hotelem, pakowanie i w drogę.

Pogoda sprzyja. Nie jest za gorąco ani za zimno. W sam raz. Nie to co w pierwszy dzień jazdy kiedy termometr VFRy prawie przez cały dzień pokazywał 35 st.C. Jest tez lepiej niż wczoraj na Transalpinie, kiedy temperatura spadła do 6 st.C. W drodze mijamy Francuza na jakimś BMW GS. Siedzenie obszyte futrem. Przed szybą zbiornik z woda popijaną przez rurkę. Taki podróżnik samotnik. Tylko czemu nie było go wczoraj na Transalpinie? Ehhh ci beemkowcy


Nasz dzisiejszy cel to Węgry i Sarospatak nie daleko Tokaju z basenami termalnymi. Po drodze mijamy Tokaj, który bardzo nam się podoba i setki hektarów plantacji winorośli na wzgórzach. Na miejscu miłe zaskoczenie. Domki tańsze niż namioty, a w połowie zajęte przez Polaków. Do tego bliskie sąsiedztwo samych basenów na które mamy wliczony wstęp w cenie domku. Do wzięcia domku w zasadzie namawia nas dwóch Polaków na BMW 1150 i 800 GS. Oni jadą na Krym i nie kryją zdziwienia kiedy opowiadamy im o naszej wczorajszej przeprawie przez Transalpinę

Po rozpakowaniu robimy mały rekonesans po basenach jednak jako, że czynne są tylko do 20tej, postanawiamy napić się piwka, a na baseny wrócić następnego dnia rano.
Dzień V.
Jako, że śpimy wszyscy w jednym domku, nie sposób nie obudzić się po koncercie wszystkich budzików z telefonów. Wstajemy i na baseny. Mimo, iż jest poniedziałek, ludzi przybywa coraz więcej. W tym przedstawicielek płci pięknej, ku uciesze niektórych z nas



Wyjeżdżając kierujemy się w stronę Siravy która robi na nas nieco przygnębiające wrażenie, dla tego że jest strasznie pusto. Nie to co podczas zlotów kiedy to miejsce wręcz tętni życiem


Słowackie Bieszczady są piękne i w przeciwieństwie do naszych chyba mało uczęszczane przez turystów. Jednak nie decydujemy się na wjazd do Parku Narodowego, jadąc w kierunku Medzilaborców oraz przejścia granicznego w Radoszycach. Teraz tylko dziurawa droga do Zagórza gdzie jemy pożegnalna pizzę.
Na koniec chciałbym napisać, że wyprawa udała się na 250 % jak obliczyliśmy. Nie dość, że zrobiliśmy Trasę Transfogarską co stanowiło 100 % pierwotnego planu to jeszcze nieplanowanie pokonaliśmy sporą część Transalpiny oraz zrobiliśmy część planu awaryjnego. Chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom za towarzystwo. Każdy wniósł do wyprawy coś swojego co w efekcie stworzyło całość niesamowitej przygody. Dzięki również dla Maćkasoko i Voytka za eskortę do Słowacji, a szczególne podziękowania dla Kamili która towarzysząc mi dzielnie znosiła trudy podróży. Na prawdę jestem pod wrażeniem!

Linki do wszystkich zdjęć:
Daniel https://picasaweb.google.com/Danielvfr8 ... lwania2011#
stanleey https://picasaweb.google.com/spokrywa/0627Rumunia#
rozio https://picasaweb.google.com/Rogulec/Ru ... directlink#
Piszol https://picasaweb.google.com/piszol/201 ... ANSYLWANIA