
Niedziela, pobudka o 7 rano, kawa i małe co nieco, dopakowanie bagażu i do gniazda po motki. Na miejscu okazuje się, że mój kufer ma rozwalone mocowanie

Po wyjechaniu zaledwie za rogatki Warszawy łapie nas deszcz i z każdym kilometrem leje coraz bardziej… w Częstochowie już nie wytrzymujemy i zjeżdżamy do Maca przeschnąć chwilkę oraz ogrzać się. Następny postój robimy 10 km przed Opolem… jest mi tak mokro i zimno, że nie jestem w stanie utrzymać kubka z gorącą czekoladą(w tym czasie w Warszawie świeci zajebiste słoneczko-info telefoniczne od brata). Zapada decyzja o tym, iż nie ma innej możliwości jak dojazd na miejsce noclegu pod Lubaniem. Zakładam dodatkowe ciuchy, a pod rękawice wciągamy foliowe rękawiczki(niestety pomaga zaledwie na pierwsze 10 minut). Jedziemy dalej, jest coraz gorzej droga dziurawa nic nie widać i zimno… dojeżdżamy do autostrady i musimy zrobić przerwę na tankowanie(pierwsza napotkana stacja ma awarie i dopiero na następnej robimy postój). Ratujemy się gorącą herbatą z cytryną i Adam dzwoni do babki od noclegu, poinformować ją o opóźnieniu, jakie mamy przez warunki atmosferyczne.
Na autostradzie powinno być lepiej, a tymczasem my nadal walczymy o życie. Tirów jest sporo chlapią spod kół jak cholera, deszcz leje, silne podmuchy wiatru a widoczność spada do zaledwie kilku najbliższych metrów, nie wspomnę już nawet o temperaturze. Próby wyprzedzania mogliśmy podejmować tylko za samochodem bądź na tzw „czuja”. Udaje nam się jednak dojechać na miejsce i ok. godziny 19:30 jesteśmy na miejscu. Dzięki uprzejmości gospodarza France i Franka wstawiamy do „garażu”(ludzie z miasta nazywają to stodołą

Następny dzień wita nas deszczem, nauczeni dniem poprzednim wkładamy na nogi worki śmieciowe, pod rękawice foliowe rękawiczki i po solidnym agroturystycznym śniadaniu ruszamy dalej.
Gdy tylko mijamy granice znika deszcz i pojawia się piękne słoneczko więc nareszcie nabieramy tempa

Uśmiech z twarzy znika nam po ok 100 km (na wysokości Drezna) kiedy ponownie zaczyna padać. Tym razem jesteśmy bardziej odporni, a i warunki drogowe są lepsze wiec budziki wskazują ok. 140 km/h, a my pędzimy przed siebie...
przez następne 600 km mamy ciągłe zmiany pogody: deszcz, opadająca mgła i zero widoczności, temperatura spadająca do 0, a za jakiś czas znów słonko i przeschnięcie tylko po to by za chwilę przemoczyło nas kompletnie.
Udaje nam się dotrzeć do celu bez większych przygód.
Kolejny dzień postanawiamy spędzić na totalnym luzie bez ruszania się gdziekolwiek(lenimy się i dodajemy organizmom % ) pogoda niestety nadal fatalna.
Plany niestety musimy zmienić gdyż okazuje się, że załapaliśmy się na fatalny front atmosferyczny i niestety przez Szwajcarię nie damy rady przejechać(a na pewno ja nie poradzę sobie w górach przy opadach i minusowych temperaturach).
Zamiast na dół postanawiamy pojechać przez Francje do góry przez Belgie i Holandię a potem ponownie Niemcy by wrócić do domu.
Nadal wszystko idzie pod górkę i rozkładam się zdrowotnie. Musimy przez kilka dni(kilka=3) pozostać w "Niemcowni"
Nie próżnujemy jednak i następnego dnia lecimy do Frankfurtu i Darmstadtu zrobić zakupy w Louisie i pozwiedzać.
Bez przygód się jednak nie obywa i gubimy się we Frankfurcie nie mogąc znaleźć sklepu oraz stacji benzynowej.
Każdy napotkany taksówkarz okazuje się Turkiem i każdy z nich wskazuje inna drogę, a nasze maszynki zaczynają coraz bardziej odczuwać głód. Udaje nam się dostrzec znaczek Esso w oddali i dojeżdżamy na stację na oparach(w baku zostało niecałe 0,5 litra paliwa. Zaopatrujemy się na stacji zarówno w paliwo jak i mapę miasta. Objeżdżamy Frankfurt, robimy zakupy i wracamy. W drodze powrotnej sprawdzamy możliwości na autostradzie i przy 190 km/h i wietrze zaczyna mnie zwiewać… mówię sobie dość i zwalniamy do komfortowej prędkości.
Przez następne dni zwiedzamy okolicę i ruiny zamków.
Robimy też wypad do Heidelbergu i Manncheim spotkać się z SirAdamem

Oczywiście czas na kawce i pogawędkach minął nam tak miło, iż nawet nie zorientowaliśmy się jak późno się zrobiło, a drogi mieliśmy jeszcze kawałek. W związku z powyższym ostatnie kilometry jechaliśmy już w ciemnościach. Po drodze oczywiście przygody: jadąc przez miasteczko wpadamy na fotoradar, który pięknie cyka nam dwie foteczki (na nasze szczęscie stacjonarny ale w związku z tym w albumie go nie mamy

myślę sobie "o... mysza"
myszka tez jest zaskoczona i zobaczywszy mnie zatrzymuje się na środku staje na tylnych łapkach i patrzy mi w oczy z uśmiechem na pyszczku jakby chciała powiedzieć "o...anka"
i w tym momencie słyszę już tylko "chryyyyt"
na drżących nogach zatrzymuję się na środku tej górki i nie mogę ruszyć dalej... a Adama już nie widać... (ja naprawdę nie chciałam, a trwało to zaledwie kilka sekund... )
udaje mi się jednak przełamać i ruszyć dalej w połowie drogi czekał już Adam, którego moje znikniecie trochę zdążyło zaniepokoić…a potem rozbawić…
W sobotę robimy zakupy i zaliczamy „mały” spacer po górach ok. 15-20km. Wieczorem pakowanie i w niedzielę rano ruszamy na Paryż. Już przy starcie pojawia się problem z moim moto bo nie wiadomo czemu restartuje mi licznik rano(zwalamy to jednak na minusową temperaturę w nocy i bagatelizujemy sprawę). Po kilku kilometrach i zakrętach mam wrażenie uślizgu koła więc wyprzedzam Adama przed najbliższą stacją i sygnalizuję zjazd celem sprawdzenia ciśnienia. Po dopompowaniu kół Franek nie chce zapalić

Wtorkowe popołudnie spędzamy luźno spacerujemy i odwiedzamy oddalony o jakieś 7km okoliczny browar Schmucker, który udaje nam się zobaczyć tylko od zewnątrz gdyż akurat godziny zwiedzania się skończyły(może następnym razem zwiedzimy od środka).
W środę o 7 rano rozpoczynamy powrót do domu.
Startujemy przy -2 stopniach, ze względu na awarie Franka musimy jechać powoli więc na autostradzie czujemy się jak spacerowicze pośród biegnących maraton. Pogoda oczywiście nas nie rozpieszcza. Ponownie zaliczamy wiatr, deszcz, a na wysokości Erfurtu gdy robimy postój na kanapki - śnieg.
Myśląc, że już nic nas nie zaskoczy ruszamy dalej i możecie tylko spróbować wyobrazić sobie nasze miny, gdy w kaski zaczyna nam walić grad…
To jednak nie koniec przygód, przed Dreznem musimy się dotankować i zjeżdżamy z autostrady na stację… jest ok. godziny 13 więc po zatankowaniu postanawiamy coś zjeść na ciepło… facet ze stacji odsyła nas na drugą stronę budynku gdzie znajduje się restauracja.
W pierwszej chwili zostawiamy sprzęty ale potem Adam postanawia je poprzestawiać pod knajpkę… nie wiem ile czasu minęło ale zdążyłam się rozebrać i dwa razy powtórzyć kelnerce, że nie rozumiem i żeby przyszła za chwilę…
W pewnej chwili w drzwiach staje blady Adam z krzykiem ”pomóż mi” wybiegam przed lokal i oczom moim ukazuje się taki widok, że w normalnych warunkach już bym przegryzała mu gardło… co i jak sami sobie wyobraźcie, a skorygujemy wasze wyobrażenie przy najbliższej okazji %

Po obiadku ruszamy dalej i do samej granicy jedziemy w deszczu…
Po polskiej stronie nie ma śladu deszczu ale wieje jak cholera. Zatrzymujemy się na chwile dać znać, że udało nam się dotrzeć do kraju i zmierzamy dalej do domu.
Oczywiście nie udaje nam się uniknąć deszczu… Leje jak cholera, a woda spod kół samochodów nie ułatwia niczego… do tego zaczyna się zmierzchać…
Kryzys łapie mnie jeszcze przed Bełchatowem, jest zimno, ciemno, silny wiatr a ja już nie mam siły…łzy same płyną po policzkach wiec robimy postój na Shellu… nabieram trochę siły i ruszamy dalej…przestaje padać, a my łapiemy dobry rytm jadąc za Tirem... to co dobre szybko się kończy bo po ok. 20km my zjeżdżamy na kawę do Maca, a Tir jedzie dalej…
Po kawie i przekąsce ruszamy dalej ale znów nie jest dobrze bo temperatura spada do -2… robimy potem jeszcze jeden postój, a o 1:15 po ponad 19tu godzinach jazdy i przejechaniu 1250km docieramy do gniazda… zmęczeni na maxa ale równie szczęśliwi, że się udało…
i powiem szczerze kanapa idzie we Franku do wymiany i to nie ze względu na wysokość ale na twardość bo tyłek mnie boli na samo wspomnienie… a i miny Niemców bezcenne gdy w akcie rozpaczy jechałam na autostradzie na stojąco by choć chwilkę dać odpocząć tyłkowi

Jak widzicie planowana wyprawa życia się nie udała…
ale nieudana wyprawa stała się wyprawą życia

poniżej wrzucamy kilka fotek: