KRYM 2009
: śr 12 sie 2009, 16:50
Wyprawa Krym 2009
Sklad:
- ja z Judyta na VFRce 98r
- Daniel na takiej samej
- Arczi na RC36
- Pawel i Ewa na Hornecie
Dzien I - sroda
Spotkalismy się u Arcziego w Lublinie, mialo być o 8 – ja byłem przed 9, Daniel z Pawlem po 9 – a wszyscy i tak czekaliśmy az Arczi się spakuje
Startujemy przed 10 – cel: Kijow. Na granicy w Dorohusku spedzamy kilkadziesiat minut. Już na wstepie polski pogranicznik mowi, żeby olac ukrainska policje i nie zatrzymywac się
Balem się czy nie będą mi robic problemow ze względu na miekki dowod ale nikt w to nie wnikal (pozniej podczas powrotu celnik powiedział, ze nie wolno z takim dowodem wjeżdżać). Najwiecej problemow sprawila nam karteczka od celnikow ukraińskich, na ktorej trzeba było wypisac swoje dane i adres pobytu, ale wypełniliśmy na sztuke i drzwi na Ukraine się otwarly
Zaraz za granica tankowanie… 2,80zl/litr
i ogien na Kijow. Wg mapy i opowieści, droga dobra, porzadna, a w rzeczywistości takiego czegos jeszcze nie widziałem. Ze skrajności w skrajność, poczatek ok., lecimy lewym pasem po 150, ladna dwupasmowka oddzielona pasem zieleni. Nagle z naprzeciwka samochod, na początku myślałem, ze jedzie w ta sama strone co ja – nie jechal
Okazalo się, ze zmieniono organizacje ruchu, tyle ze zapomniano postawic znaki hehe i jechałem na czolowke z jakas Lada. Pozniej droga zmienila się, teraz nawierzchnia wyglądała tak, jakby jeździły po niej czołgi albo inne ciezkie pojazdy (kto był w wojsku wiec ocb). Wytrzaslo nas porzadnie. Potem znowu ladna droga i nagle… koniec drogi

Przed nami wyrosły betonowe plyty, zatrzymaliśmy się na rekonesans – droga zaczynala się ze 200m dalej, miedzy plytami metrowa przerwa - jedziemy. Samochody tylko bezradnie się zatrzymywaly i zawracaly. Pozniej sytuacja się powtórzyła.

Ale miejscami droga była super, lecieliśmy po 180, Pawel z Arczim chyba nawet 2 zlote przekroczyli. Po drodze wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie – ludzie nam machali, pokazywali „ok.”, nagrywali na komorki (!!!) – jazda
Do Kijowa dojechaliśmy wieczorem, nocleg mielismy zamiar znaleźć w Ukraince – jakims miasteczku, które mialo być „wypoczynkowe” nad rzeka, paręnaście km od Kijowa. Nie znaleźliśmy. Szukanie po hotelach tez nic nie dalo. I nagle na stacji benzynowej podszedł Misza i zapytal czy mamy problem. Nie mogliśmy się dogadac po rosyjsku to zadzwonil do swojej koleżanki Nadii, z która rozmawial w swoim jezyku a pozniej ona ze mna po angielsku. Po krotkiej wymianie zdan Nadia powiedziala, ze Misza zawiezie mnie swoja Lada do hotelu i pokaze droge. Jechalismy dobre 20km, po drodze tłumaczyłem przez komorke Nadii czego szukamy itp. a ona przekazywala to Miszy. W hotelu nie było wolnych pokoi – Misza wziął od recepcjonistki numery do innych hoteli, zadzownil i spisal na kartce kilka opcji. Pozniej standard – telefon do Nadii i Nadia tłumaczyła mi po angielsku co i za ile. Szybka decyzja – tam gdzie najtaniej i wracamy do reszty grupy. Misza oczywiście pokazal nam swoja Lada droge do hotelu i parking dla naszych motocykli. Hotel ze chyba 40 hrywien / osoba plus parking za 3 hrywny. Dwa dwuosobowe pokoje, podzial sprawiedliwy: ja z Judyta w jedym pokoju, reszta w drugim ;D Za pomoc Misza nie wziął nawet hrywny, a troche go ta pomoc kosztowala bo wydzwonil co najmniej godzine i zrobil przez nas z 50km. Pozniej okazalo się, ze Ukraincy ogolnie SA bardzo życzliwi.


Dzien II

Rano pakowanie, smarowanie łańcuchów i w droge. Pierwsze przygody z policja. Daniel i Arczi nie zatrzymali się do kontroli, policjanci ruszyli w pościg, raczej by ich nie doszli gdyby się nagle droga nie skończyła
I tak cale szczescie ze skończyło się na awaryjnym hamowaniu, gleba była blisko. Policjanci wezwali posilki, po chwili zajechala druga Lada. Na początku wydawali się grozni a skończyło się na 15 dolarach
Pozniej mnie na radar zlapali, jak ich zobaczyłem zwolniłem (i to był blad) ale było już za pozno – o ok. 50km/h za szybko – 10 dolarow i było „haraszo”
. Droga podobnie jak dzien wczesniej –tylko nie konczyla się nagle w lesie. Raz dobra i lecieliśmy szybko, raz do dupy i się wlekliśmy po 100km/h, jechaliśmy przez wioski, spora czesc drogi była w remoncie. Motocykle nie wzbudzaly już takiej sensacji – widac, ze wschod Ukrainy jest duzo bogatszy niz zachod.

Na Krym nie udalo nam się dojechac – zatrzymaliśmy się w Armianksu w poszukiwaniu noclego. I znowu tak samo: na stacji pytamy o kemping albo hotel, typ dzwoni po kumpla, który zna jakis hotel – ale okazuje się ze drogo – odpada. A koles ze stacji proponuje żebyśmy rozbili się obok niej. Pokazuje: woda biezaca jest, umywalka i wc jest, motocykli będzie pilnowal bo i tak ma nocna zmiane. Dlugo nie trzeba było tłumaczyć.


Po pol godzinie stoja trzy namioty. Dwa normalne i jeden komandosowski Arcziego

Dopiero nastepnego dnia Arczi doszedl jak go rozbic
Peken luksus – nawet sprezarka była obok i napompowałem sobie materac do namiotu (jakby nie było sprężarki pompowalby Daniel bo zapomnial pompki
). Na kolacje wodeczka. Zmeczenie i ilość alkoholu sprawily, ze szybko nas pozamiatalo.
Dzien III

KAC! Ciezko się było obudzic i zebrac, poza dziewczynami wszyscy byli jeszcze pijani. Okazalo się ze typ ze stacji umyl nam w nocy motocykle. Szok. Przed odjazdem Arczi kopsnał mu chyba 10$... (wlasnie – nie rozliczyliśmy tego na wszystkich…). Na stacje zajechal Czech na Afryce,

koles 25 dni w drodze – Rosja, Kazachstan, Dagestan… to jest dopiero zabawa. Do zrobienia mielismy niecale 200km wiec nie spieszylismy się. W droge ruszamy już „wakacyjnie” – wszyscy w dżinsach, ja w samej zbroi. Tempo tez mialo być wakacyjne, ale drogi były bardzo dobre…
Pierwszy przystanek (…. nie pamiętam nazwy…), dojeżdżamy motocyklami na plaze i kapiemy się w morzu czarnym.




Po godzinie pluskania się w wodzie ruszamy do celu podrozy – Mieznowoji. Namioty rozbijamy na plazy, przy mini-barze z piwem i szaszłykami
.

Plaza, morze, piwo…

Pawel obczail fajne skalki niedaleko – jedziemy wakacyjnie: spodenki, klapeczki, oczywiście bez kaskow...

Potem znowu plaza, piwo, morze… Wieczorem standardowo wodka plus szaszlyki w mini-barze obok. Bardzo mila pani nas obsłużyła, Daniela i Arcziego wodka zabrala najszybciej – ale wczesniej wypili ze dwa litry piwa na plazy w pelmym sloncu. Najpierw Arczi, pozniej Daniel odlecial (dosłownie
– rece rozłożone i zataczal kola jak meserszmit ku uciesze właściciela lokalu, udalo mu się doczołgać do polowy namiotu i tak usnal z komorka i niedokończonym smsem
, my z Pawlem zjedliśmy po szaszłyku i tez w kime. Po drodze zawadziłem ze trzy razy o sznurki od namiotu Arcziego 
Dzien IV
Plan na dzisiaj – Eupatoria, oczywiście wybrzeżem. Przed wyjazdem zawiazuje się znajomość miedzy nami i dziewczyna pracujaca w mini-barze obok. Prosi, żeby ja przewieźć na motocyklu. No to ja Arczi zabral na przejażdżkę. Po pierwszym razie była zadowolona, po drugim już nogi miala miękkie… podobno od prędkości

Przed odjazdem podbija jeszcze jakas Ukrainka i pyta kiedy jedziemy, bo może byśmy wieczorem do nich do namiotu wpadli, do akcji jednak szybko wkroczyla Judi i skończyło się na usmiechu i „paka”. Po drodze zahaczamy o półwysep (……………)


w Okunince spotykamy Polakow, którzy jechali na Krym samochodem przez chyba piec dni (!!!), jemy najdroższy obiad calej wyprawy – ok. 25zl na osobe (zupa, frytki z miesem, salatka, wino, lody).

Przed Eupatoria wjeżdżamy na jakas plaze, Arczi się zakupuje, na pomoc ruszyl jakis Ukrainiec, pozniej jego zona, pogadaliśmy chwile, odkopaliśmy Arcziego i ruszamy dalej. W Eupatorii rozbijamy się na kempingu, kolo jakis Ukraincow, którzy wyjaśniają nam, ze za tydzień się zmywaja i będziemy mieli duzo miejsca.

Po krotkiej rozmowie z jakas Bulgarka ogarnąłem wode i parking na posesji obok. Z parkingu w koncu nie skorzystaliśmy, za to z wody już tak. Kapiel pod szlaugiem, zostawiamy manele i lecimy na Eupatorie, która mniej wiecej pamiętałem z poprzedniego pobytu. Motocykle parkujemy w centralnej czesci rynku

i idziemy na nadmorski bulwar. Co tu duzo pisac. W Polsce nie ma takich deptakow. Pelno ludzi, pelno pieknych kobiet, pelno atrakcji, pelno alkoholu
Pijemy po piwku…

Wracamy, przed snem na murku przy płatnej plazy rozpijamy flache.
Dzien V
Kapiel w morzu, piekna piaszczysta plaza, woda cieplutka ale dosyc szybko robi się gleboko. Arczi idzie na banana

zamiat pływać po morzu koles wywozi go i innych na platforme dmuchana na srodku morza, wraca po chyba dwoch godzinach. Zajbiescie było ale to musi sam opowiedziec. Obok plaza „mlodziezowa” – duzo mlodziezy i muzyka, dalej plaza dla naturystow.


Nastepny przystanek – Bakczysaraj. Chcielismy zobaczyc Palac Chanow… no i chyba zobaczyliśmy.

Ogolnie nic ciekawego. Krym nie ma wiele do zaoferowania jeśli chodzi o zabytki, tam się liczy plaza, widoki i alkohol
Szybko się zawijamy i serpentynami (Ewa krecila film) dojeżdżamy na przedmieścia Sewastopolu. Rozbijamy się na dzikiej plazy, na wypizdowie, przy jakims posterunku wojskowym. Szukamy dobrego miejsca i po raz kolejny jakis Ukrainiec wyjasnia nam, ze tu wszedzie jest bezpiecznie i można się spokojnie rozbijac.

Wiatr napizdza ale ostro rozkladamy namioty i lecimy na Sewastopol. Chcialem pokazac reszcie to miasto, bo jest zwłaszcza noca bardzo piekne. Ale problemy z trafieniem na bulwar i konczaca się parada okrętów wojennych (tlumy ludzi i pelno samochodow) spowodowaly szybkie zniechęcenie ekipy. Macie czego żałować, na osłodę możecie obejrzec zdjęcia z Sewastopolu z ubiegłorocznej wycieczki
W dzien było pieknie, w nocy musi być cudownie. Szkoda. Sewastopol to calkiem inne miasto niż te, które mijaliśmy. Bogaty, pieknie utrzymany, zadbany… co chwila jakis Lexus albo beta 5, no i pelno pieknych dziewczyn
(na marginesie, ciekawe jaki jest stosunek kobiet do mężczyzn na Ukrainie, Judyta na koniec skwitowala, ze nie widziala nawet jednego przystojnego Ukrainca – ja oczywiście powiedziałem podobnie, ze nie widziałem ani jednej pieknej Ukrainki…
a w myslach: „z co trzecia moglbym się ozenic”
). Kupujemy szame i piwa i wracamy do namiotow.
Dzien VI


Serpntyny, winkle, winkle i jeszcze raz zajebiste widoki. Dzisiaj najpiękniejsze trasy. Od Sewastopolu do Alupki super droga, albo po dwa pasy, albo po jednym plus 1,5m pas na srodku (chyba specjalnie dla motocykli). Jedziemy zboczami gor – z jednej strony gory, z drugiej - morze. Co chwila ostre zakrety, opony pozamykane, miodzio. No i te piekne widoki, tego się nie da opisac. Kiedy wyjeżdżasz z zakretu zza gory i przed oczami ukazje się błękitne morze… tylko 200m nizej.

Po drodze gdzies pod Jalta zatrzymaliśmy się na jedzenie. W Sudaku byliśmy poznym popołudniem. Nocleg tym razem nie w namiocie – ale u gospodyni, u ktorej mieszkałem rok temu. Jeden pokoj, dwa lozka (i już było wiadomo, ze Arczi i Daniel spia na podłodze
, po 30 hrywien od lebka.

Chwila odpoczynku i lecimy na nadmorski deptak. Sudak jak rok temu – jeden wielki balet. Pelno ludzi, dobrych fur, pieknych kobiet… Nie ma takich miejsc nad batlykiem. Spotykamy Polaka na choperze, oczywiście bez kasku, jakies neonki na moto. Jezdzil w grupie z Ukraincami i Bialorusinami, chopery, Goldasy, a na nich choinki. Typ nam opowiedział o swojej podrozy przez Moldawie, o swoim kumplu na chyba intruderze (??) co zgubil wszystko co mogl zgubic i poodkręcało mu się wszystko co moglo. Innemu typowi zginela rejestracja…. Ale na Ukrainie to akurat najmniejszy problem. Po prostu jeździsz bez. W kontaktach z policja to i tak bez znaczenia
Pozniej standardowo flacha na nadmorskim deptaku. Podczas drogi powrotnej zgubiliśmy Arcziego, pozniej okazalo się, ze zostal jakas kapele obejrzec co podobno zajebiscie grali. Przyszedl w ostatniej chwili, jak już z Pawlem szykowaliśmy się do poszukiwan na moto, co mogloby się zle skonczyc zwazywszy, ze problemem było chodzenie i stanie prosto 
Dzien VII
Dzisiejszy dzien chyba najbardziej udany. Najpierw twierdza w Sudaku – powala jej ogrom i widoki jakie się z niej roztaczaly – nie pamiętam czy zostala kiedykolwiek zdobyta ale jeśli tak to chyba przez zaglodzenie obrońców.



Potem punkt kulminacyjny wycieczki – rezerwat Nowy Swiat. My z Judyta byliśmy tam rok temu wiec tym razem odpuściliśmy, zostaliśmy na plazy i okupowaliśmy lezaki za free.

Reszta ekipy uderzyla na rezerwat, wszyscy byli zachwyceni, ale to musza sami opowiedziec.

Po poludniu lecimy nad morze azowskie – cel to półwysep Kazantyp. Troche gor i winkli i wypadamy na otwarta przestrzen – szeroka droga, wokół step, wreszcie
tylko wieje mocno. Gubimy droge, dwie pania idace z malym dzieckiem w wozku tlumacza nam, jak dojechac na Kazantyp, mowia ze my sa predkie to będziemy w 10minut na miejscu. I jesteśmy
Morze azowskie wita nas pieknym zachodem słońca.


Szybko wskakujemy do wody, jazda - 100m od brzegu jest po pas. Woda cieplutka. Wogole w najgłębszym miejscu morze azowskie ma 14m. Szkoda ze nie ma zadnej Afryki – moznaby pojeździć po wodzie. Wjezdzamy motocyklami na plaze, rozbijamy namioty, palimy ognisko… kielbasa, wodka i cola. Zajebiscie. Ja z Judyta idziemy spac do namiotu (po dordze musze oczyiwscie potknąć sie pare razy o sznurki od namiotu Arcziego) – czesc ekipy (ale nie pamietam dokladnie kto, na pewno Pawel) na plazy w spiworach.
Dzien VIII
Wylegujemy się nad morzem. Tylko zmieniamy strone półwyspu bo na naszej duze fale i wieje, ale na drugiej stronie morze spokojne.

Jedziemy do rezerwatu Kazantyp, na motocyklach ocziwiscie, i oczywiscie bez kaskow i ciuchow. Plywamy w jakiejs zatoczce pomiedzy skalami.

Reszta dnia na plazy, ja z Judyta poszliśmy jeszcze z buta do rezerwatu. Jest piekny. Prawie nie ma tam ludzi. W jednej zatoczce opalaly się toples dwie Ukrainki, w drugiej jakas rodzina naturystow. Pelno ptakow. Ze skaly widzimy weza płynącego w morzu (widac na zdjęciu) i jakiegos szynszyla uciekającego przed nami do nory.


Wieczorem chciałem się popisac i postawic moja Niunie na kolo i podczas opadania przedziurawila mi się chlodnica. Pojechalem z Arczim do miasteczka po jakis klej. Kupilem cos za 10 hrywien – jakis dwu-skladnikowy epoksyd i wspolnymi silami (dzieki chłopaki – bez was nie zrobiłbym tego) skleiliśmy chlodnice. Fajnie było jak chciałem ja wyplukac, ludzie siedza na plazy, w morzu a ja zasuwam z rekami uwalonymi w smarach jakis z chlodnica do morza
No ale patent się sprawdzil i dziala do tej pory.

Poza chlodnica urwalem jeszcze tłumik z mocowania – dobrze ze karbonowy to lekki i calkiem nie odpadal. Podczas skladania, jak na złość zgubiłem spinke- nakrętkę od owiewki bocznej (ta co jest na gorze przy kierownicy) i od gory była nie przykrecona wogole (bo druga zgubiłem wczesniej), Wieczorem standard – plywanie w morzu, potem ognisko, kielbasa, wodka i cola


Tym razem i ja chciałem na plazy spac ale Judy się obruszyla, ze nie chca spac z nia i musialem do namiotu leciec
.
Dzien IX
Rano skręciłem do kupy moto, troche popływaliśmy, spakowaliśmy się i ruszylismy w droge powrotna – tym razem przez Odesse. Bez wiekszych rewelacji dotarliśmy do kempingu 10km przed Odessa – było już pozno wiec zajechaliśmy na pierwszy lepszy i tam szok. Woda była tak kurewsko zimna, jakby to był Baltyk a nie mrze czarne

Dzien X
Rano Odessa, nic specjalnego, stracilismy kupe czasu i właściwie nie było warto
.
Schody:

Spotkalismy Polakow, którzy powiedzieli, ze Odessa zyje noca. Miasto może i ladne, ale nie na godzine, może jakby tam caly dzien i noc posiedzieć…

Pizza i podroz do domu. Autostrada Odessa – Kijow to bajka. Spokojnie można utrzymac 200km/h przelotowa. Dwa pasy w kazda strone, prosta jakby od linijki robili. Arczi wyłapał kolejny mandat za prędkość. W Umanie skręciliśmy na Lwow, droga gorsza, ale nie było tragedii. Arcziemu poszedł amortyzator tylni i na większej dziurze robil stopala bez hamowania
Tym razem ja buliłem 100 hrywien za przekroczenie prędkości o 50km/h. Policjant był twardy – chciał 200 hrywien albo 400zl 

Jakies 80km przed Lwowem ok. 21 na stacji benzynowej grupa podjela decyzje – zostajemy. I zostali
A ja poleciałem dalej na Polske, nie miałem już kasy na motel ani jedzenie. Droga masakra. Jechalem i zastanawiałem się jak to możliwe, żeby w jezdni nagle pojawiala się polmetrowa dziura o średnicy metra. Niesamowite. I te garby wyszlifowane przez podwozia samochodow. Do tego zapomniałem z Polski bialej szybki i jechałem w lustrzance, znaczy po zmroku bez bo nic nie widziałem. I dowlekliśmy się do granicy. A tam konsternacja – ogromna kolejka. No ale ze my na moto, to podziękowałem jakims typom oferującym za kase miejsce z przodu i poleciałem pod prad drugim pasem. Celnik ukrainski bez problemow wypisal mi jakis kwit i znowu pomiedzy samochodami do nastepnego okienka. Tu z kolei celnik zjarany motocyklem, pogadaliśmy z 15 minut, stwierdzil, ze mam ladna dziewczyne, ale to dzieki motocyklowi
i kazal samochodom stojacym z przodu zrobic miejsce dla mnie
Odpialem kufer i ogien na Polska strone. Tu celnik już polski nie chciał słyszeć, ze bez kolejki itp – kazal wracac na koniec, no ale na slowa, ze my tez mundurowi puścił nas do przodu. Pomyslalem – Polska, za dwie godziny będę w domu. Nic bardziej mylnego. Drogi w Polsce wcale duzo lepsze od ukraińskich nie sa. Kilka razy dobilem zawieszeniem, pozniej remont za remontem. W Rzeszowie pojebaly mi się drogi i z godzine po miescie błądziłem. Na stacji spotkaliśmy grupe udajaca się do Chorwacjii, jakiegos KTMa i chopera. Kawa, redbull i snikers – zaczęło się przejaśniać i znowu moglem opuścić szybke w kasku. Do Judyty dojechaliśmy ok. 5 rano. W sumie byliśmy w drodze z 18 godzin non stop, zrobiliśmy ok. 1150km. Oczu właściwie nie miałem. Przekrwione od owadow i wiatru. Jeszcze sms do Daniela i kima 
Podsumowanie
Wyjazd ogolnie zajebisty. Troche pokrzyżowały mi plany problemy finansowe, a co się z tym wiaze czasowe. 6 dni na Krymie to za malo, żeby obejrzec i doświadczyć wszystkich atrakcji, a jest ich tu naprawde duzo. Każdy znajdzie cos dla siebie, zarówno miłośnicy romantycznych i spokojnych plaz, pieknych widowkow, zatloczonych nadmorskich deptakow, imprez jak i ostrych winkli, na których trzeba się wyrobic – bo za nimi przepasc i morze. Ukraina jest niesamowicie goscinna, głupio mi było, bo u nas Ukraincow traktuje się bardzo zle. Tam wszyscy nam pomagali, najpierw Misza, pozniej typ na stacji, właściciel mini-baru w Mieznowojach, koles który cale miasto przelecial ze mna, żeby mi pokazac sklep z czesciami do Lady, celnicy Ukrainscy czy spawacz Arcziego. Poczucie bezpieczeństwa ogromne, zostawialiśmy na motocyklach kaski i kurtki, nic nie zginęło, w Polsce nie odważyłbym się. Judyta zapomniala z restauracji portfela, w którym było ponad 1000 hrywien, koles po 10 minutach przylecial i oddal. Alkohol można pic zawsze i wszedzie, nawet przy spacerujących policjantach, a nie widzieliśmy nawet jednego pijanego kolesia. Zadnych zadym, stresowych sytuacji. Pelen luz i zabawa. Na pytania „Czy tu jest bezpiecznie?” robili zdziwione oczy, ze wogole o to pytamy. Brakowalo tylko żeby ktos powiedział „Tu nie Polska tu jest bezpiecznie”. Drogi rozne, raz zajebiste, raz straszne – ale nasz VFRki dawaly rady, idealnie byloby jechac Viadrem albo Afryka. Ceny tez rozne, jedzenie podobnie jak u nas, kwatery i napoje duzo tansze, paliwo również. Policja zajebista, co by się nie zrobilo to parędziesiąt hrywien i jest ok. Drogowka stoi właściwie tylko przy wlotach do miasteczek. Z Pawlem wpadliśmy na zajebisty pomysl – za rok jedziemy na miesiąc i codziennie wieczorami przez godzine będziemy ZA KASE wozic ludzi motocyklami i robic im zdjęcia
Na bank wyjazd się zwroci. Motocykle wzbudzaly ogromne zainteresowanie. Poziom wolności nie znany u nas, jak i w calej tej zasranej unii europejskiej. Jedyne czego można Ukrainie zyczyc to żeby nigdy nie dosięgły jej regulacje unijne. Bez problemu można kupic mleko krowie czy twarog od babeczek na bazarach, czy rybe smazona, która babka pozwala dotknąć każdemu, żeby sprawdzil czy ciepla
Jezdzi się jak się chce. Nie ma obowiazku jazdy w kasku czy na światłach, ba – koles w Sudaku zgubil rejestracje i jeździł bez niej – podobnie jak większość jednośladów na Ukrainie. Namiot postawic można dosłownie wszedzie, gdzie jest kawalek wolnej ziemi czy plazy. Motocyklami można wjechac nad samo morze i nikt nie rob z tego problemu (Daniel ma film jak Pawel na swoim Hornecie smiga po morzu azowskim).
Zrobilismy ok. 4200km w 10 dni. Na paliwo wydalem w sumie (lacznie z tankowaniem w Polsce) ok. 800-850zl, na cala reszte ok. 350zl, wiec nieduzo, lacznie z Judyta wydalismy 1500zl.
Polecam Krym i cala Ukraine, jest piekna!
PS Wykorzystalem tylko moje zdjecia i Daniela, Arcziego nie chcialo mi sie otwierac kazdego z osobna i sprawdzac co na nim jest
- Arczi, wrzucilbys to na Picase.
Wszystkie zdjecia:
binio: http://picasaweb.google.com/lukasz.bils ... feat=email#
daniel: http://picasaweb.google.com/Danielvfr80 ... JbDuoHZjQE#
arczi: http://szkoly-zdz.pl/krym
Sklad:
- ja z Judyta na VFRce 98r
- Daniel na takiej samej
- Arczi na RC36
- Pawel i Ewa na Hornecie
Dzien I - sroda
Spotkalismy się u Arcziego w Lublinie, mialo być o 8 – ja byłem przed 9, Daniel z Pawlem po 9 – a wszyscy i tak czekaliśmy az Arczi się spakuje

Startujemy przed 10 – cel: Kijow. Na granicy w Dorohusku spedzamy kilkadziesiat minut. Już na wstepie polski pogranicznik mowi, żeby olac ukrainska policje i nie zatrzymywac się


Zaraz za granica tankowanie… 2,80zl/litr



Przed nami wyrosły betonowe plyty, zatrzymaliśmy się na rekonesans – droga zaczynala się ze 200m dalej, miedzy plytami metrowa przerwa - jedziemy. Samochody tylko bezradnie się zatrzymywaly i zawracaly. Pozniej sytuacja się powtórzyła.
Ale miejscami droga była super, lecieliśmy po 180, Pawel z Arczim chyba nawet 2 zlote przekroczyli. Po drodze wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie – ludzie nam machali, pokazywali „ok.”, nagrywali na komorki (!!!) – jazda

Do Kijowa dojechaliśmy wieczorem, nocleg mielismy zamiar znaleźć w Ukraince – jakims miasteczku, które mialo być „wypoczynkowe” nad rzeka, paręnaście km od Kijowa. Nie znaleźliśmy. Szukanie po hotelach tez nic nie dalo. I nagle na stacji benzynowej podszedł Misza i zapytal czy mamy problem. Nie mogliśmy się dogadac po rosyjsku to zadzwonil do swojej koleżanki Nadii, z która rozmawial w swoim jezyku a pozniej ona ze mna po angielsku. Po krotkiej wymianie zdan Nadia powiedziala, ze Misza zawiezie mnie swoja Lada do hotelu i pokaze droge. Jechalismy dobre 20km, po drodze tłumaczyłem przez komorke Nadii czego szukamy itp. a ona przekazywala to Miszy. W hotelu nie było wolnych pokoi – Misza wziął od recepcjonistki numery do innych hoteli, zadzownil i spisal na kartce kilka opcji. Pozniej standard – telefon do Nadii i Nadia tłumaczyła mi po angielsku co i za ile. Szybka decyzja – tam gdzie najtaniej i wracamy do reszty grupy. Misza oczywiście pokazal nam swoja Lada droge do hotelu i parking dla naszych motocykli. Hotel ze chyba 40 hrywien / osoba plus parking za 3 hrywny. Dwa dwuosobowe pokoje, podzial sprawiedliwy: ja z Judyta w jedym pokoju, reszta w drugim ;D Za pomoc Misza nie wziął nawet hrywny, a troche go ta pomoc kosztowala bo wydzwonil co najmniej godzine i zrobil przez nas z 50km. Pozniej okazalo się, ze Ukraincy ogolnie SA bardzo życzliwi.

Dzien II

Rano pakowanie, smarowanie łańcuchów i w droge. Pierwsze przygody z policja. Daniel i Arczi nie zatrzymali się do kontroli, policjanci ruszyli w pościg, raczej by ich nie doszli gdyby się nagle droga nie skończyła



Na Krym nie udalo nam się dojechac – zatrzymaliśmy się w Armianksu w poszukiwaniu noclego. I znowu tak samo: na stacji pytamy o kemping albo hotel, typ dzwoni po kumpla, który zna jakis hotel – ale okazuje się ze drogo – odpada. A koles ze stacji proponuje żebyśmy rozbili się obok niej. Pokazuje: woda biezaca jest, umywalka i wc jest, motocykli będzie pilnowal bo i tak ma nocna zmiane. Dlugo nie trzeba było tłumaczyć.

Po pol godzinie stoja trzy namioty. Dwa normalne i jeden komandosowski Arcziego


Dopiero nastepnego dnia Arczi doszedl jak go rozbic


Dzien III
KAC! Ciezko się było obudzic i zebrac, poza dziewczynami wszyscy byli jeszcze pijani. Okazalo się ze typ ze stacji umyl nam w nocy motocykle. Szok. Przed odjazdem Arczi kopsnał mu chyba 10$... (wlasnie – nie rozliczyliśmy tego na wszystkich…). Na stacje zajechal Czech na Afryce,
koles 25 dni w drodze – Rosja, Kazachstan, Dagestan… to jest dopiero zabawa. Do zrobienia mielismy niecale 200km wiec nie spieszylismy się. W droge ruszamy już „wakacyjnie” – wszyscy w dżinsach, ja w samej zbroi. Tempo tez mialo być wakacyjne, ale drogi były bardzo dobre…





Po godzinie pluskania się w wodzie ruszamy do celu podrozy – Mieznowoji. Namioty rozbijamy na plazy, przy mini-barze z piwem i szaszłykami

Plaza, morze, piwo…
Pawel obczail fajne skalki niedaleko – jedziemy wakacyjnie: spodenki, klapeczki, oczywiście bez kaskow...

Potem znowu plaza, piwo, morze… Wieczorem standardowo wodka plus szaszlyki w mini-barze obok. Bardzo mila pani nas obsłużyła, Daniela i Arcziego wodka zabrala najszybciej – ale wczesniej wypili ze dwa litry piwa na plazy w pelmym sloncu. Najpierw Arczi, pozniej Daniel odlecial (dosłownie



Dzien IV
Plan na dzisiaj – Eupatoria, oczywiście wybrzeżem. Przed wyjazdem zawiazuje się znajomość miedzy nami i dziewczyna pracujaca w mini-barze obok. Prosi, żeby ja przewieźć na motocyklu. No to ja Arczi zabral na przejażdżkę. Po pierwszym razie była zadowolona, po drugim już nogi miala miękkie… podobno od prędkości

Przed odjazdem podbija jeszcze jakas Ukrainka i pyta kiedy jedziemy, bo może byśmy wieczorem do nich do namiotu wpadli, do akcji jednak szybko wkroczyla Judi i skończyło się na usmiechu i „paka”. Po drodze zahaczamy o półwysep (……………)

w Okunince spotykamy Polakow, którzy jechali na Krym samochodem przez chyba piec dni (!!!), jemy najdroższy obiad calej wyprawy – ok. 25zl na osobe (zupa, frytki z miesem, salatka, wino, lody).

Przed Eupatoria wjeżdżamy na jakas plaze, Arczi się zakupuje, na pomoc ruszyl jakis Ukrainiec, pozniej jego zona, pogadaliśmy chwile, odkopaliśmy Arcziego i ruszamy dalej. W Eupatorii rozbijamy się na kempingu, kolo jakis Ukraincow, którzy wyjaśniają nam, ze za tydzień się zmywaja i będziemy mieli duzo miejsca.

Po krotkiej rozmowie z jakas Bulgarka ogarnąłem wode i parking na posesji obok. Z parkingu w koncu nie skorzystaliśmy, za to z wody już tak. Kapiel pod szlaugiem, zostawiamy manele i lecimy na Eupatorie, która mniej wiecej pamiętałem z poprzedniego pobytu. Motocykle parkujemy w centralnej czesci rynku

i idziemy na nadmorski bulwar. Co tu duzo pisac. W Polsce nie ma takich deptakow. Pelno ludzi, pelno pieknych kobiet, pelno atrakcji, pelno alkoholu


Wracamy, przed snem na murku przy płatnej plazy rozpijamy flache.
Dzien V
Kapiel w morzu, piekna piaszczysta plaza, woda cieplutka ale dosyc szybko robi się gleboko. Arczi idzie na banana
zamiat pływać po morzu koles wywozi go i innych na platforme dmuchana na srodku morza, wraca po chyba dwoch godzinach. Zajbiescie było ale to musi sam opowiedziec. Obok plaza „mlodziezowa” – duzo mlodziezy i muzyka, dalej plaza dla naturystow.

Nastepny przystanek – Bakczysaraj. Chcielismy zobaczyc Palac Chanow… no i chyba zobaczyliśmy.

Ogolnie nic ciekawego. Krym nie ma wiele do zaoferowania jeśli chodzi o zabytki, tam się liczy plaza, widoki i alkohol


Wiatr napizdza ale ostro rozkladamy namioty i lecimy na Sewastopol. Chcialem pokazac reszcie to miasto, bo jest zwłaszcza noca bardzo piekne. Ale problemy z trafieniem na bulwar i konczaca się parada okrętów wojennych (tlumy ludzi i pelno samochodow) spowodowaly szybkie zniechęcenie ekipy. Macie czego żałować, na osłodę możecie obejrzec zdjęcia z Sewastopolu z ubiegłorocznej wycieczki




Dzien VI

Serpntyny, winkle, winkle i jeszcze raz zajebiste widoki. Dzisiaj najpiękniejsze trasy. Od Sewastopolu do Alupki super droga, albo po dwa pasy, albo po jednym plus 1,5m pas na srodku (chyba specjalnie dla motocykli). Jedziemy zboczami gor – z jednej strony gory, z drugiej - morze. Co chwila ostre zakrety, opony pozamykane, miodzio. No i te piekne widoki, tego się nie da opisac. Kiedy wyjeżdżasz z zakretu zza gory i przed oczami ukazje się błękitne morze… tylko 200m nizej.

Po drodze gdzies pod Jalta zatrzymaliśmy się na jedzenie. W Sudaku byliśmy poznym popołudniem. Nocleg tym razem nie w namiocie – ale u gospodyni, u ktorej mieszkałem rok temu. Jeden pokoj, dwa lozka (i już było wiadomo, ze Arczi i Daniel spia na podłodze

Chwila odpoczynku i lecimy na nadmorski deptak. Sudak jak rok temu – jeden wielki balet. Pelno ludzi, dobrych fur, pieknych kobiet… Nie ma takich miejsc nad batlykiem. Spotykamy Polaka na choperze, oczywiście bez kasku, jakies neonki na moto. Jezdzil w grupie z Ukraincami i Bialorusinami, chopery, Goldasy, a na nich choinki. Typ nam opowiedział o swojej podrozy przez Moldawie, o swoim kumplu na chyba intruderze (??) co zgubil wszystko co mogl zgubic i poodkręcało mu się wszystko co moglo. Innemu typowi zginela rejestracja…. Ale na Ukrainie to akurat najmniejszy problem. Po prostu jeździsz bez. W kontaktach z policja to i tak bez znaczenia


Dzien VII
Dzisiejszy dzien chyba najbardziej udany. Najpierw twierdza w Sudaku – powala jej ogrom i widoki jakie się z niej roztaczaly – nie pamiętam czy zostala kiedykolwiek zdobyta ale jeśli tak to chyba przez zaglodzenie obrońców.


Potem punkt kulminacyjny wycieczki – rezerwat Nowy Swiat. My z Judyta byliśmy tam rok temu wiec tym razem odpuściliśmy, zostaliśmy na plazy i okupowaliśmy lezaki za free.
Reszta ekipy uderzyla na rezerwat, wszyscy byli zachwyceni, ale to musza sami opowiedziec.
Po poludniu lecimy nad morze azowskie – cel to półwysep Kazantyp. Troche gor i winkli i wypadamy na otwarta przestrzen – szeroka droga, wokół step, wreszcie


Szybko wskakujemy do wody, jazda - 100m od brzegu jest po pas. Woda cieplutka. Wogole w najgłębszym miejscu morze azowskie ma 14m. Szkoda ze nie ma zadnej Afryki – moznaby pojeździć po wodzie. Wjezdzamy motocyklami na plaze, rozbijamy namioty, palimy ognisko… kielbasa, wodka i cola. Zajebiscie. Ja z Judyta idziemy spac do namiotu (po dordze musze oczyiwscie potknąć sie pare razy o sznurki od namiotu Arcziego) – czesc ekipy (ale nie pamietam dokladnie kto, na pewno Pawel) na plazy w spiworach.
Dzien VIII
Wylegujemy się nad morzem. Tylko zmieniamy strone półwyspu bo na naszej duze fale i wieje, ale na drugiej stronie morze spokojne.

Jedziemy do rezerwatu Kazantyp, na motocyklach ocziwiscie, i oczywiscie bez kaskow i ciuchow. Plywamy w jakiejs zatoczce pomiedzy skalami.
Reszta dnia na plazy, ja z Judyta poszliśmy jeszcze z buta do rezerwatu. Jest piekny. Prawie nie ma tam ludzi. W jednej zatoczce opalaly się toples dwie Ukrainki, w drugiej jakas rodzina naturystow. Pelno ptakow. Ze skaly widzimy weza płynącego w morzu (widac na zdjęciu) i jakiegos szynszyla uciekającego przed nami do nory.


Wieczorem chciałem się popisac i postawic moja Niunie na kolo i podczas opadania przedziurawila mi się chlodnica. Pojechalem z Arczim do miasteczka po jakis klej. Kupilem cos za 10 hrywien – jakis dwu-skladnikowy epoksyd i wspolnymi silami (dzieki chłopaki – bez was nie zrobiłbym tego) skleiliśmy chlodnice. Fajnie było jak chciałem ja wyplukac, ludzie siedza na plazy, w morzu a ja zasuwam z rekami uwalonymi w smarach jakis z chlodnica do morza

Poza chlodnica urwalem jeszcze tłumik z mocowania – dobrze ze karbonowy to lekki i calkiem nie odpadal. Podczas skladania, jak na złość zgubiłem spinke- nakrętkę od owiewki bocznej (ta co jest na gorze przy kierownicy) i od gory była nie przykrecona wogole (bo druga zgubiłem wczesniej), Wieczorem standard – plywanie w morzu, potem ognisko, kielbasa, wodka i cola

Tym razem i ja chciałem na plazy spac ale Judy się obruszyla, ze nie chca spac z nia i musialem do namiotu leciec

Dzien IX
Rano skręciłem do kupy moto, troche popływaliśmy, spakowaliśmy się i ruszylismy w droge powrotna – tym razem przez Odesse. Bez wiekszych rewelacji dotarliśmy do kempingu 10km przed Odessa – było już pozno wiec zajechaliśmy na pierwszy lepszy i tam szok. Woda była tak kurewsko zimna, jakby to był Baltyk a nie mrze czarne

Dzien X
Rano Odessa, nic specjalnego, stracilismy kupe czasu i właściwie nie było warto

Schody:
Spotkalismy Polakow, którzy powiedzieli, ze Odessa zyje noca. Miasto może i ladne, ale nie na godzine, może jakby tam caly dzien i noc posiedzieć…
Pizza i podroz do domu. Autostrada Odessa – Kijow to bajka. Spokojnie można utrzymac 200km/h przelotowa. Dwa pasy w kazda strone, prosta jakby od linijki robili. Arczi wyłapał kolejny mandat za prędkość. W Umanie skręciliśmy na Lwow, droga gorsza, ale nie było tragedii. Arcziemu poszedł amortyzator tylni i na większej dziurze robil stopala bez hamowania


Jakies 80km przed Lwowem ok. 21 na stacji benzynowej grupa podjela decyzje – zostajemy. I zostali




Podsumowanie
Wyjazd ogolnie zajebisty. Troche pokrzyżowały mi plany problemy finansowe, a co się z tym wiaze czasowe. 6 dni na Krymie to za malo, żeby obejrzec i doświadczyć wszystkich atrakcji, a jest ich tu naprawde duzo. Każdy znajdzie cos dla siebie, zarówno miłośnicy romantycznych i spokojnych plaz, pieknych widowkow, zatloczonych nadmorskich deptakow, imprez jak i ostrych winkli, na których trzeba się wyrobic – bo za nimi przepasc i morze. Ukraina jest niesamowicie goscinna, głupio mi było, bo u nas Ukraincow traktuje się bardzo zle. Tam wszyscy nam pomagali, najpierw Misza, pozniej typ na stacji, właściciel mini-baru w Mieznowojach, koles który cale miasto przelecial ze mna, żeby mi pokazac sklep z czesciami do Lady, celnicy Ukrainscy czy spawacz Arcziego. Poczucie bezpieczeństwa ogromne, zostawialiśmy na motocyklach kaski i kurtki, nic nie zginęło, w Polsce nie odważyłbym się. Judyta zapomniala z restauracji portfela, w którym było ponad 1000 hrywien, koles po 10 minutach przylecial i oddal. Alkohol można pic zawsze i wszedzie, nawet przy spacerujących policjantach, a nie widzieliśmy nawet jednego pijanego kolesia. Zadnych zadym, stresowych sytuacji. Pelen luz i zabawa. Na pytania „Czy tu jest bezpiecznie?” robili zdziwione oczy, ze wogole o to pytamy. Brakowalo tylko żeby ktos powiedział „Tu nie Polska tu jest bezpiecznie”. Drogi rozne, raz zajebiste, raz straszne – ale nasz VFRki dawaly rady, idealnie byloby jechac Viadrem albo Afryka. Ceny tez rozne, jedzenie podobnie jak u nas, kwatery i napoje duzo tansze, paliwo również. Policja zajebista, co by się nie zrobilo to parędziesiąt hrywien i jest ok. Drogowka stoi właściwie tylko przy wlotach do miasteczek. Z Pawlem wpadliśmy na zajebisty pomysl – za rok jedziemy na miesiąc i codziennie wieczorami przez godzine będziemy ZA KASE wozic ludzi motocyklami i robic im zdjęcia


Zrobilismy ok. 4200km w 10 dni. Na paliwo wydalem w sumie (lacznie z tankowaniem w Polsce) ok. 800-850zl, na cala reszte ok. 350zl, wiec nieduzo, lacznie z Judyta wydalismy 1500zl.
Polecam Krym i cala Ukraine, jest piekna!
PS Wykorzystalem tylko moje zdjecia i Daniela, Arcziego nie chcialo mi sie otwierac kazdego z osobna i sprawdzac co na nim jest

Wszystkie zdjecia:
binio: http://picasaweb.google.com/lukasz.bils ... feat=email#
daniel: http://picasaweb.google.com/Danielvfr80 ... JbDuoHZjQE#
arczi: http://szkoly-zdz.pl/krym