Dziennik wyprawy (o zabarwieniu osobistym

)
Czwartek 3 czerwca godzina 23:15
Przekręcam kluczyk w stacyjce gasząc motóra. Dziś miałem ciężki dzień ganiania po mieście w 30-sto stopniowym upale i załatwiania wszystkiego jak zwykle na ostatnią chwilę. Przez jakiś czas siedzę jeszcze na motórze i chłonę chwile - przede mną dwa tygodnie urlopu ale ja jestem zbyt zmęczony by się tym cieszyć. W końcu ruszam dupę i ustawiam Hondę na podstawce centralnej, maksymalnie blisko ściany coby nie utrudniać życia współlokatorom. Ntv-ałce przyda się odpoczynek, tak samo jak wymiana opon i serwis - o tym jednak będę myślał po powrocie. Jeszcze szybka inspekcja w garażu czy beema dobrze zapięta i już jestem na górze. Co teraz? No tak; wypadałoby się przecież spakować. Pomimo, że moja kobita poleciała do Polski już kilka dni temu to i tak zdążyła przygotować mi ciuchy, "w których będę ładnie wyglądał" (czy ona nie może pojąć, że ja we wszystkim wyglądam ładnie

). Muszę zabrać wszystko co mi przygotowała, chociaż wiem, że niektórych rzeczy nawet nie wyjmę z torby

. Nic to - nie pierwszy to i nie ostatni raz. Dobra; ciuchy są, paszport, kasa, talia kart bankomatowych, telefon, ładowarka, GPS...

. No właśnie... zapomniałem wgrać mapę Ukrainy.. nieważne, damy radę bez niego... ale wezmę go i tak może się do czegoś przyda. Ok, gotowe...

Coś lekki ten bagaż

Nieszkodzi - w drodze powrotnej na pewno nie będzie. Teraz szybki prysznic i do wyra.
Piątek 4 czerwca
Budzę się na chwile zanim budzik zaczyna dzwonić. Myję ładnie ząbki i buźkę po czym wolno staczam się na dół by obudzić organizm kawą. Jest za 15 piąta więc mam jeszcze czas na małego, pokawowego, porannego klocka

. Równo o 5 słyszę ciche pukanie do drzwi. To wujo - jak zwykle punktualnie co do minuty - ma mnie zawieźć na lotnisko w Luton. Biorę torbę i trzy minuty później jesteśmy już na drodze A30. Jest jeszcze za wcześnie na korki na autostradzie M25 więc podróż przebiega sprawnie. Krótko przed godziną 6, żegnam wuja. Mam jeszcze sporo czasu do odlotu więc snuję się po lotnisku.
W samolocie udaje mi się zająć miejsce przy oknie i jak zawsze (pomimo, że nie jestem wysoki) mam problemy z ułożeniem kolan tak aby się nie zapierać o fotel przede mną. No cóż... takie są uroki tanich linii lotniczych. Obok mnie siedzi dwóch zawodników jakiejś angielskiej drużyny rugby. Mają ze dwa metry wzrostu - oni to dopiero mają przesrane (dobrze im tak

). Samolot startuje o czasie, lot przebiega spokojnie, jest piękna pogoda więc podziwiam widoki. W Gdańsku lądujemy punktualnie o 11 i jeszcze tylko godzinka w kolejce do odprawy i już mogę zabrać bagaż z taśmy(mogę się założyć, że robi tam już piąte okrążenie). Biorę, więc tę dziwnie lekką torbę i wyłażę na parking gdzie czeka na mnie mój Łojciec (tak nazywam mojego kochanego tatusia i to wcale nie dlatego, że wódki i pacierza nigdy nie odmawia

). W supertajnym Seacie na gaz, toczymy się w korku w kierunku Urzędu Miejskiego. Muszę odebrać nowy paszport, stary jest ważny jeszcze 2 miechy ale ukraińska służba celna może robić problemy. Jak zwykle mam szczęście i w urzędzie losuję numerek: sześć milionów osiemset czterdzieści tysięcy sześćset trzydziesty drugi - czyli jak nic, kolejne dwie godziny czekania. Ustalamy, że Łojciec nie będzie kwitł ze mną w urzędzie tylko pozałatwia inne sprawy wracając po mnie później. Staję ładnie w kąciku(znów mam szczęście - wszystkie miejsca pozajmowane). Czekam.... czekam.. czekam.. Ooo jest mój numerek!!! Idę... Załatwiam formalności, daję sobie zeskanować odciski palców i nowy paszport już jest mój. Na zewnątrz czeka już Łojciec. Ładujemy się do supertajnego Seata na gaz i jedziem do dom wrzucić coś na ruszt. Zycie w Polszy ma swoje dobre strony, do których zdecydowanie zalicza się jedzenie. Ach jak dobrze...

. Po obiadku wsiadamy w kaszlaka i udajemy się do warsztatu, gdzie pracuje Łojciec, coby wymienić uszczelniacze przegubów. Nasz ulubiony kolega Marcin(właściciel warsztatu) użycza nam podnośnika i po dwóch godzinach dwóch kawach i jednym pączku z budyniem wszystko już gotowe. Sprzątamy warsztat i żegnamy się z Marcinem, który nie wierzy w powodzenie naszej wyprawy. Jakoś w ogóle mi to nie przeszkadza. W domu jesteśmy około 20, pakujemy wszystkie potrzebne rzeczy i ustawiamy w przedpokoju.
c.d.n.
Niestety muszę wszystko pisać na raty bo czasu brak
Muza to dark ambient, zespół nazywa się Lustmord płyta "Heresy"
Zdjęcia reaktora dam później jak dojdę w to miejsce z opowieścią
Cierpliwości
[ Dodano: 2010-10-28, 11:51 ]
Sobota 6 czerwca
Wstajemy zgodnie z planem o 6:30, wciągamy śniadanie, ładujemy kaszlaki i o 8:30 jesteśmy gotowi do drogi. Pierwszy przystanek - stacja benzynowa. Zalewam kaszlaka pod korek - weszło 16 litrów( to połowa zbiornika mojego adventure: fajnie). Kiedy idę zapłacić słyszę za plecami charakterystyczne PSSST... Ach te baby - dzień bez browara to dzień stracony

. Około 9 jesteśmy na trasie nr 7 w kierunku Warszawy, gdzie przeżywam chwile grozy.

Kaszlakiem rzuca na prawo i lewo.

.Przez chwilę myślę, że coś się urwało. Nie.. to tylko koleiny. Ech... polskie drogi, już zdążyłem o nich zapomnieć:roll: . Trasa do Warszawy, przebiega bez zakłóceń, jest piękna pogoda i nawet czasem nie ma kolein

Humory dopisują
Uploaded with
ImageShack.us
Uploaded with
ImageShack.us
Uploaded with
ImageShack.us
Uploaded with
ImageShack.us
[ Dodano: 2010-10-28, 12:13 ]
Przejazd przez stolicę utrudniają nam spore korki a do tego przez remonty drogowe troszku pobłądziliśmy. Po dwóch godzinach męczarni udaje nam się wydostać z miasta. Robimy krótki odpoczynek w miejscowości Zakręt, gdzie przy okazji spotykamy się z kolegą Igorem. Pomimo, że kolega Igor ma dwa tygodnie wolnego to nie udaje nam się namówić go na dołączenie do nas, więc po jakimś czasie zawraca do Warszawy a my ruszamy dalej.
Uploaded with
ImageShack.us
Jakieś 75 km dalej zatrzymujemy sie w restauracji Stara Cegielnia i po jedzonku walimy z Łojcem w półgodzinną kimkę na trawniku. Kobity w tym czasie sączą browar

Dalsza trasa trasa przebiega bez sensacji i około 18 zjeżdżamy do przydrożnego hotelu w odległości kilku km od Lublina. Jeszcze tylko szybki wypad do sklepu i będzie się można zrelaksować. Jutro planujemy wystartować o 9 więc bierzemy tylko 0,7l i oczywiście browary dla żeńskiej części wyprawy

.
c.d.n
[ Dodano: 2010-11-10, 11:38 ]
Niedziela 7 czerwca
Kolejny piękny, słoneczny dzień. Do przejścia granicznego w Dorohusku mamy niecałe 100km więc niespiesznie zwijamy się z hotelu. Ruch na trasie jest minimalny, a i kolein jakby troszkę mniej więc jedzie się zajebiście

. Chwilę po 11 mijamy 5-cio kilometrową kolejkę tirów i dojeżdżamy do przejścia granicznego. Pomimo to, że przed nami tylko kilka osobówek to odprawa zajmuje nam dwie godziny.Na granicy Polsko-Ukraińskiej nadal funkcjonuje przestarzały system karteczek i kwitów, z którymi trzeba ganiać od okienka do okienka. Kilka Informacji: aby wjechać na Ukrainę trzeba być właścicielem pojazdu, lup posiadać pisemną zgodę właściciela pojazdu, potwierdzoną przez notariusza i przetłumaczoną na ukraiński, konieczna jest też zielona karta oraz paszport ważny przez co najmniej kolejne pół roku.Na granicy dostaje się karteczką , którą trzeba mieć przy sobie podczas całego pobytu na Ukrainie.
c.d.n