Pasikoników jeszcze nie ma więc wypijamy kawkę….
Czekamy, czekamy, czekamy i wkońcu pojawiają się na horyzoncie światła 3 maszyn-dojezdzaja Pasikoniki wraz z odprowadzających ich KrzysztofemVFR. Szybko tankują Vitka i Fazera, potem fotka dla potomnych(tzn dla Ownersów) i ruszamy w drogę

Trasa spokojna, jakieś 50 km przed Czestochową jak mnie nagle cos nie pier…dzielnie w stopę…z bólu robi mi się az ciemno w oczach


Dalsza droga bez przygód i po południu zameldowaliśmy się w Kętach…
tzn zamiast przed Katowicami odbic na Cieszyn i Imielin polecieliśmy prosto na Tychy i Oświęcim ale dojechaliśmy

U Niskopiennych tradycyjnie nudy nudy i nudy



(przepraszam zapomnialam dodać, że Chłopaki zrobili szybki przegląd Frankowi vel Franco i podciągnęli mu „wory” pod łańcuchem


Niedzielny poranek wita nas deszczem ale po pysznym śniadanku i wspaniale przespanej nocy



Puzon ma taki ból głowy


Szybki zjazd na przystanek , uściski, małe pchanko na pożegnanie i każdy rusza w swoja stronę…
Deszcz jedzie z nami… na Słowacji robimy postoj na


Jedziemy, jedziemy i jedziemy i…
nagle się rozpogadza wiec szybki zjazd na stację celem publicznego striptizu



a po krótkiej przerwie dalej w drogę…
Przekraczamy granicę z Wegrami i szybko zjeżdżamy zakupic winietkę, miłe zaskoczenie bo chłopak w okienku mówi po polsku... zamiast naklejek dostajemy paragony celem zachowania do kontroli i kontynujemy droge…
Tuż przed Budapesztem Marcin w ostatniej chwili gwałtownie zjezdza z autostrady i niestety nie wszyscy zdazyli… Wiola pojechała prosto autostradą… szybka wymiana zdań i ruszamy w pościg za nią… robimy nawrotke na kolejnym zjezdzie i pozniej już w komplecie zjeżdżamy wszyscy w odpowiednim miejscu...
Na kawtere dojeżdżamy poźno i co najgorsze znow zaczyna padac… Wiolka prowadzi szybkie negocjacje z właścicielka biker campu i zamiast rozbijac namioty ladujemy w pokojach, dostajemy tez mapkę, przewodnik, po pocztówce i po naklejce na kufer. Szybkie przebieranie i ruszamy na poszukiwanie baru bądź jakiegokolwiek otwartego sklepu… udaje nam się tylko znaleźć sklep wiec zakupujemy pieczywo na kolacje i sniadanie oraz popitkę...
Wracamy na kwatere posilamy się, uzupełniamy płyny w organizmie


Poranek tradycyjnie wita nas deszczem

rozpogadza się i o 11:30 żegnamy się z właścicielami,wycieramy motki, strzelamy pamiątkowego focisza


i ruszamy w drogę… kolejne tankowania… kolejne postoje i tuż przed Słowenią(ok. 5km przed granicą) HALT!

Słowenia wita nas pięknym słońcem i koniecznościa zakupu kolejnej winiety

widoki bezcenne…
Co jakis czas zatrzymujemy się na krótki odpoczynek oraz…


(powyższe akurat jeszcze po stronie węgierskiej ale to drobny szczegół

Ok. 19tej meldujemy się we Włoszech… po kilku km od granicy zatrzymujemy się bo widok zapiera nam dech…
szybka fotka



i zjeżdżamy na dół do Triestu…
przejeżdżamy całe miasto ale campingów brak… jedziemy dalej i nadal nic…
Marcinowi udaje się znaleźć jakis 4 gwiadkowy w nawigacji, cena była przystępna wiec postanowiliśmy zostac…zreszta było już pozno, a zmeczenie dawalo znac pozadnie o sobie…
po załatwieniu formalności wjeżdżamy na teren i tu strzeliłam pokaz dla potomnych... nie wiem jak, nie wiem czemu ale nie zdążyłam nawet ruszyc jak Franek padł na prawa stronę(babka na recepcji pobladła)nic się nie stalo poza porysowaniem kufra ale wstyd na całą Europę

Marcin pomógł mi ocucic omdlonego i pojechaliśmy na placyk rozstawiac namioty…
Chwila moment i nasza” willa” stała rozstawiona ale ten wynalazek Gregorego to dluzsza sprawa była wiec gdy Pasikoniki kończyły się rozpakowywać, my już tuptaliśmy do campingowego baru…
Niestety, knajpiszcze było otwarte jeszcze tylko 15 minut więc nie było możliwości zamówienia niczego do jedzenia


docierają Wiola z Marcinem wiec pijemy na szybko po piwie i odbieramy te na wynos… Od szefa baru dostajemy 2 opakowania chipsów gratis…
w namiotach dopychamy się konserwami i wskakujemy w śpiworki.
Rano szybkie ogarnięcie



i idziemy do baru na śniadanie z widokiem morze, robimy pamiątkowe fotki


nastepnie ruszamy nad Gardę.
Nawigacja prowadzi nas na autostradę, gdzie na bramkach robimy mały zator bo coś nie zadziałało i Wiola wjechała bez biletu, szybki postój za bramkami i proba uzyskania biletu wkońcu się powiodła, ruszmy wiec w komplecie przed siebie, pozdrawiając się co jakiś czas na drodze z rodakami

Wszystko szło pięknie, aż do momentu gdy nagle navigacja pada(dokładnie piszac rozwalił się kabel) wiec dalsza drogę pokonujemy po znakach, trafiamy nad Garde i kwaterujemy się na campingu LIDO
ubieramy się szykownie żeby „wiochy” nie było

tak bardzo cieszymy się ze zdjęcia z siebie ciuchów motocyklowych

nastepnie idziemy na plażę się zrelaksować

Chłopaki(jak to zwykle bywa przy browcu) nawiązują nowe znajomości

ale włosi mają za słabe głowy i nowo poznany szybko odpadł


Kolejny dzień spędzamy zwiedzając coloseum w Veronie









W czwartek wycieczka do muzeum Ferrari (po drodze udaje się Pasikonikom zakupić kabel do navi)







oraz do muzeum Ducati









W piątek pojechaliśmy z Pasikonikiem na winkle, a Wiola została się opalać










a po winklach był relax time i…
raz na główkę

raz na bombę

a czasem na żabę


potem salto

i miękie lądowanie

a po takiej zabawie sił na dojście do namiotu zabrakło

Sobota mineła nam podznakiem zabawy w Movielandzie i Aquapqrku( oddalonego od naszego campingu o ok 1km)










W niedziele leniuchowaliśmy









W poniedziałek wykwaterowaliśmy się z campingu i ruszyliśmy przez Szwajcarie na Niemcy. Jeszcze we Włoszech na bramkach zjazdowych z autostrady zagotowały się Chłopakom motki i posikali się

po ostygnięciu sprzetów ruszyliśmy dalej.
Na granicy ze Szwajcarią z bólem serca kupiliśmy winietki za 35 jurków sztuka i popędziliśmy dalej autostradą…
oczywiście z przerwą na….




Niestety szczęście nie trwa wiecznie i w Zurichu Adama Francesca odmawia posłuszeństwa pokazując ponad 130 st

Ustalamy, że Oni leca dalej, a my powalczymy i dojedziemy…
Przewidzieliśmy wszystko, z wyjątkiem tego, że do kompletu narzedzi należy spakować klucz do crashpadów

Bez zdjęcia owiewek ciezko podziałać przy chłodnicy ale jak ma się pompke do spuszczania paliwa i małe łapki które można wcisnąć w szczelinę da się dolać płynu do chłodnicy


Niestety jak się pozniej okazuje nie pomaga to wiele i Francesca nadal się grzeje… żeby było mało to nie możemy znaleźć miejscowości,w której mieliśmy zanocowac…
Adam podejmuje decyzję, że sprobujemy pojechac w nocy do nastepnego punktu(tzn do jego Cioci) bo chłodniej i moto mniej się zagrzeje niż w ciagu dnia, a po 2 tam będzie dostep do pełnych narzedzi i będzie można conieco podziałać.
Informujemy Pasikoników i tu nasze drogi na wyprawie się rozeszły wiec dalszy opis już dotyczy tylko i wyłącznie naszej dwojki.
Dojeżdzamy do Ciotki w środku nocy, zmeczeni ale zadowoleni, że się udało dotrzeć.
Nastepnego dnia od rana dłubiemy we Francesce i przy pomocy Ownersów udaje się opanowac usterkę





I już po poludniu robimy pierwsze krótkie testy.
Nastepny dzien spędziliśmy testując moto zarówno na trasie, jak i w korku w miescie, a potem lecimy pośmigać na winkielkach.
W czwartek rano planowaliśmy wyjazd ale…
No właśnie jak zawsze musi się coz zjebutac i tym razem mnie dopadły trudne dni…

na trasie jest kilkunastokilometrowy korek

Pogoda się psuje wiec ciągle uciekamy przed burzą, po drodze mijamy spora ilość samochodów jadących na Metal Fest 2011 - gdziekolwiek ten piknik złomiarzy był jechało ich sporo

Ok. godziny 20tej meldujemy się na kwaterze w Kołbaskowie, delektując się zimnym Bosmanem zakupionym na stacji wskakujemy pod kołderkę i odpływamy w ramiona Morfeusza.
W piątek rano wyciągamy motki ze stodoły właściciela i ruszamy w kierunku Sulęczyna… po drodze pozdrawiamy się ze srebrną RC46(nie wiem czemu Konradekoman wziął mnie za faceta

a ok 14tej meldujemy się u Piotra i Rudej


Chciałabym wyraźnie zaznaczyć, że wjeżdżając do nich nie zaliczyłam wywrotki tylko pokazałam wszystkim jak na zakręcie w głębokim piachu można się złożyć i, że w przeciwieństwie do Łysego potrafie nie tylko dotknąć kolanem ale i łokciem ziemi



Tam poza jubilatami czekały na Nas również Kęty

Spedziliśmy przemiły weekend















a w niedziele na powrocie dołączyliśmy do kolumny Ownersów jadących do Chełmna by ich troszke poeskortować



- Miło było zobaczyć Wasze buźki


Serdecznie dziekujemy Piotrowi i Kasi za gościnę, Kętom za pożegnanie i powitanie oraz Pasikonikom za wspolny wyjazd.
Za rok Afryka i Hiszpania…. a teraz wspomnienia i spłacanie kredytu

p.s. relacja zostanie uzupełniona o dodatkowe zdjęcia jak już wymienimy się z Pasikonikami fotami
