Norwegia 2019
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Norwegia 2019
Jak to mówią lepiej późno niż wcale
Po pierwszym urlopie postanowiłam jednak, choć z pewną nieśmiałością, kontynuować wykorzystywanie urlopów zaległych i 19 czerwca, po pracy, znowu wsiadłam na moto.
30 stopniowe upały w Polsce oraz fakt, że od 4 miesięcy miałam już bilet na prom, zdecydowanie ułatwiały podjęcie tej decyzji i tak 20 czerwca postawiłam koła w Szwecji.
Ręka tym razem spisywała się prawie doskonale za to Zet spalił po drodze dwa bezpieczniki od kierunkowskazów, Szwecję więc powitałam bez kierunków ale za to pełna optymizmu.
Pierwsze dwa dni poświęciliśmy na objechanie wyspy Oland i przelot przez Skanię.
Zaczęliśmy od odzyskania świateł na pierwszej stacji benzynowej i trochę nieśmiało – bo w zapasie już tylko jeden bezpiecznik zapasowy został - dojechaliśmy do wyspy.
Na południowym cyplu spotkaliśmy foki, choć nieco oddalone od brzegu to na szczęście na tyle głośne, że ich nie przeoczyliśmy.
Zaglądamy do osady Eketorp
Później 150km rajdu między kamieniami i wiatrakami, przerwanych drzemką w trawie i wylądowaliśmy w północnej części
Wieczorem w niezwykle uroczych okolicznościach przyrody negocjuję z kolegą, który ma do nas dołączyć za tydzień, dostawę bezpieczników z PL.
W związku z tym, że Szwedzi są dumni ze swoich łosi a liczymy na to, że żadnego nie uda nam się trafić, drugi dzień postanawiamy rozpocząć od obejrzenia ich w innych niż kraksa drogowa warunkach i zaglądamy do mini rezerwatu, gdzie sobie na kilku hektarach chadzają:
nie tylko łosie zresztą
W drodze na Kullaberg zahaczamy o cmentarzysko samochodów:
Jakby ktoś chciał kiedyś zobaczyć, to ostatni dzwonek, bo niewiele z nich zostało.
I znów między wiatrakami suniemy dalej
Wieczorem lądujemy już na półwyspie, żeby rano rzucić na niego okiem.
Południowa Szwecja okazuje się być, podobnie jak Dania, krajem raczej dla rowerzystów i piechurów. Bałtyk wygląda tu nieco inaczej ale pieniądze na podróże motocyklowe można wydać znacznie lepiej.
Jakieś 50km od Norweskiej granicy na stacji benzynowej spotyka mnie kolejna niespodzianka. Zet nie chce odpalić, coś sobie tam rzęzi, stuka, tryka a silnik zaskoczyć nie chce.
No i ręce mi opadły wobec perspektywy napraw w nie najtańszym w końcu kraju.
Na szczęście po konsultacjach telefonicznych z miłośnikami mechaniki oraz pomocy niemieckiego motocyklisty, po kilku próbach udaje się odpalić na pych.
Nie wiem tylko czy wracać naprawiać rozrusznik czy ryzykować i jechać dalej
Po pierwszym urlopie postanowiłam jednak, choć z pewną nieśmiałością, kontynuować wykorzystywanie urlopów zaległych i 19 czerwca, po pracy, znowu wsiadłam na moto.
30 stopniowe upały w Polsce oraz fakt, że od 4 miesięcy miałam już bilet na prom, zdecydowanie ułatwiały podjęcie tej decyzji i tak 20 czerwca postawiłam koła w Szwecji.
Ręka tym razem spisywała się prawie doskonale za to Zet spalił po drodze dwa bezpieczniki od kierunkowskazów, Szwecję więc powitałam bez kierunków ale za to pełna optymizmu.
Pierwsze dwa dni poświęciliśmy na objechanie wyspy Oland i przelot przez Skanię.
Zaczęliśmy od odzyskania świateł na pierwszej stacji benzynowej i trochę nieśmiało – bo w zapasie już tylko jeden bezpiecznik zapasowy został - dojechaliśmy do wyspy.
Na południowym cyplu spotkaliśmy foki, choć nieco oddalone od brzegu to na szczęście na tyle głośne, że ich nie przeoczyliśmy.
Zaglądamy do osady Eketorp
Później 150km rajdu między kamieniami i wiatrakami, przerwanych drzemką w trawie i wylądowaliśmy w północnej części
Wieczorem w niezwykle uroczych okolicznościach przyrody negocjuję z kolegą, który ma do nas dołączyć za tydzień, dostawę bezpieczników z PL.
W związku z tym, że Szwedzi są dumni ze swoich łosi a liczymy na to, że żadnego nie uda nam się trafić, drugi dzień postanawiamy rozpocząć od obejrzenia ich w innych niż kraksa drogowa warunkach i zaglądamy do mini rezerwatu, gdzie sobie na kilku hektarach chadzają:
nie tylko łosie zresztą
W drodze na Kullaberg zahaczamy o cmentarzysko samochodów:
Jakby ktoś chciał kiedyś zobaczyć, to ostatni dzwonek, bo niewiele z nich zostało.
I znów między wiatrakami suniemy dalej
Wieczorem lądujemy już na półwyspie, żeby rano rzucić na niego okiem.
Południowa Szwecja okazuje się być, podobnie jak Dania, krajem raczej dla rowerzystów i piechurów. Bałtyk wygląda tu nieco inaczej ale pieniądze na podróże motocyklowe można wydać znacznie lepiej.
Jakieś 50km od Norweskiej granicy na stacji benzynowej spotyka mnie kolejna niespodzianka. Zet nie chce odpalić, coś sobie tam rzęzi, stuka, tryka a silnik zaskoczyć nie chce.
No i ręce mi opadły wobec perspektywy napraw w nie najtańszym w końcu kraju.
Na szczęście po konsultacjach telefonicznych z miłośnikami mechaniki oraz pomocy niemieckiego motocyklisty, po kilku próbach udaje się odpalić na pych.
Nie wiem tylko czy wracać naprawiać rozrusznik czy ryzykować i jechać dalej
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Z ciężkim sercem ale jedziemy, co ma być to będzie. W końcu Norwegowie też mają serwisy a przez większość czasu mamy być jednak w zaludnionych okolicach.
Norwegia wita nas promową parkingówką – która była skutkiem nadmiaru zaufania dla stabilności GSa, tym razem ofiarą padł kask Roberta, w którym trochę opadła i zblokował się blenda.
Wieczorem docieramy na nasz pierwszy kemping i tam oddaję się rozmyślaniom na temat wątpliwych widoków na powodzenie wycieczki oraz tego co jeszcze może się stać. Po głębokich analizach z przyjemnością stwierdzam, że wszystko i tak będzie lepsze od kolejnego wypadku. Robert podejmuje próbę rozkręcenia kasku ale brakuje nam właściwych śrubokręcików i odkładamy to na później.
Rano ruszamy Jettygrytene.
I tu kolejna niespodzianka – dojazd zamknięty z powodu wielkiej wody.
Teraz to się już wnerwiłam- 3 dni urlopu i codziennie coś.
Zostaje nam tylko jechać dalej, rozglądając się czujnie
Załapujemy się nawet na kawałek autostrady z dozwoloną, oszałamiającą prędkością 100km/h. Trzy dni przesuwania motocykli dały nam już nieco w kość, więc autostrada nas dobija. Postanawiamy się jednak poruszać po kraju metodą na sponsora, bo plan jest ambitny a czasu mało.
Przez jakiś czas nawet działa ale szybko dowiadujemy się, że ten sprytny wybieg niewiele nam da, bo wyprzedzanie w kraju, gdzie, zamiast rysować podwójne ciągłe, stawia się betonowe murki jest mocno utrudnione.
Wieczorem docieramy do Lysebotn, gdzie mieliśmy spędzić najbliższe dwie noce, bo jest blisko Kjeragu i mają prom w okolice Preikestolen.
Droga do Lysebotn jest piękna na zdjęciach, w rzeczywistości też, niestety zjazd nią jest niezwykle irytujący bo staczamy się powoli za kamperem, który blokuje prawi całą. Kemping jest super, mamy wodospad na klifie a z nieba spadają nam ludzie (na paralotniach).
Niestety po rozbiciu się na polu dowiadujemy się, że promy w okolice Preikestolen są dwa dziennie - w dodatku pierwszy o 12ej, więc za późno, żebyśmy na szlak wchodzili o rozsądnej porze.
A objeżdżanie fiordu zajmuje bardzo dużo czasu, postanawiamy więc z Kerjagu jechać na inne pole namiotowe.
Recepcja pola namiotowego odmawia zwrotu pieniędzy za noc której nie wykorzystamy, mamy więc nauczkę, żeby jednak nie płacić pochopnie przed uzyskaniem całkowitej pewności, co do sensu pozostawania dłużej w jednym miejscu. Na koniec Robert jednak wywołuje spięcie i pan oddaje nam pieniądze - dobrze czasem zabrać ze sobą awanturnika, bo 150zł na ulicy nie leży
Rano zwijamy namiot i ruszamy podziwiać kamień. Trasa łatwa nie jest ale po prawie 5km i 3 godzinach sapania docieram na miejsce.
To ja:)
Jeszcze tylko powrót i jedziemy na drugą stronę Lysefjordu.
Wieczorem boleśnie odczuwam skutki pierwszej od dawna górskiej trasy i zastanawiam się czy jutrzejszej nie odpuścić.
Norwegia wita nas promową parkingówką – która była skutkiem nadmiaru zaufania dla stabilności GSa, tym razem ofiarą padł kask Roberta, w którym trochę opadła i zblokował się blenda.
Wieczorem docieramy na nasz pierwszy kemping i tam oddaję się rozmyślaniom na temat wątpliwych widoków na powodzenie wycieczki oraz tego co jeszcze może się stać. Po głębokich analizach z przyjemnością stwierdzam, że wszystko i tak będzie lepsze od kolejnego wypadku. Robert podejmuje próbę rozkręcenia kasku ale brakuje nam właściwych śrubokręcików i odkładamy to na później.
Rano ruszamy Jettygrytene.
I tu kolejna niespodzianka – dojazd zamknięty z powodu wielkiej wody.
Teraz to się już wnerwiłam- 3 dni urlopu i codziennie coś.
Zostaje nam tylko jechać dalej, rozglądając się czujnie
Załapujemy się nawet na kawałek autostrady z dozwoloną, oszałamiającą prędkością 100km/h. Trzy dni przesuwania motocykli dały nam już nieco w kość, więc autostrada nas dobija. Postanawiamy się jednak poruszać po kraju metodą na sponsora, bo plan jest ambitny a czasu mało.
Przez jakiś czas nawet działa ale szybko dowiadujemy się, że ten sprytny wybieg niewiele nam da, bo wyprzedzanie w kraju, gdzie, zamiast rysować podwójne ciągłe, stawia się betonowe murki jest mocno utrudnione.
Wieczorem docieramy do Lysebotn, gdzie mieliśmy spędzić najbliższe dwie noce, bo jest blisko Kjeragu i mają prom w okolice Preikestolen.
Droga do Lysebotn jest piękna na zdjęciach, w rzeczywistości też, niestety zjazd nią jest niezwykle irytujący bo staczamy się powoli za kamperem, który blokuje prawi całą. Kemping jest super, mamy wodospad na klifie a z nieba spadają nam ludzie (na paralotniach).
Niestety po rozbiciu się na polu dowiadujemy się, że promy w okolice Preikestolen są dwa dziennie - w dodatku pierwszy o 12ej, więc za późno, żebyśmy na szlak wchodzili o rozsądnej porze.
A objeżdżanie fiordu zajmuje bardzo dużo czasu, postanawiamy więc z Kerjagu jechać na inne pole namiotowe.
Recepcja pola namiotowego odmawia zwrotu pieniędzy za noc której nie wykorzystamy, mamy więc nauczkę, żeby jednak nie płacić pochopnie przed uzyskaniem całkowitej pewności, co do sensu pozostawania dłużej w jednym miejscu. Na koniec Robert jednak wywołuje spięcie i pan oddaje nam pieniądze - dobrze czasem zabrać ze sobą awanturnika, bo 150zł na ulicy nie leży
Rano zwijamy namiot i ruszamy podziwiać kamień. Trasa łatwa nie jest ale po prawie 5km i 3 godzinach sapania docieram na miejsce.
To ja:)
Jeszcze tylko powrót i jedziemy na drugą stronę Lysefjordu.
Wieczorem boleśnie odczuwam skutki pierwszej od dawna górskiej trasy i zastanawiam się czy jutrzejszej nie odpuścić.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Rano bohatersko postanawiam pójść, bo trasa na Preikestolen jest dużo łatwiejsza i o kilometr krótsza, jednak bolące kolana odbierają mi większość przyjemności ze spaceru.
W dodatku okazuje się, ze wykonanie zdjęcia jak z pocztówki wymaga sporo czasu,bo trzeba stać w sporej kolejce
Z góry schodzę już ledwo ledwo, klnąc na czym świat stoi.
Na trasie w stronę języka trola spotykamy jeszcza dwa imponujące wodospady
i docieramy do kempingu, którego obsługa radośnie nawiązuje z nami komunikację po polsku
Następnego dnia mieliśmy iść na Trolltungę, niestety moje bohaterstwo się wyczerpało, więc Robert rusza rano sam a ja zostaję w domku. Pierwsze przysłane ze szlaku zdjęcie sprawia, że nawet mi nie żal.
Niestety te, które zobaczyłam po powrocie trochę już poczucia straty wywołały.
Za to sobie odpoczęłam, zrobiłam pranie, przeczytałam książkę, poznałam nowych ludzi na polu namiotowym i odespałam ostatni tydzień
Korzystając z faktu, że w czerwcu cały dzień ciemno jest tylko w tunelach, wieczorem zbieramy się jeszcze rzucić okiem na wodospad Vøringfossen.
Po drodze zaliczamy ciekawe formacje tunelowe typu rondo i ślimak, to ostatnie jak zobaczyłam w telefonie to myślałam, że mi googlemapsy ześwirowały
Taki „ślepy” ślimak naprawdę robi wrażenie - przez 2 km próbujesz tylko nie wjechać w ścianę
Następny dzień powitał nas przyjaznymi warunkami, więc radośnie ruszamy dalej.
Nasz przystanek to Bergen a właściwie tylko jego fragment – dzielnica Bryggen, którą jako fanka Pilipiuka od lat wielu, musiałam zaliczyć.
Zwiedzamy jeszcze targ rybny, na którym świeżych ryb jest co prawda niewiele ale za to można kupić niedrogi jak na norweskie warunki obiad i ruszamy do Gudvangen.
Przy trasie mijamy piękny wodospad Tvindefossen
i zjeżdżamy na starą drogę zwaną Stalheimskleiva, asfalt jest średniej jakości, jednokierunkowa, obdarzona kilkunastoma ciasnymi zakrętami za to ma fantastyczny punkt widokowy i chyba to jest jedyny powód, dla którego jeszcze jej nie zamknęli.
Po drodze zaliczając kolejne wodospady na koniec lądujemy na kempingu z widokiem na skały (dla odmiany).
Następny dzień zaczynamy od pobliskiego portu
i powoli żegnamy się z krainą wodospadów.
W dodatku okazuje się, ze wykonanie zdjęcia jak z pocztówki wymaga sporo czasu,bo trzeba stać w sporej kolejce
Z góry schodzę już ledwo ledwo, klnąc na czym świat stoi.
Na trasie w stronę języka trola spotykamy jeszcza dwa imponujące wodospady
i docieramy do kempingu, którego obsługa radośnie nawiązuje z nami komunikację po polsku
Następnego dnia mieliśmy iść na Trolltungę, niestety moje bohaterstwo się wyczerpało, więc Robert rusza rano sam a ja zostaję w domku. Pierwsze przysłane ze szlaku zdjęcie sprawia, że nawet mi nie żal.
Niestety te, które zobaczyłam po powrocie trochę już poczucia straty wywołały.
Za to sobie odpoczęłam, zrobiłam pranie, przeczytałam książkę, poznałam nowych ludzi na polu namiotowym i odespałam ostatni tydzień
Korzystając z faktu, że w czerwcu cały dzień ciemno jest tylko w tunelach, wieczorem zbieramy się jeszcze rzucić okiem na wodospad Vøringfossen.
Po drodze zaliczamy ciekawe formacje tunelowe typu rondo i ślimak, to ostatnie jak zobaczyłam w telefonie to myślałam, że mi googlemapsy ześwirowały
Taki „ślepy” ślimak naprawdę robi wrażenie - przez 2 km próbujesz tylko nie wjechać w ścianę
Następny dzień powitał nas przyjaznymi warunkami, więc radośnie ruszamy dalej.
Nasz przystanek to Bergen a właściwie tylko jego fragment – dzielnica Bryggen, którą jako fanka Pilipiuka od lat wielu, musiałam zaliczyć.
Zwiedzamy jeszcze targ rybny, na którym świeżych ryb jest co prawda niewiele ale za to można kupić niedrogi jak na norweskie warunki obiad i ruszamy do Gudvangen.
Przy trasie mijamy piękny wodospad Tvindefossen
i zjeżdżamy na starą drogę zwaną Stalheimskleiva, asfalt jest średniej jakości, jednokierunkowa, obdarzona kilkunastoma ciasnymi zakrętami za to ma fantastyczny punkt widokowy i chyba to jest jedyny powód, dla którego jeszcze jej nie zamknęli.
Po drodze zaliczając kolejne wodospady na koniec lądujemy na kempingu z widokiem na skały (dla odmiany).
Następny dzień zaczynamy od pobliskiego portu
i powoli żegnamy się z krainą wodospadów.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Kolejny fragment naszej podróży zwany jest obecnie drogą o tunelach wielu. Z pierwszych 90km, 60 spędziliśmy pod ziemią i po wyjeździe ocieraliśmy się już o szaleństwo, klnąc na czym świat stoi.
Następny dzień zaczynamy od starówki Lærdal, której co prawda nie planowaliśmy ale jakoś nas ściągnęła z trasy zachęcającym znakiem Na miejscu udaje nam się też zakupić brakujący śrubokręcik do naprawy kasku. Warto czasem zmodyfikować trasę
Następny przystanek to Sognefjellsvegen – kręta trasa przez najwyższą przełęcz w północnej Europie (choć w npm to tylko 1400m, więc wrażenia nie robi za bardzo), jedyna płatna dla motocykli droga na jaką trafiliśmy. Wysoko niby nie było ale śnieg owszem leżał i trochę tam wymarzliśmy.
Spotkaliśmy tam też stado jakichś zmutowanych przypuszczalnie owiec, które zamiast paść się na poboczu jak wszystkie normalne owce, poświęcały czas na atakowanie turystów i kradzież jedzenia.
Z nieukrywaną radością obserwowałam walkę Roberta o kanapkę z przywódcą stada. A widok przednich kopyt na stoliku przy próbie wejścia doprowadził mnie do łez
Dzień kończymy w Lom zwiedzaniem drewnianego kościółka
A wieczorem, z racji powiększenia zasobów ilości końcówek do śrubokręta, podejmujemy kolejną próbę ratowania kasku. Niestety po odkręceniu zawadzającego elementu odkrywamy zapotrzebowanie na otwieracz, który niczego nie przypomina i wiemy już, że dotarliśmy do miejsca gdzie Schuberth mówi „no pasaran”.
Następny dzień zaczynamy od Old Strynefjell Mountain Road – miejsca, które jest żywym dowodem na to, że w każdym kraju asfalt się kiedyś kończy
Kolejny przystanek to Gerjanger z pięknym widokowym fiordem. Podjęłam próbę namówienia Roberta na przepłynięcie fiordu promem, bo widoki zapowiadały się imponująco ale usłyszałam kategoryczne nie, podparte argumentem, że przyjechaliśmy tu, żeby się przejechać na motocyklu a nie pływać promami.
Trasa na szczęście ma kilka dobrych punktów widokowych, więc jakoś przebolałam stratę.
I tak powoli zbliżaliśmy się do drogi trolli.
Kilka kilometrów przed szczytem załapujemy się na to czego nam do tej pory jakoś tak brakowało do poczucia, że jesteśmy na północy.
Następny dzień zaczynamy od starówki Lærdal, której co prawda nie planowaliśmy ale jakoś nas ściągnęła z trasy zachęcającym znakiem Na miejscu udaje nam się też zakupić brakujący śrubokręcik do naprawy kasku. Warto czasem zmodyfikować trasę
Następny przystanek to Sognefjellsvegen – kręta trasa przez najwyższą przełęcz w północnej Europie (choć w npm to tylko 1400m, więc wrażenia nie robi za bardzo), jedyna płatna dla motocykli droga na jaką trafiliśmy. Wysoko niby nie było ale śnieg owszem leżał i trochę tam wymarzliśmy.
Spotkaliśmy tam też stado jakichś zmutowanych przypuszczalnie owiec, które zamiast paść się na poboczu jak wszystkie normalne owce, poświęcały czas na atakowanie turystów i kradzież jedzenia.
Z nieukrywaną radością obserwowałam walkę Roberta o kanapkę z przywódcą stada. A widok przednich kopyt na stoliku przy próbie wejścia doprowadził mnie do łez
Dzień kończymy w Lom zwiedzaniem drewnianego kościółka
A wieczorem, z racji powiększenia zasobów ilości końcówek do śrubokręta, podejmujemy kolejną próbę ratowania kasku. Niestety po odkręceniu zawadzającego elementu odkrywamy zapotrzebowanie na otwieracz, który niczego nie przypomina i wiemy już, że dotarliśmy do miejsca gdzie Schuberth mówi „no pasaran”.
Następny dzień zaczynamy od Old Strynefjell Mountain Road – miejsca, które jest żywym dowodem na to, że w każdym kraju asfalt się kiedyś kończy
Kolejny przystanek to Gerjanger z pięknym widokowym fiordem. Podjęłam próbę namówienia Roberta na przepłynięcie fiordu promem, bo widoki zapowiadały się imponująco ale usłyszałam kategoryczne nie, podparte argumentem, że przyjechaliśmy tu, żeby się przejechać na motocyklu a nie pływać promami.
Trasa na szczęście ma kilka dobrych punktów widokowych, więc jakoś przebolałam stratę.
I tak powoli zbliżaliśmy się do drogi trolli.
Kilka kilometrów przed szczytem załapujemy się na to czego nam do tej pory jakoś tak brakowało do poczucia, że jesteśmy na północy.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Sama trasa, choć niezbyt kręta dała nam przedsmak tego co nas czeka a rozbudowany punkt widokowy, pozwolił napawać się atmosferą w pełnej krasie.
Widok był raczej monotonny:
ale klimat północy naprawdę w końcu odczułam. Posiedzieliśmy tam godzinę, sącząc kawkę i czekając na nagłą zmianę pogody, wymieniliśmy też opinie na temat niezwykłego widoku ze spotkanymi na miejscu motórzystami z okolic Łodzi. Zjazd, już drogą troli, był pełen wrażeń jakich dostarczyć może jedynie widoczność na 20 metrów w ciasnych agrafkach, po których w dodatku jeżdżą autobusy
Na kemping, pieczołowicie dobrany tematycznie do planu dnia, na którym mieliśmy się spotkać z resztą wycieczki, docieramy lekko zawilgoceni ale z całymi sprzętami.
Niestety okazało się, że jesteśmy dzień przed i domek, który zarezerwowaliśmy, okupują aktualnie jacyś obcy. Na szczęście kemping niedawno uruchomił wynajem pokoi o których nikt nie wiedział i mogliśmy tam przenocować. Do końca dnia już mżało, więc zajęliśmy się gotowaniem obiadu, wyszedł co prawda paskudny ale tak się kończy kupowanie żarcia w puszkach jak się nie zna języka.
Następny dzień po pobieżnej, wizualnej ocenie okolicy i stwierdzeniu przerw w chmurach ruszamy po raz drugi na Trollstigen, sprawdzić jak wygląda okolica w wersji letniej. Już bez dreszczyku emocji ale za to na pięknej trasie.
Resztę dnia spędziliśmy na czekaniu na pomorzan, bo padało a w pobliżu nie było nic na tyle ciekawego, żeby namakać.
Przyjazd kolegów zabezpieczył mnie w dostawę 25 bezpieczników (po jednym na każdy dzień) oraz niestety zepsuł pogodę na najbliższe dni. Na szczęście większość ciekawych miejsc mieliśmy już zaliczoną a spacerowe to nawet wszystkie. Trasę na Nordkapp zaczynamy od podróży w kilku stopniach i deszczu. Odpuszczamy zaplanowany wcześniej fragment drogi wzdłuż morza, bo i tak widoczności nie ma. Drogi atlantyckiej trochę żal było odpuszczać, więc pojechaliśmy
Pewnie lepsza przejrzystość powietrza, sprawiłaby, że nieco zmieniłabym zdanie ale teraz z całą stanowczością mogę powiedzieć, że ta trasa interesująca jest z punktu widzenia drona. Z poziomu koła to jak wycieczka po mostach po prostu.
Przejeżdżamy ją więc bez zbędnych postojów i podziwiania.
Następny dzień wygląda podobnie, przy kole polarnym trochę się przejaśnia,
ale nadal zimno i pada, Garminy nam się wyłączają w dodatku w deszczu utykamy jakimś remoncie gdzie sobie stoimy i namakamy po prostu, przez 20 minut.
Dla naszych towarzyszy była to pierwsza w życiu długa trasa, w dodatku tak bardzo wysunięta na północ, więc wieczorem po drugim dniu dopada ich zwątpienie (zjazd przy 6 stopniach i w deszczu może osłabić morale). Ja oczywiście zbagatelizowałam te rozterki, bo już wiedziałam… Podjęłam próby pocieszenia mówiąc, że za dwa dni będą się cieszyć jak nie będzie padać, nawet jak będzie 5 stopni. No nie uwierzyli
Ale oczywiście miałam rację. 3 lipca rano widzę uśmiechniętego Krzysztofa, który radośnie informuje mnie, że nie pada i nie padać ma. To że jest 5 stopni i trzeba skrobać szron z motocykli nie ma znaczenia, bo w południe ma być dziesięć do dwunastu
Widok był raczej monotonny:
ale klimat północy naprawdę w końcu odczułam. Posiedzieliśmy tam godzinę, sącząc kawkę i czekając na nagłą zmianę pogody, wymieniliśmy też opinie na temat niezwykłego widoku ze spotkanymi na miejscu motórzystami z okolic Łodzi. Zjazd, już drogą troli, był pełen wrażeń jakich dostarczyć może jedynie widoczność na 20 metrów w ciasnych agrafkach, po których w dodatku jeżdżą autobusy
Na kemping, pieczołowicie dobrany tematycznie do planu dnia, na którym mieliśmy się spotkać z resztą wycieczki, docieramy lekko zawilgoceni ale z całymi sprzętami.
Niestety okazało się, że jesteśmy dzień przed i domek, który zarezerwowaliśmy, okupują aktualnie jacyś obcy. Na szczęście kemping niedawno uruchomił wynajem pokoi o których nikt nie wiedział i mogliśmy tam przenocować. Do końca dnia już mżało, więc zajęliśmy się gotowaniem obiadu, wyszedł co prawda paskudny ale tak się kończy kupowanie żarcia w puszkach jak się nie zna języka.
Następny dzień po pobieżnej, wizualnej ocenie okolicy i stwierdzeniu przerw w chmurach ruszamy po raz drugi na Trollstigen, sprawdzić jak wygląda okolica w wersji letniej. Już bez dreszczyku emocji ale za to na pięknej trasie.
Resztę dnia spędziliśmy na czekaniu na pomorzan, bo padało a w pobliżu nie było nic na tyle ciekawego, żeby namakać.
Przyjazd kolegów zabezpieczył mnie w dostawę 25 bezpieczników (po jednym na każdy dzień) oraz niestety zepsuł pogodę na najbliższe dni. Na szczęście większość ciekawych miejsc mieliśmy już zaliczoną a spacerowe to nawet wszystkie. Trasę na Nordkapp zaczynamy od podróży w kilku stopniach i deszczu. Odpuszczamy zaplanowany wcześniej fragment drogi wzdłuż morza, bo i tak widoczności nie ma. Drogi atlantyckiej trochę żal było odpuszczać, więc pojechaliśmy
Pewnie lepsza przejrzystość powietrza, sprawiłaby, że nieco zmieniłabym zdanie ale teraz z całą stanowczością mogę powiedzieć, że ta trasa interesująca jest z punktu widzenia drona. Z poziomu koła to jak wycieczka po mostach po prostu.
Przejeżdżamy ją więc bez zbędnych postojów i podziwiania.
Następny dzień wygląda podobnie, przy kole polarnym trochę się przejaśnia,
ale nadal zimno i pada, Garminy nam się wyłączają w dodatku w deszczu utykamy jakimś remoncie gdzie sobie stoimy i namakamy po prostu, przez 20 minut.
Dla naszych towarzyszy była to pierwsza w życiu długa trasa, w dodatku tak bardzo wysunięta na północ, więc wieczorem po drugim dniu dopada ich zwątpienie (zjazd przy 6 stopniach i w deszczu może osłabić morale). Ja oczywiście zbagatelizowałam te rozterki, bo już wiedziałam… Podjęłam próby pocieszenia mówiąc, że za dwa dni będą się cieszyć jak nie będzie padać, nawet jak będzie 5 stopni. No nie uwierzyli
Ale oczywiście miałam rację. 3 lipca rano widzę uśmiechniętego Krzysztofa, który radośnie informuje mnie, że nie pada i nie padać ma. To że jest 5 stopni i trzeba skrobać szron z motocykli nie ma znaczenia, bo w południe ma być dziesięć do dwunastu
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
I w takiej radosnej atmosferze dopływamy na Lofoty.
Zaczynamy oczywiście od A i mkniemy na wschód.
Było słonecznie, dzień długi a lofoty są piękne, więc zdjęć będzie dużo
Chłopaków dopada zmęczenie materiału, więc po południu się dzielimy na dwie części i panowie jadą rozejrzeć się za jakimś kempingiem na nocleg a my jedziemy dalej, bo chcę wykorzystać na maksa dobrą pogodę, bo kto wie co nas czeka jutro.
Wieczorem zaczyna padać i robi się zimno, nieco zaniepokojeni brakiem informacji od kolegów ruszamy na poszukiwania, udaje nam się ich w końcu spotkać ale nieco wnerwionych, bo na żadnym kempingu nie było wolnych miejsc (usłyszeli, że tu są lofoty i tu trzeba rezerwować) a perspektywa namiotu, przy ujemnych temperaturach nie napawała optymizmem.
Jakoś udaje mi się znaleźć niedrogi hostel, gdzie śpimy sami w gigantycznej sali. Jedno łóżko jest co prawda zajęte ale pan się nie pojawił nawet na chwilę, więc mieliśmy całą przestrzeń dla siebie. Mimo tak dużych możliwości spędziliśmy ten dzień w kuchni testując polską wódkę i norweskie piwo.
Następny dzień przezornie zaczynamy od rozdzielenia, bo chłopaki najwyraźniej nie są zainteresowane zwiedzaniem czy robieniem dokumentacji fotograficznej i męczą się ze mną okrutnie.
Ustalamy miejsce i godzinę spotkania i ruszamy każdy swoją drogą.
Przed Nordkappem zaliczamy jeszcze:
rezerwat z lokalną fauną
krajobrazy już nieco opatrzone
oraz wędkarza z wielkim dzikim łososiem marzącym o ucieczce, który okazuje się być lekarzem bardzo lubiącym Polaków, bo przynoszą mu żubrówkę
i dużo robót drogowych, więc Zet znów uwalony jest niemiłosiernie. W sumie dwa dni babrania się z dojazdem na północ.
Zatrzymujemy się 100km przed Nordkappem, gdzie zaplanowaliśmy dwie nocki, celem odpoczęcia przed powrotem. Wieczorem zaliczamy tradycyjna polską kolację z wódka i sauną
Zaczynamy oczywiście od A i mkniemy na wschód.
Było słonecznie, dzień długi a lofoty są piękne, więc zdjęć będzie dużo
Chłopaków dopada zmęczenie materiału, więc po południu się dzielimy na dwie części i panowie jadą rozejrzeć się za jakimś kempingiem na nocleg a my jedziemy dalej, bo chcę wykorzystać na maksa dobrą pogodę, bo kto wie co nas czeka jutro.
Wieczorem zaczyna padać i robi się zimno, nieco zaniepokojeni brakiem informacji od kolegów ruszamy na poszukiwania, udaje nam się ich w końcu spotkać ale nieco wnerwionych, bo na żadnym kempingu nie było wolnych miejsc (usłyszeli, że tu są lofoty i tu trzeba rezerwować) a perspektywa namiotu, przy ujemnych temperaturach nie napawała optymizmem.
Jakoś udaje mi się znaleźć niedrogi hostel, gdzie śpimy sami w gigantycznej sali. Jedno łóżko jest co prawda zajęte ale pan się nie pojawił nawet na chwilę, więc mieliśmy całą przestrzeń dla siebie. Mimo tak dużych możliwości spędziliśmy ten dzień w kuchni testując polską wódkę i norweskie piwo.
Następny dzień przezornie zaczynamy od rozdzielenia, bo chłopaki najwyraźniej nie są zainteresowane zwiedzaniem czy robieniem dokumentacji fotograficznej i męczą się ze mną okrutnie.
Ustalamy miejsce i godzinę spotkania i ruszamy każdy swoją drogą.
Przed Nordkappem zaliczamy jeszcze:
rezerwat z lokalną fauną
krajobrazy już nieco opatrzone
oraz wędkarza z wielkim dzikim łososiem marzącym o ucieczce, który okazuje się być lekarzem bardzo lubiącym Polaków, bo przynoszą mu żubrówkę
i dużo robót drogowych, więc Zet znów uwalony jest niemiłosiernie. W sumie dwa dni babrania się z dojazdem na północ.
Zatrzymujemy się 100km przed Nordkappem, gdzie zaplanowaliśmy dwie nocki, celem odpoczęcia przed powrotem. Wieczorem zaliczamy tradycyjna polską kolację z wódka i sauną
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Rano wychodzę na fajkę i widzę, że w naszym ogródku śpi stado reniferów
Zaliczamy wycieczkę na Nordkapp, szału się co prawda nie spodziewałam ale na rzut oka na morze to liczyłam. Niestety nic z tego nie wyszło. Mżawka, chmury i 3 stopnie, Na szczęście globus widać
Robimy kilka zdjęć, kawę przed i po globusie, rozgrzewamy kości i wracamy do domu, gdzie jest piękna pogoda.
No i w końcu można wracać
Pierwsze dwa dni poświęcamy na Finlandię, najpierw „hajłej” przez Karelię. 500km długiej prostej w lesie ze sporadycznym widokiem na staw a nawet ze dwie stacje benzynowe.
I gdy tak sobie mkniemy, rozmarzeni kontemplując widoki, ja w pewnym momencie zwalniam, bo widzę motocyklistę bez sensu zjeżdżającego na bok a Robert wyprzedza mnie celem zasugerowania zatrzymania się. I nagle, ni stąd ni zowąd, z lasu na asfalt wyskakuje do nas pan machający lizakiem, przy bliższym spotkaniu zidentyfikowany jako policjant. Zjeżdżamy więc (ja to nawet ze świętym oburzeniem „za co?!”) i pan pokazuje nam suszarkę na wyświetlaczu której widnieje 149/80 Zjeżdżający motocyklista okazuje się być policjantem na KTMie, który wpadł przywitać się z kolegami po fachu.
Na dzień dobry słyszymy, że powinni zatrzymać prawo jazdy. Po długich i wyczerpujących negocjacjach Roberta z niezwykle uprzejmą panią (która uwzględnia nam błąd pomiaru, ograniczenie do 100 km/h, to, że przekroczenie było chwilowe z okazji wyprzedzania, dramatycznie wysokie podatki w naszym kraju oraz fakt, że jak była na Nordkapp to pogoda też była do bani i nic nie zobaczyła) z 500 euro schodzą do 330 i w tej kwocie Robert w końcu mandat przyjmuje, żeby się nie rozmyślili czasem i nie postanowili jednak uprawnień zatrzymać. Mandat startowy w Finlandii to ponoć 200 euro, więc po dłuższym czasie uznajemy to za sukces negocjacyjny.
I niech mi ktoś powie, że Norwegia jest droga, ale kto bogatemu zabroni
Zaliczamy wycieczkę na Nordkapp, szału się co prawda nie spodziewałam ale na rzut oka na morze to liczyłam. Niestety nic z tego nie wyszło. Mżawka, chmury i 3 stopnie, Na szczęście globus widać
Robimy kilka zdjęć, kawę przed i po globusie, rozgrzewamy kości i wracamy do domu, gdzie jest piękna pogoda.
No i w końcu można wracać
Pierwsze dwa dni poświęcamy na Finlandię, najpierw „hajłej” przez Karelię. 500km długiej prostej w lesie ze sporadycznym widokiem na staw a nawet ze dwie stacje benzynowe.
I gdy tak sobie mkniemy, rozmarzeni kontemplując widoki, ja w pewnym momencie zwalniam, bo widzę motocyklistę bez sensu zjeżdżającego na bok a Robert wyprzedza mnie celem zasugerowania zatrzymania się. I nagle, ni stąd ni zowąd, z lasu na asfalt wyskakuje do nas pan machający lizakiem, przy bliższym spotkaniu zidentyfikowany jako policjant. Zjeżdżamy więc (ja to nawet ze świętym oburzeniem „za co?!”) i pan pokazuje nam suszarkę na wyświetlaczu której widnieje 149/80 Zjeżdżający motocyklista okazuje się być policjantem na KTMie, który wpadł przywitać się z kolegami po fachu.
Na dzień dobry słyszymy, że powinni zatrzymać prawo jazdy. Po długich i wyczerpujących negocjacjach Roberta z niezwykle uprzejmą panią (która uwzględnia nam błąd pomiaru, ograniczenie do 100 km/h, to, że przekroczenie było chwilowe z okazji wyprzedzania, dramatycznie wysokie podatki w naszym kraju oraz fakt, że jak była na Nordkapp to pogoda też była do bani i nic nie zobaczyła) z 500 euro schodzą do 330 i w tej kwocie Robert w końcu mandat przyjmuje, żeby się nie rozmyślili czasem i nie postanowili jednak uprawnień zatrzymać. Mandat startowy w Finlandii to ponoć 200 euro, więc po dłuższym czasie uznajemy to za sukces negocjacyjny.
I niech mi ktoś powie, że Norwegia jest droga, ale kto bogatemu zabroni
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Do wioski Św. Mikołaja docieramy mocno spóźnieni, bo trochę nam zeszło na pogawędkach z władzą i niestety Mikołaja już nie ma
Noc spędzamy w Rovaniemi, napawając się przy piwku nieszczęściem Roberta. Rano mocno tego żałujemy, bo wszyscy jadą jakoś wolniej Docieramy do Pori, które miejscówką jest słabą i polecenia niegodną.
Następnego dnia zabieram chłopaków na Sammallahdenmaki, zapomniałam im tylko powiedzieć, że to jakieś kurchany sprzed 5u tysięcy lat więc ich miny na miejscu mocno poprawiają nastrój (przynajmniej mój). No nie docenili moich wysiłków włożonych w próby znalezienia czegoś innego niż las czy staw w Finlandii.
Odwiedzamy starą Raumę, polecaną (choć ja nie podzielam) z okazji tradycyjnej zabudowy ale wymarłą trochę
i Naantali, z miasteczkiem muminków, do którego nie wchodzimy bo okazuje się, że bilet wstępu to ponad 30 euro a nikt z nas aż takiego sentymentu nie ma.
No i lądujemy na koniec w Helsinkach, wieczorem wypuszczając się na dłuższy spacer po mieście.
Zwiedzamy fort Suomenlinna na wyspie
i trochę na siłę szukamy czegoś fajnego w tym mieście
Gołąb srający na generała zdecydowanie wygrał:
Udaje nam się znaleźć też kościół wkopany w ziemię ale niestety już zamknięty, więc próbujemy wleźć mu na dach.
Noc spędzamy w Rovaniemi, napawając się przy piwku nieszczęściem Roberta. Rano mocno tego żałujemy, bo wszyscy jadą jakoś wolniej Docieramy do Pori, które miejscówką jest słabą i polecenia niegodną.
Następnego dnia zabieram chłopaków na Sammallahdenmaki, zapomniałam im tylko powiedzieć, że to jakieś kurchany sprzed 5u tysięcy lat więc ich miny na miejscu mocno poprawiają nastrój (przynajmniej mój). No nie docenili moich wysiłków włożonych w próby znalezienia czegoś innego niż las czy staw w Finlandii.
Odwiedzamy starą Raumę, polecaną (choć ja nie podzielam) z okazji tradycyjnej zabudowy ale wymarłą trochę
i Naantali, z miasteczkiem muminków, do którego nie wchodzimy bo okazuje się, że bilet wstępu to ponad 30 euro a nikt z nas aż takiego sentymentu nie ma.
No i lądujemy na koniec w Helsinkach, wieczorem wypuszczając się na dłuższy spacer po mieście.
Zwiedzamy fort Suomenlinna na wyspie
i trochę na siłę szukamy czegoś fajnego w tym mieście
Gołąb srający na generała zdecydowanie wygrał:
Udaje nam się znaleźć też kościół wkopany w ziemię ale niestety już zamknięty, więc próbujemy wleźć mu na dach.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Próżne wysiłki jak kogoś nie porywa nowoczesna architektura. Helsinki najlepiej wyglądają z promu, którym odpływamy do Tallina
Za to starówka w Tallinie jest mała ale bardzo ładna, więc odżywa we mnie nadzieja, ze droga powrotna nie będzie bardzo nudna (bo na trasie mamy głównie miasta).
Z punktów krajobrazowych w okolicy muszę zrezygnować, ponieważ jeden z naszych towarzyszy wygląda coraz marniej i z Tallina jedziemy prosto do Rygi. Gdzie mamy już tylko chwilę czasu na kolację i krótki spacer. Ale zwiedzanie przekładamy na rano. Niestety nasi towarzysze postanawiają nas też opuścić i wracać do żon, pozostawionych w domach
Ta decyzja ma tą dobrą stronę, że rano już na luzie szwendamy się po Rydze, tropiąc ślady kotów (których zbyt wiele nie ma niestety), robi się też gorąco, więc z żalem opuszczamy to miasto i jedziemy do Jurmały (takie łotewskie Międzyzdroje).
W dalszej trasie dochodzimy do wniosku, że to jednak dziwny kraj, a oto dowód
Gdzie stare dobre krasnale ogrodowe?
Docieramy do Kuldigi, gdzie postawiamy przenocować a w knajpie zdajemy się na kelnerkę i na kolację dostajemy solone śledzie z kiszonym ogórkiem i ziemniakami.
Ostatni na punkt na łotewskiej mapie to resztki sowieckiego fortu w Lipawie.
Litwę zaczynamy od zwiedzania mierzei koło Kłajpedy i samego miasta.
Najciekawszym miejscem tego dnia niewątpliwie jest leśna galeria rzeźb drewnianych, zwana wzgórzem wiedźm. Reszta mierzei oraz Kłajpeda to strata czasu.
Największym plusem wizyty w Kłajpedzie była droga z niej do Kowna albowiem poznaliśmy nieznane nam oblicza litewskiego rolnictwa.
Konopie, wszędzie konopie Noc spędzamy pośrodku tychże roślin, w domu prowadzonym przez panią, która maluje obrazy a poza tym robi z tych konopi chyba wszystko co można zrobić w domowych warunkach.
Kowno wita nas deszczem,więc nie poświęcamy mu zbyt wiele czasu.
I na koniec dnia lądujemy w Suwałkach, w których spotyka nas dość szczęśliwy akcent na zakończenie wycieczki:
I tak po trzech tygodniach lądujemy w domu.
Za to starówka w Tallinie jest mała ale bardzo ładna, więc odżywa we mnie nadzieja, ze droga powrotna nie będzie bardzo nudna (bo na trasie mamy głównie miasta).
Z punktów krajobrazowych w okolicy muszę zrezygnować, ponieważ jeden z naszych towarzyszy wygląda coraz marniej i z Tallina jedziemy prosto do Rygi. Gdzie mamy już tylko chwilę czasu na kolację i krótki spacer. Ale zwiedzanie przekładamy na rano. Niestety nasi towarzysze postanawiają nas też opuścić i wracać do żon, pozostawionych w domach
Ta decyzja ma tą dobrą stronę, że rano już na luzie szwendamy się po Rydze, tropiąc ślady kotów (których zbyt wiele nie ma niestety), robi się też gorąco, więc z żalem opuszczamy to miasto i jedziemy do Jurmały (takie łotewskie Międzyzdroje).
W dalszej trasie dochodzimy do wniosku, że to jednak dziwny kraj, a oto dowód
Gdzie stare dobre krasnale ogrodowe?
Docieramy do Kuldigi, gdzie postawiamy przenocować a w knajpie zdajemy się na kelnerkę i na kolację dostajemy solone śledzie z kiszonym ogórkiem i ziemniakami.
Ostatni na punkt na łotewskiej mapie to resztki sowieckiego fortu w Lipawie.
Litwę zaczynamy od zwiedzania mierzei koło Kłajpedy i samego miasta.
Najciekawszym miejscem tego dnia niewątpliwie jest leśna galeria rzeźb drewnianych, zwana wzgórzem wiedźm. Reszta mierzei oraz Kłajpeda to strata czasu.
Największym plusem wizyty w Kłajpedzie była droga z niej do Kowna albowiem poznaliśmy nieznane nam oblicza litewskiego rolnictwa.
Konopie, wszędzie konopie Noc spędzamy pośrodku tychże roślin, w domu prowadzonym przez panią, która maluje obrazy a poza tym robi z tych konopi chyba wszystko co można zrobić w domowych warunkach.
Kowno wita nas deszczem,więc nie poświęcamy mu zbyt wiele czasu.
I na koniec dnia lądujemy w Suwałkach, w których spotyka nas dość szczęśliwy akcent na zakończenie wycieczki:
I tak po trzech tygodniach lądujemy w domu.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- śliniak290
- klepacz
- Posty: 1842
- Rejestracja: pn 07 cze 2010, 09:41
- Imię: Wojciech
- województwo: mazowieckie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa - Jelonki
Re: Norwegia 2019
No jak zwykle bajka Gratulacje
Najpierw naucz śmiać się z siebie , a potem śmiej się z innych !!!
-
- zadomowiony
- Posty: 91
- Rejestracja: sob 23 lut 2013, 13:06
- Imię: Cezary
- województwo: pomorskie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Gdańsk
Re: Norwegia 2019
Norwegia jest fajna. Deszcz, mgła, drogo, deszcz, deszcz, i fajne widoki a potem deszcz a na koniec alkohol i jego dostępność i ceny
Teraz wiem już dlaczego na promie tak duże zakupy robią "tubylcy"
Teraz wiem już dlaczego na promie tak duże zakupy robią "tubylcy"
VFR 800 vtec '2006 >> VFR 1200 FD-A '2010
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Norwegia 2019
Z tym opisem to mi jednak Portugalia jakoś bardziej się zgadza
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- Mbwene
- pisarz
- Posty: 225
- Rejestracja: śr 08 lip 2015, 14:01
- Imię: Przemek
- województwo: wielkopolskie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Piła
Re: Norwegia 2019
Fajna wycieczka. Gratuluję i zazdroszczę
Propsy za Pilipiuka
Propsy za Pilipiuka
MZ ETZ 250 -> Yamaha XJ 600 Diversion -> Buell XB9r Firebolt -> VFR 800FI...
Mam w dupie czy ktoś mnie lubi czy nie lubi... swoje myślę, swoje mówię...
Mam w dupie czy ktoś mnie lubi czy nie lubi... swoje myślę, swoje mówię...
Re: Norwegia 2019
Piękna relacja -zazdraszczam i gratuluję wypadu.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 45 gości