Post
autor: mors » czw 01 lis 2007, 21:36
Nie wybaczę sobie nigdy - odmówiłem prośbie ROADSa.
Zbliża się wyjazd do Sulejowa - Zlocik VFR, ekstaza sięga zenitu. Pojadę na moto - oczywisnie dzień wczesniej i pewnie dzień później wyjadę. Znowu Was zobaczę MOrdy Wy moje Wszystkie.
We wtorek lekki niepokój zalęga się w sercu - telefon od Bardzo Ważnego Klienta - czy moge pojechać do Hamburga naprawić silnik holownika oceanicznego Polskiego Ratownictwa Okrętowego - sprawa priorytetowa, wyjazd w środę.
Odmówić nie mogę, ale liczę. Wyjazd w środę - 850km, robimy w nocy ze środy na czwartek, w czwartek powrót 850km. W najgorszym razie będę w piątek rano. Kimnąć ze 3h i 400km do Sulejowa. Damy radę - kto nie da Vikingi? Jeden dzień dodatkowy szlag trafił ale na piątkową imprę wieczorną zdążę. Nie jest źle.
Szykujemy sie do wyjazdu - w środę telefon: sztorm, nie dojdą na środę do Hamburga z Anglii, będą w czwartek.
No to zipa dumna - jak zaczne w czwartek i skończe w piątek (nie znam zakresu prac) i wrócę do dom w sobotę - to pewnie dojadę do Sulejowa na pożegnalne buziaki.
Jedyna rozsądna decyzja: jadę puszką do Hamburga i z Hamburga prosto na Zlot. Lepszy rydz niz cyc - co zrobic. Ale zabiorę wiosło to może Sowa popracuje przy ognisku - on na moto nie weźmie. Ale wqrwiony jestem maksymalnie.
Czwartek 3 rano wyjeżdżamy z Dragharem nach Hamburś i bez chwili przerwy lądujemy na Zlocie sobota 6.30. W tym 1h spanka na parkingu pod Louisem reszta dzidowanie i robota.
W Sulejowie nad ranem zimno jak u białego niedźwiedzia w dupie. Draghar proponuje - może po małym przed snem i na lekką rozgrzewkę? Wódki i pacierza nie odmawiam. Do 7.00 we flaszce pozostają wyłącznie nasycone opary alkoholu etylowego. Rozgrzani idziemy spać. Coś tak pomiędzy 8 a 9tą budzi mnie radosne pohukiwanie Sowy: wstawaj morsieeee... Zlocik się zaczął, siatkóweczka i inne przyjemności"
Dzień na kacu - o ile można kacem nazwać nieprzespane i zaharowane 2 doby + 1700km + pół litra i godzinka do dwóch snu.
Ponieważ ROADS miał dzien poprzedni mocno napięty w sensie alkoholowym więc czuł się tak jak ja wyglądałem więc przysiadł się do naszej puszki i ćwiczyliśmy ewidentne polegiwanie na kanapach i pozwalaliśmy się wozić Oczkowi. Życie ma swoje uroki.Jak minęła ta sobota wiedza wszyscy. Mnie dane było spędzić głownie w towarzystwie ROADSa, jazdy, obiadek czy strzelanina po lasach. Tak mi się szczęsliwie zdarzyło.
Wieczorem niezapomniany zespół Red Rum zagęszczał decybele w okolicy Pilicy.
Zaczyna się kolejna nieprzespana i pewnie mocno alkoholowa noc. Organizm protestuje przeciwko takiemu traktowaniu. Ktoś podchodzi do mnie z prośbą, aby uzyczyć gitary - podejrzanej w bagażniku i zaprasza na grila. Ponieważ klezmerzy jeszcze wyciskaja ze wzmacniaczy kolejne dawki łoskotu nie spieszę się ze spełnieniem tej prośby - jak tu grac na pudle gdy ampery latają w wieczornym powietrzu jak messerszmity.
Za chwilę podchodzi ROADS i niesmiało swoim niepowtarzalnym tonem - "wiesz moooorsie, jest taka sprawa, ze potzrebnajest gitttarrraaaa, bo Sowa ma pograc na konkurencyjnej imprezie przy grillu".
"Acha - mówię z powagą w głosie- to SOWA ma grać, a mors jest od noszenia gitary? Tak?". Wkręcam ROADSa, ale On nie wie czy jaja sobie robię i widzę, ze głupio Mu się zrobiło - no w końcu lekkie faux pass wyszło i ROADS odkręca - "no nie, wiesz... zagraj moooorsie, jasne". I tu się sam wkopałem tym żartem z ROADSa bo wszystko, ale nie do grania mi było w ten wieczór.
Poszedłem po gitarę i wręczyłem ją ROADSowi, a On juz całkiem poważnie i bez jaj poprosił mnie żebym cos zagrał...
Hmmm... jasne, GDYBYM WIEDZIAŁ... ale nie wiedziałem i po prostu Mu odmówiłem.
Odmówiłem ROADSowi, który NIGDY NIKOMU NIE ODMAWIAŁ, GDY SŁYSZAŁ PROŚBĘ O POMOC
NIGDY NIE WOLNO ODMAWIAĆ PRZYJACIELOWI, GDY O COŚ PROSI... MOŻEMY JUZ NIGDY NIE MIEĆ OKAZJI ABY SPEŁNIC JEGO PROŚBĘ.
Tego się nauczyłem tamtego wieczoru i to jest dla mnie bardzo bolesna nauczka. Mam nadzieję, ze nigdy jej nie zapomnę.
Dlatego postanowiłem zaspiewać Mu podczas tego ostatniego Pożegnania i specjalnie dla Niego napisałem tamte słowa.
Przepraszam Was, którzy musieliście mnie słuchac wtedy na ROADSdrożu - jeszcze nigdy nie miałem tak ściśniętego gardła i takich sztywnych paluchów.
Mam tylko nadzieję, ze ROADS akurat pozwolił stygnąć swoim nowym pięciu cylindrom i carbonowym wydechom, zdjął na chwilę kask, poluzował czerwoną chustę, potargał rudą czuprynę, uśmiechnął się i powiedział " spooooko moooorsie, gitttarrrraaaa..."
alkohol - nawet pity bez umiaru, nie przyćmi bólu po stracie przyjaciela... 16.10.2007 ROADS