Pewnego niedzielnego popołudnia postanowiliśmy z kumplem wybrać się na małą wycieczkę na zamek do Ogrodzieńca.Więc lecimy sobie naszymi poczciwymi Suzuki GS500 sztuk dwie.Kawałek za Gliwicami przejazd przez jakąś mieścinę,wjazd i zjazd z wiaduktu i przed nami długa prosta więc lekko przyspieszamy.Gdzieś w oddali skrzyżowanie z jedną podporządkowaną z mojej lewej,widzę że zatrzymuje się tam jakaś pucha.Lecimy sobie dalej systematycznie zbliżając się do w/w skrzyżowania,obserwuję puchę która zachowuje się dość dziwnie-to rusza,to znów się zatrzymuje,w głowie zapala mi się czerwona lampka więc zwalniam.Jesteśmy coraz bliżej skrzyżowania,pucha znów się wychyla i znów się zatrzymuje,prawie całe auto stoi w poprzek lewego pasa.Kiedy jesteśmy już niebezpiecznie blisko,samochód nagle rusza...zdążyłem jedynie przyhamować i odbić w prawo i jakimś cudem zmieściłem się między samochodem a barierką po prawej...Do tej pory jak o tym myśle to mi się ręce trzęsą
