: sob 11 lip 2009, 18:43
No i jak zakończyłem sezon.
W czwartek wieczorem miałem wypadek w Międzyzdrojach, o tyle nieciekawy że nawinął się pieszy w dodatku na przejściu.
Zanim rzuci się na mnie stado wygłodniałych hien napiszę jak było.
Są tacy co wiedzą że pracuję obecnie w Świnoujściu, wieczorkiem nie było co robić więc wyskoczyłem na moto, zrobiłem około 100 km po Niemczech, ale tam się słabo jeździ więc wymyśliłem że skoczę do Międzyzdrojów.
Jak pomyślałem tak zrobiłem, przypłynąłem promem i lecę do Międzyzdrojów, prędkość mało oszałamiająca - poniżej 100, ile to nie wiem, dojeżdżam do przejścia na zamkniętym gazie, moim zdaniem w granicach 60-70 km/h i ciągle zwalniam, silniki V mają to do siebie że silnik dość mocno hamuje, do przejścia podchodzi starszy pan z wnuczkiem, patrzy w prawo i nagle wpada na jezdnię jakby się potknął albo stracił równowagę, ja w tym momencie ostro po hamulcach i odbijam na lewą stronę drogi żeby go nie uderzyć a starszy Pan żeby mi zrobić na złość, oczy w asfalt i biegiem na drugą stronę zawężając mi możliwość ucieczki, parę metrów przed przejściem kładę motor na lewą stronę żeby nie trafić go centralnie ale prawdopodobnie podcinam go kołem, potem przez moment nie pamiętam co się dzieję ale zaczynam się zastanawiać czy żyję bo nic nie czuję i jestem w jakiejś pustce, potem odczuwam uderzenie o asfalt, otwieram oczy i widzę jak motocykl leci na lewym boku i mnie wyprzedza, potem czuję jak się przeturlałem, a potem uderzenie o krawężnik i gruchnięcie w lewym barku.
Staję na nogi, starszy pan leży na przejściu po lewej stronie jezdni, motor jakieś 30 metrów dalej, wnuczek wrzeszczy, przy panu są już ludzie, przy wnuczku też, lecę do nich i słyszę że jest ok, żyje, ma rozciętą głowę, lecę do motocykla podnoszę go i czuję straszny ból w lewym barku, widzę jak z samochodu wysiada gość, zakłada kamizelkę ratownika i kładzie mnie na ziemię mówiąć że nie mogę chodzić, zbierają się przy mnie ludzie i krzyczą żebym nie wstawał, jest policja, zaczynają kierować ruchem, chcę wstać do policjanta a ludzie mnie trzymają żebym nie wstał, krzyczę do niego jak było a on mi na to że mam spokojnie leżeć, nikomu nic się nie stało i jest ok. Jakaś młoda dziewczyna mówi że wszystko widziała, że pieszy gwałtownie wtargnął na jezdnię i że ja jechałem wolno, to samo mówi gość który stoi przy płocie posesji, za chwile podjeżdżają jeszcze dwa radiowozy i dwie karetki, nie widzę co się dzieje ze starszym panem, mi robią wkłucie w prawą dłoń i usztywniają prawy bark, pakują nas w jedną karetkę i wiozą do szpitala do świnoujścia, okazuje się że starszy Pan ma rozciętą głowę, zbitą łydkę, kilka siniaków i otarć, bez wstrząsu mózgu, bez problemów z kręgosłupem, zero złamań i otarć, lekarz go pyta jak to się stało - patrzyłem w prawą stronę, widziałem jakiś niebieski samochód i myślałem że zdążę więc poszedłem, jak spojrzałem w lewo było już za późno - widać z tego że nie patrzył w moją stronę, mi przed prześwietleniem po dotknięciu barku lekarz mówi - odstaw motor na dłużej - po prześwietleniu wychodzi zwichnięcie barku, kość obojczyka wyskoczyła do góry, dopytuję się gdzie jest policja bo żądam badania na sobie na zawartość alkoholu, po jakimś czasie przyjeżdżają, mi na alkomacie wychodzi 0,00 - starszemu panu pobierają krew.
Na następny dzień jadę obejrzeć motor, brak przedniej szyby, lekko pęknięta czacha, uszkodzony kierunek, lekko przetarty tył, urwana stopka, zdarta klamka i tłumik i co najciekawsze - wgnieciony z góry bak - pojęcia nie mam skąd to uszkodzenia.
Teraz pytanie do znawców tematu. Czy jeżeli się okaże że świadkowie zeznają że było to wtargnięcie na jezdnię, mimo że na przejściu będzie to moja wina i czy już mam załatwiać sobie adwokata?
W czwartek wieczorem miałem wypadek w Międzyzdrojach, o tyle nieciekawy że nawinął się pieszy w dodatku na przejściu.
Zanim rzuci się na mnie stado wygłodniałych hien napiszę jak było.
Są tacy co wiedzą że pracuję obecnie w Świnoujściu, wieczorkiem nie było co robić więc wyskoczyłem na moto, zrobiłem około 100 km po Niemczech, ale tam się słabo jeździ więc wymyśliłem że skoczę do Międzyzdrojów.
Jak pomyślałem tak zrobiłem, przypłynąłem promem i lecę do Międzyzdrojów, prędkość mało oszałamiająca - poniżej 100, ile to nie wiem, dojeżdżam do przejścia na zamkniętym gazie, moim zdaniem w granicach 60-70 km/h i ciągle zwalniam, silniki V mają to do siebie że silnik dość mocno hamuje, do przejścia podchodzi starszy pan z wnuczkiem, patrzy w prawo i nagle wpada na jezdnię jakby się potknął albo stracił równowagę, ja w tym momencie ostro po hamulcach i odbijam na lewą stronę drogi żeby go nie uderzyć a starszy Pan żeby mi zrobić na złość, oczy w asfalt i biegiem na drugą stronę zawężając mi możliwość ucieczki, parę metrów przed przejściem kładę motor na lewą stronę żeby nie trafić go centralnie ale prawdopodobnie podcinam go kołem, potem przez moment nie pamiętam co się dzieję ale zaczynam się zastanawiać czy żyję bo nic nie czuję i jestem w jakiejś pustce, potem odczuwam uderzenie o asfalt, otwieram oczy i widzę jak motocykl leci na lewym boku i mnie wyprzedza, potem czuję jak się przeturlałem, a potem uderzenie o krawężnik i gruchnięcie w lewym barku.
Staję na nogi, starszy pan leży na przejściu po lewej stronie jezdni, motor jakieś 30 metrów dalej, wnuczek wrzeszczy, przy panu są już ludzie, przy wnuczku też, lecę do nich i słyszę że jest ok, żyje, ma rozciętą głowę, lecę do motocykla podnoszę go i czuję straszny ból w lewym barku, widzę jak z samochodu wysiada gość, zakłada kamizelkę ratownika i kładzie mnie na ziemię mówiąć że nie mogę chodzić, zbierają się przy mnie ludzie i krzyczą żebym nie wstawał, jest policja, zaczynają kierować ruchem, chcę wstać do policjanta a ludzie mnie trzymają żebym nie wstał, krzyczę do niego jak było a on mi na to że mam spokojnie leżeć, nikomu nic się nie stało i jest ok. Jakaś młoda dziewczyna mówi że wszystko widziała, że pieszy gwałtownie wtargnął na jezdnię i że ja jechałem wolno, to samo mówi gość który stoi przy płocie posesji, za chwile podjeżdżają jeszcze dwa radiowozy i dwie karetki, nie widzę co się dzieje ze starszym panem, mi robią wkłucie w prawą dłoń i usztywniają prawy bark, pakują nas w jedną karetkę i wiozą do szpitala do świnoujścia, okazuje się że starszy Pan ma rozciętą głowę, zbitą łydkę, kilka siniaków i otarć, bez wstrząsu mózgu, bez problemów z kręgosłupem, zero złamań i otarć, lekarz go pyta jak to się stało - patrzyłem w prawą stronę, widziałem jakiś niebieski samochód i myślałem że zdążę więc poszedłem, jak spojrzałem w lewo było już za późno - widać z tego że nie patrzył w moją stronę, mi przed prześwietleniem po dotknięciu barku lekarz mówi - odstaw motor na dłużej - po prześwietleniu wychodzi zwichnięcie barku, kość obojczyka wyskoczyła do góry, dopytuję się gdzie jest policja bo żądam badania na sobie na zawartość alkoholu, po jakimś czasie przyjeżdżają, mi na alkomacie wychodzi 0,00 - starszemu panu pobierają krew.
Na następny dzień jadę obejrzeć motor, brak przedniej szyby, lekko pęknięta czacha, uszkodzony kierunek, lekko przetarty tył, urwana stopka, zdarta klamka i tłumik i co najciekawsze - wgnieciony z góry bak - pojęcia nie mam skąd to uszkodzenia.
Teraz pytanie do znawców tematu. Czy jeżeli się okaże że świadkowie zeznają że było to wtargnięcie na jezdnię, mimo że na przejściu będzie to moja wina i czy już mam załatwiać sobie adwokata?