
Po pierwszym urlopie postanowiłam jednak, choć z pewną nieśmiałością, kontynuować wykorzystywanie urlopów zaległych i 19 czerwca, po pracy, znowu wsiadłam na moto.
30 stopniowe upały w Polsce oraz fakt, że od 4 miesięcy miałam już bilet na prom, zdecydowanie ułatwiały podjęcie tej decyzji i tak 20 czerwca postawiłam koła w Szwecji.

Ręka tym razem spisywała się prawie doskonale za to Zet spalił po drodze dwa bezpieczniki od kierunkowskazów, Szwecję więc powitałam bez kierunków ale za to pełna optymizmu.
Pierwsze dwa dni poświęciliśmy na objechanie wyspy Oland i przelot przez Skanię.
Zaczęliśmy od odzyskania świateł na pierwszej stacji benzynowej i trochę nieśmiało – bo w zapasie już tylko jeden bezpiecznik zapasowy został - dojechaliśmy do wyspy.


Na południowym cyplu spotkaliśmy foki, choć nieco oddalone od brzegu to na szczęście na tyle głośne, że ich nie przeoczyliśmy.


Zaglądamy do osady Eketorp


Później 150km rajdu między kamieniami i wiatrakami, przerwanych drzemką w trawie i wylądowaliśmy w północnej części



Wieczorem w niezwykle uroczych okolicznościach przyrody negocjuję z kolegą, który ma do nas dołączyć za tydzień, dostawę bezpieczników z PL.

W związku z tym, że Szwedzi są dumni ze swoich łosi a liczymy na to, że żadnego nie uda nam się trafić, drugi dzień postanawiamy rozpocząć od obejrzenia ich w innych niż kraksa drogowa warunkach i zaglądamy do mini rezerwatu, gdzie sobie na kilku hektarach chadzają:


nie tylko łosie zresztą

W drodze na Kullaberg zahaczamy o cmentarzysko samochodów:


Jakby ktoś chciał kiedyś zobaczyć, to ostatni dzwonek, bo niewiele z nich zostało.
I znów między wiatrakami suniemy dalej

Wieczorem lądujemy już na półwyspie, żeby rano rzucić na niego okiem.



Południowa Szwecja okazuje się być, podobnie jak Dania, krajem raczej dla rowerzystów i piechurów. Bałtyk wygląda tu nieco inaczej ale pieniądze na podróże motocyklowe można wydać znacznie lepiej.
Jakieś 50km od Norweskiej granicy na stacji benzynowej spotyka mnie kolejna niespodzianka. Zet nie chce odpalić, coś sobie tam rzęzi, stuka, tryka a silnik zaskoczyć nie chce.
No i ręce mi opadły wobec perspektywy napraw w nie najtańszym w końcu kraju.
Na szczęście po konsultacjach telefonicznych z miłośnikami mechaniki oraz pomocy niemieckiego motocyklisty, po kilku próbach udaje się odpalić na pych.
Nie wiem tylko czy wracać naprawiać rozrusznik czy ryzykować i jechać dalej
