Dosłownie przy garażu... Wycackałem dziś moto, naciągnałem łańcuch, wypucowałem. Mielismy zaplanowaną traskę z Monia... i co... ? i coo.... !! ?? I gleba. Ruszyłem spod garażu, dojechałem do pierwszego małego skrzyżowania, musiałem się zatrzymać. I nie więdząc dlaczego, kiedy motor przechylał się w lewo, noga zachaczyła mi się o gumowy podnóżek (który jak się później okazało byl naderwany), tym samym nie wyciągnąłem nogi i glebłem z motocyklem jak klocek na lewą stronę (komiczne....

). Klamka od sprzegła do wymiany. Set do spawania (zlamał się), zgięta dźwignia zmiany biegów. Podrapana owiewka i bolący pośladek.
Całe szczęście, że motocykl wziąłem po części na siebie bo owiewki mogłyby wyglądać dużo gorzej.
Normalnie już za siebie nie mogłem... wkurzony na maksa...
Odprowadziłem moto do garażu i załamany poszedłem do domu.
I teraz się zastanawiam czy to głupota ? Czy zwykły pech ? czy może przestroga od kogoś z góry (Piotras ?), żeby dzisiaj nie wyjeżdzać...
Stwierdziliśmy z Monią, że nie ma tego złego... Ktoś poprostu chciał zebyśmy nie wyjeżdzali dzisiaj... moze i lepiej
PS: A crashpady do dzisiaj nie kupione...
