Portugalia 2019
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Portugalia 2019
Wyjazd do samego końca stał pod znakiem zapytania, bo choć plany opracowałam w najdrobniejszych szczegółach, to nie było wiadomo czy zdrowie pozwoli.
Na początku lutego zrobiłam RTG i się okazało, że takie złamanie to zrasta się rok albo dwa, więc wiosną to lekarz zalecał raczej plaże na Kanarach. Miałam jeszcze dwa miesiące czasu więc postanowiłam nie rezygnować i dalej optymistycznie zakładałam wyjazd. 1 kwietnia kolejna kontrola i lekarz mówi, żeby jednak Kanary albo w ortezie jechać. Od razu zrozumiałam, że kobieta nigdy nie próbowała się w ciuchy motocyklowe wiosną wepchnąć i że w kwestii decyzyjności najwyraźniej byłam zdana wyłącznie na siebie. Obejrzałam zdjęcie okiem fachowca i uznałam, że kość prawie się zrosła a więc można jechać
W weekend przed wyjazdem odebrałam moto celem wykonania jazdy próbnej no i wyszło na to, że jest gorzej niż myślałam. Na komplikacje z ręką byłam przygotowana ale na to, że będę bała się jeździć to już absolutnie nie.
Pierwsze kilometry wyglądały mniej więcej tak:
na widok hamującego przede mną samochodu najpierw dostawałam zawału a później wciskałam hamulec,
pierwszy samochód wyprzedziłam po jakichś 100km,
poczucie, że mam na cokolwiek wpływ odnotowałam na poziomie -10, w dodatku zmarzłam jak diabli, bo warunki pogodowe były wysoce niesprzyjające,
Zaczynałam nawet wykazywać empatię dla internetowych mądrali od kamizelek z napisem „Polska” i tekstów w stylu „obiecaj mi, że mnie nie zabijesz”. Stłamsiłam to jednak w sobie, bo dzwon dzwonem a jakieś poczucie godności trzeba mieć
Po 200km uznałam, że Kanary to jednak dobry pomysł na urlop
Przejechałam ok 600km przez dwa dni i ręka nawet za bardzo nie dokuczała, więc zostało mi głównie zwalczenie lęków.
Na fali optymizmu życiowego zdecydowałam się jednak jechać z założeniem, że jak będzie bardzo źle to po prostu skrócę trasę i pozwiedzam sobie Niemcy, przebiegi dzienne zaplanowałam niezbyt długie, bo raz, że zimno, a dwa to bałam się, że płytka mi kości nie utrzyma jak przesadzę (ci lekarze to jednak potrafią człowieka zastraszyć).
Kiedy wyjeżdżałam, późnym popołudniem 12 kwietnia, temperatura była w okolicach 6 stopni. Jeszcze nie opuściłam osiedla a już zaczął padać deszcz. Na miejsce noclegu przy granicy dojeżdżałam już w deszczu i przy temperaturze 2 stopni. Odkryłam, że mój akcesoryjny termometr ma brzydką funkcję błyskania do mnie przy temperaturach 3 stopnie i mniej - w nocy te mrugnięcia walą po oczach utrudniając jazdę.
Rano temperatura wciąż wynosiła 2 stopnie ale chociaż nie padało. Pod kombinezon, który jeszcze wczoraj był za mały udało mi się upchnąć dwa komplety zimowej bielizny termicznej, polara i ocieplany sweter. Ruszać za bardzo się nie mogłam ale jakoś wdrapałam się na moto i ruszyliśmy w drogę. Robiło się coraz cieplej, temperatury sięgały do 10 stopni nawet, więc dotarcie do Francji, w której accuweather podawał 16 stopni, zdawało się być coraz bardziej osiągalne. Niestety po 500km zaczął padać śnieg z deszczem a temperatura znowu znalazła się w okolicach 2 stopni. Dorzuciliśmy na siebie jeszcze przeciwdeszczówki i w wersji ludzików Michelin jakoś dotoczyliśmy się do hotelu.
Porzuciłam myśl o zaplanowanym na sobotę i niedzielę zwiedzaniu okolic, bo jednak marznięcie na trasie dało mi w kość, także w niedzielę jak tylko termometr pokazał okolice 6 stopni ruszyliśmy do Francji, bo przeloty przy takich temperaturach wiążą się niestety z bardzo długimi postojami na odzyskanie czucia w kończynach.
Niestety jak tylko wjechaliśmy na trasę zaczął padać śnieg, więc temperatura znowu spadła i mieliśmy powtórkę z rozrywki, tym razem jednak w towarzystwie widoków pięknie ośnieżonych pól wokół autostrady.
Na szczęście wieczorem dotarliśmy już na południe Francji i tam temperatury były całkiem ludzkie. Niestety zaczęła odzywać się ręka. Dawno nie używane mięśnie (bo trzeba oszczędzać kończynę) zaczęły dawać bolesne oznaki istnienia.
W poniedziałek zaczęliśmy podróż w normalnych warunkach pogodowych – znaczy powyżej 10 stopni
Po drodze do Portugalii zaplanowałam sobie nadrabianie strat z ostatniej wycieczki do Hiszpanii – zaczęłam od Ermitage Saint-Antoine de Galamus, którego poprzednio nie udało mi się znaleźć.
Okazuje się, że kręte drogi to dopiero jest wyzwanie dla rekonwalescenta, zjechanie z autostrad wymusiło częstszą zmianę biegów a co za tym idzie używanie kalekiej kończyny.
Wieczorem docieramy już w nadmorskie okolice w Hiszpanii. Niestety wykończeni, bo 10 stopni to jednak też temperatura, która po kilkuset kilometrach daje w kość. Nadgarstek też bolał coraz bardziej a wieczorem już ledwo wciskałam sprzęgło.
Do Malagi mamy ponad 1000km, ze smutkiem więc muszę przyznać się sama przed sobą, że w jeden dzień nie dam rady takiej trasy zrobić. Rozbijamy zatem trasę na dwa dni po ok. 600km, bo w środkowej Hiszpanii jest cieplej niż nad morzem i w ramach odrabiania strat po barcelońskiej awarii vteca postanawiam zajrzeć do Teruel i Cuency.
Na początku lutego zrobiłam RTG i się okazało, że takie złamanie to zrasta się rok albo dwa, więc wiosną to lekarz zalecał raczej plaże na Kanarach. Miałam jeszcze dwa miesiące czasu więc postanowiłam nie rezygnować i dalej optymistycznie zakładałam wyjazd. 1 kwietnia kolejna kontrola i lekarz mówi, żeby jednak Kanary albo w ortezie jechać. Od razu zrozumiałam, że kobieta nigdy nie próbowała się w ciuchy motocyklowe wiosną wepchnąć i że w kwestii decyzyjności najwyraźniej byłam zdana wyłącznie na siebie. Obejrzałam zdjęcie okiem fachowca i uznałam, że kość prawie się zrosła a więc można jechać
W weekend przed wyjazdem odebrałam moto celem wykonania jazdy próbnej no i wyszło na to, że jest gorzej niż myślałam. Na komplikacje z ręką byłam przygotowana ale na to, że będę bała się jeździć to już absolutnie nie.
Pierwsze kilometry wyglądały mniej więcej tak:
na widok hamującego przede mną samochodu najpierw dostawałam zawału a później wciskałam hamulec,
pierwszy samochód wyprzedziłam po jakichś 100km,
poczucie, że mam na cokolwiek wpływ odnotowałam na poziomie -10, w dodatku zmarzłam jak diabli, bo warunki pogodowe były wysoce niesprzyjające,
Zaczynałam nawet wykazywać empatię dla internetowych mądrali od kamizelek z napisem „Polska” i tekstów w stylu „obiecaj mi, że mnie nie zabijesz”. Stłamsiłam to jednak w sobie, bo dzwon dzwonem a jakieś poczucie godności trzeba mieć
Po 200km uznałam, że Kanary to jednak dobry pomysł na urlop
Przejechałam ok 600km przez dwa dni i ręka nawet za bardzo nie dokuczała, więc zostało mi głównie zwalczenie lęków.
Na fali optymizmu życiowego zdecydowałam się jednak jechać z założeniem, że jak będzie bardzo źle to po prostu skrócę trasę i pozwiedzam sobie Niemcy, przebiegi dzienne zaplanowałam niezbyt długie, bo raz, że zimno, a dwa to bałam się, że płytka mi kości nie utrzyma jak przesadzę (ci lekarze to jednak potrafią człowieka zastraszyć).
Kiedy wyjeżdżałam, późnym popołudniem 12 kwietnia, temperatura była w okolicach 6 stopni. Jeszcze nie opuściłam osiedla a już zaczął padać deszcz. Na miejsce noclegu przy granicy dojeżdżałam już w deszczu i przy temperaturze 2 stopni. Odkryłam, że mój akcesoryjny termometr ma brzydką funkcję błyskania do mnie przy temperaturach 3 stopnie i mniej - w nocy te mrugnięcia walą po oczach utrudniając jazdę.
Rano temperatura wciąż wynosiła 2 stopnie ale chociaż nie padało. Pod kombinezon, który jeszcze wczoraj był za mały udało mi się upchnąć dwa komplety zimowej bielizny termicznej, polara i ocieplany sweter. Ruszać za bardzo się nie mogłam ale jakoś wdrapałam się na moto i ruszyliśmy w drogę. Robiło się coraz cieplej, temperatury sięgały do 10 stopni nawet, więc dotarcie do Francji, w której accuweather podawał 16 stopni, zdawało się być coraz bardziej osiągalne. Niestety po 500km zaczął padać śnieg z deszczem a temperatura znowu znalazła się w okolicach 2 stopni. Dorzuciliśmy na siebie jeszcze przeciwdeszczówki i w wersji ludzików Michelin jakoś dotoczyliśmy się do hotelu.
Porzuciłam myśl o zaplanowanym na sobotę i niedzielę zwiedzaniu okolic, bo jednak marznięcie na trasie dało mi w kość, także w niedzielę jak tylko termometr pokazał okolice 6 stopni ruszyliśmy do Francji, bo przeloty przy takich temperaturach wiążą się niestety z bardzo długimi postojami na odzyskanie czucia w kończynach.
Niestety jak tylko wjechaliśmy na trasę zaczął padać śnieg, więc temperatura znowu spadła i mieliśmy powtórkę z rozrywki, tym razem jednak w towarzystwie widoków pięknie ośnieżonych pól wokół autostrady.
Na szczęście wieczorem dotarliśmy już na południe Francji i tam temperatury były całkiem ludzkie. Niestety zaczęła odzywać się ręka. Dawno nie używane mięśnie (bo trzeba oszczędzać kończynę) zaczęły dawać bolesne oznaki istnienia.
W poniedziałek zaczęliśmy podróż w normalnych warunkach pogodowych – znaczy powyżej 10 stopni
Po drodze do Portugalii zaplanowałam sobie nadrabianie strat z ostatniej wycieczki do Hiszpanii – zaczęłam od Ermitage Saint-Antoine de Galamus, którego poprzednio nie udało mi się znaleźć.
Okazuje się, że kręte drogi to dopiero jest wyzwanie dla rekonwalescenta, zjechanie z autostrad wymusiło częstszą zmianę biegów a co za tym idzie używanie kalekiej kończyny.
Wieczorem docieramy już w nadmorskie okolice w Hiszpanii. Niestety wykończeni, bo 10 stopni to jednak też temperatura, która po kilkuset kilometrach daje w kość. Nadgarstek też bolał coraz bardziej a wieczorem już ledwo wciskałam sprzęgło.
Do Malagi mamy ponad 1000km, ze smutkiem więc muszę przyznać się sama przed sobą, że w jeden dzień nie dam rady takiej trasy zrobić. Rozbijamy zatem trasę na dwa dni po ok. 600km, bo w środkowej Hiszpanii jest cieplej niż nad morzem i w ramach odrabiania strat po barcelońskiej awarii vteca postanawiam zajrzeć do Teruel i Cuency.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Z Blanest wyjeżdżamy niezbyt wcześnie, bo na dworze jednak chłodno.
Trasa do stolicy szynki jest naprawdę super, widoczność nie najgorsza, asfalt cały, droga pokręcona tak, że nawet na fragmencie ekspresówki od którego zaczynamy trasę, mogę rozpocząć oswajanie motocykla od nowa.
Z Teruel wyjeżdżamy nastawieni optymistycznie, bo po drodze temperatury dobijają do 20 stopni
Na nocleg zjeżdżamy w okolice Cuency. Trafiamy do hotelu w którym angielski jest językiem raczej obcym, na szczęście trafia nam się jakieś dziecko, które ewidentnie rozpoczęło naukę i pomaga nam zorganizować kolację. Choć zamiast oliwy dostajemy oliwki ale też pyszne
Zdrowie niestety nie pozwala za bardzo na przejawy aktywności, więc zawijamy się spać.
Trasa do stolicy szynki jest naprawdę super, widoczność nie najgorsza, asfalt cały, droga pokręcona tak, że nawet na fragmencie ekspresówki od którego zaczynamy trasę, mogę rozpocząć oswajanie motocykla od nowa.
Z Teruel wyjeżdżamy nastawieni optymistycznie, bo po drodze temperatury dobijają do 20 stopni
Na nocleg zjeżdżamy w okolice Cuency. Trafiamy do hotelu w którym angielski jest językiem raczej obcym, na szczęście trafia nam się jakieś dziecko, które ewidentnie rozpoczęło naukę i pomaga nam zorganizować kolację. Choć zamiast oliwy dostajemy oliwki ale też pyszne
Zdrowie niestety nie pozwala za bardzo na przejawy aktywności, więc zawijamy się spać.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rano ruszamy zwiedzać Cuence, temperatury już od bladego świtu zapowiadają się optymistycznie.
Jedziemy w okolice Malagi, żeby być jak najbliżej szlaku El Caminito del rey. Miała być sama Malaga ale w związku z tym, że wieczorami zazwyczaj i tak zajmuję się głównie użalaniem nad obolałą kończyną, postanawiamy sobie darować dodatkowy stres związany z przebijaniem się przez korki i sporo kasy, bo noclegi tam są dwa razy droższe.
Po południu dochodzą do 30 stopni więc powoli zrzucamy z siebie kolejne warstwy ubrania i radośnie spoglądamy w przyszłość. Długo to niestety nie trwa. Jak tylko zmieniliśmy spodnie na dżinsy i buty na letnie wersje to zrobiło się pochmurno. W rejonach plantacji oliwek zaczynamy ubierać się z powrotem.
Po przejechaniu jakichś 200km pośród oliwkowych sadów docieramy już w okolice gór i zaczyna padać więc zarzucamy ostatnie warstwy ubrań z powrotem.
Na bookingu znajduję miejsce zwane B&B DOS Alamos - mini ośrodek w czarnej du..ie, co prawda przy asfalcie ale w promieniu 5km nie ma żadnego zabudowania. Miejsce doskonałe z widokiem na pola oliwek.
Na kolację dostajemy pizzę i sałatkę - bo jak chcesz coś innego to trzeba dzień wcześniej zgłaszać Właściciele chodzą wcześnie spać, więc zakładają nam kartkę zakupową na której wpisujemy wszystko co sami weźmiemy z baru.
Po krótkiej wymianie zdań z właścicielką dowiadujemy się, że bilety na szlak to się z dwutygodniowym wyprzedzeniem kupuje i jest spore ryzyko, że nas nie wpuszczą, więc jak chcemy się dostać to musimy zerwać się przed 8ą, bo rano są jeszcze szanse.
Jedziemy w okolice Malagi, żeby być jak najbliżej szlaku El Caminito del rey. Miała być sama Malaga ale w związku z tym, że wieczorami zazwyczaj i tak zajmuję się głównie użalaniem nad obolałą kończyną, postanawiamy sobie darować dodatkowy stres związany z przebijaniem się przez korki i sporo kasy, bo noclegi tam są dwa razy droższe.
Po południu dochodzą do 30 stopni więc powoli zrzucamy z siebie kolejne warstwy ubrania i radośnie spoglądamy w przyszłość. Długo to niestety nie trwa. Jak tylko zmieniliśmy spodnie na dżinsy i buty na letnie wersje to zrobiło się pochmurno. W rejonach plantacji oliwek zaczynamy ubierać się z powrotem.
Po przejechaniu jakichś 200km pośród oliwkowych sadów docieramy już w okolice gór i zaczyna padać więc zarzucamy ostatnie warstwy ubrań z powrotem.
Na bookingu znajduję miejsce zwane B&B DOS Alamos - mini ośrodek w czarnej du..ie, co prawda przy asfalcie ale w promieniu 5km nie ma żadnego zabudowania. Miejsce doskonałe z widokiem na pola oliwek.
Na kolację dostajemy pizzę i sałatkę - bo jak chcesz coś innego to trzeba dzień wcześniej zgłaszać Właściciele chodzą wcześnie spać, więc zakładają nam kartkę zakupową na której wpisujemy wszystko co sami weźmiemy z baru.
Po krótkiej wymianie zdań z właścicielką dowiadujemy się, że bilety na szlak to się z dwutygodniowym wyprzedzeniem kupuje i jest spore ryzyko, że nas nie wpuszczą, więc jak chcemy się dostać to musimy zerwać się przed 8ą, bo rano są jeszcze szanse.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rano zrywamy się jeszcze przed świtem, choć ja to bardziej z powodu bolącej kończyny niż przez budzik. Ruszamy w trasę koło 8:30 bo na dworze trochę mokro. Google znajduje nam jakąś szaloną drogę, dziurawą, wąską i przecinaną przez rzekę (bez mostu) więc po 20 min próbuję już prowadzić tylko prawą, niestety rozwiązanie choć niezwykle sprytne to na krętej ścieżce jest nie do wykonania.
Docieramy na parking, do wejścia do kanionu zostaje nam jakiś 1km pieszej wędrówki, zaczynamy od wejścia na zły szlak ale szybko odnajdujemy właściwy parę metrów niżej, przestało padać i robi się coraz cieplej
Naszym oczom ukazuje się wąwóz do którego zmierzamy
Niestety na końcu drogi znajduje się zamknięta bramka.
Nieco zdezorientowana szukam kasy, jest jakaś budka ale zamknięta. Siadam więc celem zapalenia papierosa i sprawdzenia o której toto otwierają. Na horyzoncie pojawiają się wędrowcy, którzy jak się okazuje należą do obsługi szlaku. W czasie, kiedy ja w zadumie puszczam dymki na ławce, Robert od niezwykle uprzejmych mężczyzn dowiaduje się że szlak jest jednokierunkowy, a my przyjechaliśmy na jego koniec
No więc drałujemy do motocykli, zaczyna trochę kropić więc nastroje są już mniej optymistyczne, ja to nawet łapię już nerwa, że drugi raz taki kawał zasuwam, żeby zobaczyć drogę króla a tu najwyraźniej znowu nici
Docieramy na parking, do wejścia do kanionu zostaje nam jakiś 1km pieszej wędrówki, zaczynamy od wejścia na zły szlak ale szybko odnajdujemy właściwy parę metrów niżej, przestało padać i robi się coraz cieplej
Naszym oczom ukazuje się wąwóz do którego zmierzamy
Niestety na końcu drogi znajduje się zamknięta bramka.
Nieco zdezorientowana szukam kasy, jest jakaś budka ale zamknięta. Siadam więc celem zapalenia papierosa i sprawdzenia o której toto otwierają. Na horyzoncie pojawiają się wędrowcy, którzy jak się okazuje należą do obsługi szlaku. W czasie, kiedy ja w zadumie puszczam dymki na ławce, Robert od niezwykle uprzejmych mężczyzn dowiaduje się że szlak jest jednokierunkowy, a my przyjechaliśmy na jego koniec
No więc drałujemy do motocykli, zaczyna trochę kropić więc nastroje są już mniej optymistyczne, ja to nawet łapię już nerwa, że drugi raz taki kawał zasuwam, żeby zobaczyć drogę króla a tu najwyraźniej znowu nici
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Robert w ramach pocieszenia zaczyna prawić dyrdymały, że powinnam się cieszyć, że chociaż część widziałam, ale jak słyszy że znowu trza tu będzie zasuwać za jakiś czas to przestaje i robi się nieco bardziej markotny. Przejeżdżamy kilkanaście km do właściwego wejścia na szlak w mżawce, po drodze na szlak też trochę pokapuje, co nastrojów nam nie poprawia choć powinno, bo jak się okazało weszliśmy bez problemów.
Podejrzewam, że opady zniechęciły część lokalnych turystów (tą teorię wieczorem potwierdziła właścicielka pensjonatu). Szlak niestety to już nie jest ten szlak, na który zawsze chciałam pojechać, wyremontowali ,więc spacerujesz jak po parku ale widoki cały czas są imponujące, więc poczucie straty nie jest zbyt duże, zwłaszcza, że wyszło słońce i możemy powygrzewać kości
Po zejściu ze szlaku do motocykli wracamy już autobusem
a że mamy sporo czasu to zjadamy jeszcze obiad w tym najdziwniejszą (jak do tej pory) zupę w moim życiu – bez odrobiny cieczy
Na koniec jedziemy zobaczyć jeszcze Rondę, bo pogoda wciąż nastraja optymistycznie:)
Do domu docieramy jak zwykle późnym wieczorem. Ponad 200km krętej drogi zrobiło swoje, ręka nie daje mi zasnąć, więc po raz pierwszy postanawiam wesprzeć się cudownymi osiągnięciami współczesnej medycyny w postaci ketonalu dla dorosłych i rano wstaję jak młody bóg, nic mnie nie boli
Podejrzewam, że opady zniechęciły część lokalnych turystów (tą teorię wieczorem potwierdziła właścicielka pensjonatu). Szlak niestety to już nie jest ten szlak, na który zawsze chciałam pojechać, wyremontowali ,więc spacerujesz jak po parku ale widoki cały czas są imponujące, więc poczucie straty nie jest zbyt duże, zwłaszcza, że wyszło słońce i możemy powygrzewać kości
Po zejściu ze szlaku do motocykli wracamy już autobusem
a że mamy sporo czasu to zjadamy jeszcze obiad w tym najdziwniejszą (jak do tej pory) zupę w moim życiu – bez odrobiny cieczy
Na koniec jedziemy zobaczyć jeszcze Rondę, bo pogoda wciąż nastraja optymistycznie:)
Do domu docieramy jak zwykle późnym wieczorem. Ponad 200km krętej drogi zrobiło swoje, ręka nie daje mi zasnąć, więc po raz pierwszy postanawiam wesprzeć się cudownymi osiągnięciami współczesnej medycyny w postaci ketonalu dla dorosłych i rano wstaję jak młody bóg, nic mnie nie boli
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Kolejny przystanek to Gibraltar. Ku mojemu zdziwieniu, żeby się tam dostać musimy przeciskać się przez spory korek a filtrowanie również, jak się okazało, przyprawia mnie o dreszcze. Na szczęście Robert rusza pierwszy i jakoś oszczędza mi upokorzeń w korku. Na samej granicy zwijają nas celnicy celem zajrzenia nam w kufry i już jesteśmy:) Za to na stacji czeka niezwykle przyjemna niespodzianka w postaci benzyny za 1,1 euro a w pierwszym napotkanym sklepie znajdujemy stosy alkoholu za połowę ceny. No raj, mały, ale raj Nawet policja ma tu lepiej
W pierwszej kolejności jedziemy rzucić okiem na Afrykę, widocznosć jest doś słaba ale zarys zobaczyliśmy
później mały spacer po mieście:
Zakupujemy whiskey, rum i magnesik z dumnym napisem „ręce precz, jesteśmy Brytyjczykami”, zjadamy po burgerze, bo na fish&chipsa mimo całego sentymentu do GB nie jestem gotowa i ruszamy w stronę kolejnego noclegu. Po drodze mieliśmy zaliczyć jeszcze wyspę Tarifa ale akurat zamknęli. Za to złapaliśmy trochę opalenizmy i piasku w zęby;)
W pierwszej kolejności jedziemy rzucić okiem na Afrykę, widocznosć jest doś słaba ale zarys zobaczyliśmy
później mały spacer po mieście:
Zakupujemy whiskey, rum i magnesik z dumnym napisem „ręce precz, jesteśmy Brytyjczykami”, zjadamy po burgerze, bo na fish&chipsa mimo całego sentymentu do GB nie jestem gotowa i ruszamy w stronę kolejnego noclegu. Po drodze mieliśmy zaliczyć jeszcze wyspę Tarifa ale akurat zamknęli. Za to złapaliśmy trochę opalenizmy i piasku w zęby;)
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Wreszcie - 20 kwietnia przekraczamy granice Portugalii. Prognozy pogody nie są już tak obiecujące jak tydzień temu ale zawracanie już też nie ma sensu, więc brniemy przed siebie
Początek jest obiecujący:
Zaczynamy od południa i wybrzeża Algarve, które nawet bez słońca jest imponujące a jak słońce w końcu się pojawia to jest jak na pocztówkach.
Wrażenie nieco psuje portugalskie droga - nie najlepszej jakości, z rondami co kilometr, półmetrowymi słupkami na podwójnej ciągłej i światłami, które świecą na czerwono jak tylko przekroczysz 50tkę chociaż o 1km/h (a trasa przy wybrzeżu wlecze się praktycznie cały czas w zabudowanym).
Jakoś docieramy jednak do Portimao, żeby załapać się na choć jeden wieczór na plaży – bo prognozy zapowiadają kolejne opady dopiero w nocy.
Przy okazji dowiadujemy się, że Portugalczycy są bardzo związani ze świętami wielkanocnymi i już od czwartku mają wolne (czyli sklepy są zamknięte).
Wieczorem łamię się i postanawiam zweryfikować zasady rządzące autostradami w Portugali, bo pierwszym doświadczeniem drogowym jestem niezmiernie zdegustowana, zalegalizowanie przejazdu okazuje się być jednak wyzwaniem, więc postanawiamy pomęczyć się na drogach bezpłatnych, w końcu to mały kraj i będziemy tu tylko parę dni.
Rano Robert odkrywa, że nad morzem jest przypływ, co oznaczałoby konieczność znalezienia jakiejś firmy wycieczkowej, żeby zajrzeć do nadbrzeżnych jaskiń, więc podziwianie tych ostatnich odpuszczamy i ruszamy wybrzeżem (choć morza z tej trasy to za bardzo nie widać) w kierunku Lizbony.
Po drodze zahaczamy jeszcze o przylądek Sao Vicente, gdzie możemy z góry popatrzeć na surferów
Wieczorem docieramy do Lizbony ale wychodzimy z pensjonatu tylko na kolację, przekładając zwiedzanie na następny dzień. Pierwsze widoki nie zwalają z nóg.
Początek jest obiecujący:
Zaczynamy od południa i wybrzeża Algarve, które nawet bez słońca jest imponujące a jak słońce w końcu się pojawia to jest jak na pocztówkach.
Wrażenie nieco psuje portugalskie droga - nie najlepszej jakości, z rondami co kilometr, półmetrowymi słupkami na podwójnej ciągłej i światłami, które świecą na czerwono jak tylko przekroczysz 50tkę chociaż o 1km/h (a trasa przy wybrzeżu wlecze się praktycznie cały czas w zabudowanym).
Jakoś docieramy jednak do Portimao, żeby załapać się na choć jeden wieczór na plaży – bo prognozy zapowiadają kolejne opady dopiero w nocy.
Przy okazji dowiadujemy się, że Portugalczycy są bardzo związani ze świętami wielkanocnymi i już od czwartku mają wolne (czyli sklepy są zamknięte).
Wieczorem łamię się i postanawiam zweryfikować zasady rządzące autostradami w Portugali, bo pierwszym doświadczeniem drogowym jestem niezmiernie zdegustowana, zalegalizowanie przejazdu okazuje się być jednak wyzwaniem, więc postanawiamy pomęczyć się na drogach bezpłatnych, w końcu to mały kraj i będziemy tu tylko parę dni.
Rano Robert odkrywa, że nad morzem jest przypływ, co oznaczałoby konieczność znalezienia jakiejś firmy wycieczkowej, żeby zajrzeć do nadbrzeżnych jaskiń, więc podziwianie tych ostatnich odpuszczamy i ruszamy wybrzeżem (choć morza z tej trasy to za bardzo nie widać) w kierunku Lizbony.
Po drodze zahaczamy jeszcze o przylądek Sao Vicente, gdzie możemy z góry popatrzeć na surferów
Wieczorem docieramy do Lizbony ale wychodzimy z pensjonatu tylko na kolację, przekładając zwiedzanie na następny dzień. Pierwsze widoki nie zwalają z nóg.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rekonesenas po okolicy zaczynamy od Sintry. Najpierw poszukiwanie parkingu, bo miasteczko zdecydowanie nie jest przygotowane na turystów indywidualnych a później godzinna kolejka do Quinta da Regaleira.
dziura z góry i z dołu:)
No i sama Sintra
Kiedy wracamy do motocykli zaczepia nas lokalny przewodnik motocyklista i poleca zajrzenie na cabo da roca i powrót do Lizbony trasą wzdłuż wybrzeża.
Tak też czynimy.
Odwiedzamy wrota piekieł
Niestety na tych przechadzkach schodzi nam praktycznie cały dzień i na zobaczenia samej Lizbony zostaje nam już późny wieczór.
Oczywiście jak tylko oddalimy się od pensjonatu na większą odległość zaczyna padać, na początku słabo, więc próbujemy coś zobaczyć ale jest ciemno (miasto jest bardzo słabo oświetlone), mokro i zimno więc wchodzimy do knajpy (i tak są podobno największą atrakcją w Lizbonie). Niestety na całonocną libację nie bardzo możemy sobie pozwolić, bo następnego dnia mamy dłuższą trasę, więc jak tylko przestaje padać idziemy szukać tramwajów.
Celem jest ten słynny żółty ale oczywiście znowu zaczyna lać, więc zadowalamy się jakimkolwiek i zniesmaczeni postanawiamy położyć się spać.
dziura z góry i z dołu:)
No i sama Sintra
Kiedy wracamy do motocykli zaczepia nas lokalny przewodnik motocyklista i poleca zajrzenie na cabo da roca i powrót do Lizbony trasą wzdłuż wybrzeża.
Tak też czynimy.
Odwiedzamy wrota piekieł
Niestety na tych przechadzkach schodzi nam praktycznie cały dzień i na zobaczenia samej Lizbony zostaje nam już późny wieczór.
Oczywiście jak tylko oddalimy się od pensjonatu na większą odległość zaczyna padać, na początku słabo, więc próbujemy coś zobaczyć ale jest ciemno (miasto jest bardzo słabo oświetlone), mokro i zimno więc wchodzimy do knajpy (i tak są podobno największą atrakcją w Lizbonie). Niestety na całonocną libację nie bardzo możemy sobie pozwolić, bo następnego dnia mamy dłuższą trasę, więc jak tylko przestaje padać idziemy szukać tramwajów.
Celem jest ten słynny żółty ale oczywiście znowu zaczyna lać, więc zadowalamy się jakimkolwiek i zniesmaczeni postanawiamy położyć się spać.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rano wyjeżdżamy w deszczu. Celem są góry Serra de Estrela ale po drodze zahaczamy jeszcze o Monsanto. Przez całą drogę zastanawiam się dlaczego ta nazwa jest mi znana ale w głowie mam pustkę.
Miasteczko jest super, choć wjechać tam nie można i życia za bardzo nie widać ale próbujemy więc tracimy kupę czasu na poszukiwanie miejsca parkingowego. Niestety gdzie nie staniemy jakiś lokalny aktywista przychodzi i nas zastrasza, ze tu nie wolno.
Do gór mamy już niedaleko więc raźno ruszamy ciesząc się, że przyjedziemy tam jeszcze w dzień, czyli zachwalane górskie trasy powinny nacieszyć oko. I znowu niestety. Jak tylko podjeżdżamy w okolice parku zaczyna lać a jak już wjeżdżamy widzę znajome migotające niebieskie światełko.
Szczyty są podejrzanie białe ale jeszcze łudzę się, że to chmury.
Kiedy dojeżdżamy do pensjonatu nie mamy już złudzeń, na górze jest śnieg.
Na dole zresztą też już zaczyna padać. Jedyną pociechą jest, ze nocleg znaleźliśmy nad restauracją, w której dostajemy naprawdę pyszną kolację.
Rano mimo mżawki o 10ej wyjeżdżamy w góry, choć google mówi nam że trasa którą chcieliśmy zrobić jest zamknięta. W miasteczku jest 10 stopni więc da się jechać, 10km dalej i trochę wyżej są już 2 stopnie i śnieg z deszczem więc wracamy. Nie docieramy nawet do zamkniętych odcinków, bo trasa choć piękna, to nawierzchnia w większości słaba i wszędzie stoi woda, czasem kawałki śniegu a ślizgi na co trzecim zakręcie jakoś nie cieszą
Wracamy do pensjonatu z myślą, że może chociaż miasteczko zwiedzimy, bo na pierwszy rzut oka zapowiadało się ciekawie. Trochę mży ale to nie powinno być szczególnie uciążliwe.
Dowody, że wyszliśmy:
Jak tylko docieramy w okolice wymarłego centrum zaczyna lać i to tak, że nic nie widzę, bo na okularach ściana wody, więc ślizgając się po kostce brukowej postanawiamy złożyć broń i obejrzeć jakiś film w łóżku.
W domu rodzina i znajomi zalewają nas informacjami o pogodzie w PL – że 26 stopni niby i fala upałów. A koleżanka donosi, że ona pracuje z Portugalką i uzyskała informacje, że to niemożliwe, żeby takie warunki w Portugalii były.
Rozważamy czyby nie poczekać na poprawę pogody – bo prognozy na za dwa dni są bardziej optymistyczne ale już nie mamy zaufania do pogodynek i wyjeżdżamy nad morze – może tam będzie lepiej
No wyjazd łatwy nie jest.
Wybieramy co prawda drogę, która idzie po obrzeżach parku ale musimy objechać cały, bo Manteigas, w którym się zatrzymaliśmy jest po złej stronie. Czując postępujące odmrożenia różnych części ciała boleśnie odkrywam, że trasa może i jest poza parkiem ale nie poza górami, więc w dużym deszczu i 5u stopniach robimy pierwsze 100km.
Na szczęście na wybrzeży jest już 16 stopni i pada tylko czasami. Zaglądamy do Aveiro
I już bez większych przestojów zawijamy do Porto. Wieczorem ruszamy zwiedzać ale podobnie jak w Lizbonie łapie nas ulewa, wchodzimy do pierwszej z brzegu knajpy, gdzie akurat trafiamy na mały koncert fado, wypijamy po lampce białego porto i jak opady się zmniejszają wychodzimy podziwiać miasto. Nie napodziwialiśmy się zbytnio, bo ulewa wróciła do Porto a my do hostelu.
Rano zbieramy się rzucić okiem na nabrzeże portowe.
Wyszło słońce więc zalewa nas fala upałów, temperatura sięga 14 stopni. Nie dajemy się jednak omamić i zgodnie z planem opuszczamy tą zakichaną krainę deszczowców.
Przy granicy z Hiszpanią zaglądamy jeszcze do Lindoso rzucić okiem na spichlerze, bo takich to poza tym rejonem nikt nie ma.
Przekraczamy granicę i od razu są lepsze drogi, tańsze paliwo, słońce i w ogóle szaleństwo
Wieczorem lądujemy w Santiago de Compostella – za nami dwa tygodnie podróży i pierwszy dzień bez deszczu.
Miasteczko jest super, choć wjechać tam nie można i życia za bardzo nie widać ale próbujemy więc tracimy kupę czasu na poszukiwanie miejsca parkingowego. Niestety gdzie nie staniemy jakiś lokalny aktywista przychodzi i nas zastrasza, ze tu nie wolno.
Do gór mamy już niedaleko więc raźno ruszamy ciesząc się, że przyjedziemy tam jeszcze w dzień, czyli zachwalane górskie trasy powinny nacieszyć oko. I znowu niestety. Jak tylko podjeżdżamy w okolice parku zaczyna lać a jak już wjeżdżamy widzę znajome migotające niebieskie światełko.
Szczyty są podejrzanie białe ale jeszcze łudzę się, że to chmury.
Kiedy dojeżdżamy do pensjonatu nie mamy już złudzeń, na górze jest śnieg.
Na dole zresztą też już zaczyna padać. Jedyną pociechą jest, ze nocleg znaleźliśmy nad restauracją, w której dostajemy naprawdę pyszną kolację.
Rano mimo mżawki o 10ej wyjeżdżamy w góry, choć google mówi nam że trasa którą chcieliśmy zrobić jest zamknięta. W miasteczku jest 10 stopni więc da się jechać, 10km dalej i trochę wyżej są już 2 stopnie i śnieg z deszczem więc wracamy. Nie docieramy nawet do zamkniętych odcinków, bo trasa choć piękna, to nawierzchnia w większości słaba i wszędzie stoi woda, czasem kawałki śniegu a ślizgi na co trzecim zakręcie jakoś nie cieszą
Wracamy do pensjonatu z myślą, że może chociaż miasteczko zwiedzimy, bo na pierwszy rzut oka zapowiadało się ciekawie. Trochę mży ale to nie powinno być szczególnie uciążliwe.
Dowody, że wyszliśmy:
Jak tylko docieramy w okolice wymarłego centrum zaczyna lać i to tak, że nic nie widzę, bo na okularach ściana wody, więc ślizgając się po kostce brukowej postanawiamy złożyć broń i obejrzeć jakiś film w łóżku.
W domu rodzina i znajomi zalewają nas informacjami o pogodzie w PL – że 26 stopni niby i fala upałów. A koleżanka donosi, że ona pracuje z Portugalką i uzyskała informacje, że to niemożliwe, żeby takie warunki w Portugalii były.
Rozważamy czyby nie poczekać na poprawę pogody – bo prognozy na za dwa dni są bardziej optymistyczne ale już nie mamy zaufania do pogodynek i wyjeżdżamy nad morze – może tam będzie lepiej
No wyjazd łatwy nie jest.
Wybieramy co prawda drogę, która idzie po obrzeżach parku ale musimy objechać cały, bo Manteigas, w którym się zatrzymaliśmy jest po złej stronie. Czując postępujące odmrożenia różnych części ciała boleśnie odkrywam, że trasa może i jest poza parkiem ale nie poza górami, więc w dużym deszczu i 5u stopniach robimy pierwsze 100km.
Na szczęście na wybrzeży jest już 16 stopni i pada tylko czasami. Zaglądamy do Aveiro
I już bez większych przestojów zawijamy do Porto. Wieczorem ruszamy zwiedzać ale podobnie jak w Lizbonie łapie nas ulewa, wchodzimy do pierwszej z brzegu knajpy, gdzie akurat trafiamy na mały koncert fado, wypijamy po lampce białego porto i jak opady się zmniejszają wychodzimy podziwiać miasto. Nie napodziwialiśmy się zbytnio, bo ulewa wróciła do Porto a my do hostelu.
Rano zbieramy się rzucić okiem na nabrzeże portowe.
Wyszło słońce więc zalewa nas fala upałów, temperatura sięga 14 stopni. Nie dajemy się jednak omamić i zgodnie z planem opuszczamy tą zakichaną krainę deszczowców.
Przy granicy z Hiszpanią zaglądamy jeszcze do Lindoso rzucić okiem na spichlerze, bo takich to poza tym rejonem nikt nie ma.
Przekraczamy granicę i od razu są lepsze drogi, tańsze paliwo, słońce i w ogóle szaleństwo
Wieczorem lądujemy w Santiago de Compostella – za nami dwa tygodnie podróży i pierwszy dzień bez deszczu.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rano potwierdza się moja teoria, że w celach turystycznych to do Santiago nie bardzo jest po co jechać, bo mieścina średnia a nawet katedra w remoncie.
Ruszamy na wybrzeże do plaż As catedrais, jest dosyć ciepło ale pochmurno i pada a radosny nastrój z wczoraj zaczyna się ulatniać.
Na szczęście wieczorem znów jest ładnie (czyt. nie pada), wiec ruszamy zwiedzać Santander. Niestety okazuje się, że to ogromny kurort, zniechęceni zaliczamy symboliczny kawałek wybrzeża i wracamy testować hiszpańską kuchnię.
Ruszamy na wybrzeże do plaż As catedrais, jest dosyć ciepło ale pochmurno i pada a radosny nastrój z wczoraj zaczyna się ulatniać.
Na szczęście wieczorem znów jest ładnie (czyt. nie pada), wiec ruszamy zwiedzać Santander. Niestety okazuje się, że to ogromny kurort, zniechęceni zaliczamy symboliczny kawałek wybrzeża i wracamy testować hiszpańską kuchnię.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Następnego dnia żegnamy się już z oceanem na średniowiecznym moście w Castro Urdiales
i jedziemy do Bilbao podziwiać muzeum Gugenhaima.
Winnice jakie rzadko oglądamy:
Wraca piękna pogoda, w Bilbao mamy już nawet 20 stopni, więc pod muzeum zrzucamy kilka warstw ubrań. Robimy obchód i okazuje się, że na samo muzeum za dużo czasu nam nie zostało. A dokładniej to jak spędzimy tam 3 godziny (wersja optymistyczna – bo obiekt jest ogromy) to do celu dotrzemy koło 22ej. Przeglądamy jakieś ulotki i stwierdzamy, że jednak nie jesteśmy fanami sztuki współczesnej
Wieczorem docieramy do Corelii a tam 22 stopnie
Lądujemy w hotelu bez wifi i ze starszą obsługą, która nie rozumie idei translatora więc jedzenia idziemy szukać gdzie indziej. Niestety tam też nie rozumieją - taki urok nieturystycznych miasteczek
Za nami drugi dzień bez opadów, nastroje się poprawiają, choć kręte drogi znowu doprowadzają moją kończynę w fazę bólu ciągłego.
i jedziemy do Bilbao podziwiać muzeum Gugenhaima.
Winnice jakie rzadko oglądamy:
Wraca piękna pogoda, w Bilbao mamy już nawet 20 stopni, więc pod muzeum zrzucamy kilka warstw ubrań. Robimy obchód i okazuje się, że na samo muzeum za dużo czasu nam nie zostało. A dokładniej to jak spędzimy tam 3 godziny (wersja optymistyczna – bo obiekt jest ogromy) to do celu dotrzemy koło 22ej. Przeglądamy jakieś ulotki i stwierdzamy, że jednak nie jesteśmy fanami sztuki współczesnej
Wieczorem docieramy do Corelii a tam 22 stopnie
Lądujemy w hotelu bez wifi i ze starszą obsługą, która nie rozumie idei translatora więc jedzenia idziemy szukać gdzie indziej. Niestety tam też nie rozumieją - taki urok nieturystycznych miasteczek
Za nami drugi dzień bez opadów, nastroje się poprawiają, choć kręte drogi znowu doprowadzają moją kończynę w fazę bólu ciągłego.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Budzi mnie ból ręki, wiec dzień zaczynam od ketonalu i ruszamy w kierunku gór. Zaczynamy od Bardenas reales, góry to to może nie są ale jak się wytnie ludzi ze zdjęć to całkiem nieźle je udają
W drodze w kierunku Pirenejów trafiamy na ogromny zbiornik na rzece Aragon, którego kolor wody wciąż powala na kolana.
Pierwszy rzut oka na Pireneje zapowiada ochłodzenie
Dojeżdżamy do Lanuzy – miejscowości wyhaczonej przeze mnie jako reprezentatywną dla lokalnego budownictwa a która okazuje się być jednym wielkim rozczarowaniem (po drodze minęliśmy kilka lepszych).
Plus jest taki, że nie tracimy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, bo stoją tam 4 budynki zamknięte na głucho, więc możemy sobie pozwolić na modyfikację trasy i zajrzenie w parę innych miejsc.
Postanawiamy jednak nie spędzać zbyt wiele czasu w Pirenejach, bo wieje chłodem. Dzień kończymy w El Pont de Suert i znowu nie zmoczeni
W drodze w kierunku Pirenejów trafiamy na ogromny zbiornik na rzece Aragon, którego kolor wody wciąż powala na kolana.
Pierwszy rzut oka na Pireneje zapowiada ochłodzenie
Dojeżdżamy do Lanuzy – miejscowości wyhaczonej przeze mnie jako reprezentatywną dla lokalnego budownictwa a która okazuje się być jednym wielkim rozczarowaniem (po drodze minęliśmy kilka lepszych).
Plus jest taki, że nie tracimy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, bo stoją tam 4 budynki zamknięte na głucho, więc możemy sobie pozwolić na modyfikację trasy i zajrzenie w parę innych miejsc.
Postanawiamy jednak nie spędzać zbyt wiele czasu w Pirenejach, bo wieje chłodem. Dzień kończymy w El Pont de Suert i znowu nie zmoczeni
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rano żegnamy Hiszpanię i po krótkich negocjacjach postanawiamy wracać przez Angorę, bo Robert nie miał okazji zobaczyć. Ja co prawda wiem, że nic tam nie ma i szkoda czasu ale ustępuję, bo wiem, że jak się człowiek nie przekona, to nie uwierzy.
Na przełęczy spotykamy motocykl rodzinny dla 4 osób
Angora wita nas ogromnymi korkami i wąskimi uliczkami ale ma za to tańsze paliwo i jest po drodze do domu.
Przełęcz co prawda wyglądała mało optymistycznieAle przecież jest tunel…
Na bramkach do tunelu dowiadujemy się, że tą drogą do Francji nie dojedziemy. Widzimy jednak wjeżdżające na górę samochody więc postanowiliśmy zaryzykować i przejechać górą. Okazało się, że problemem nie jest ani tunel ani śnieg (bo było nawet 5 stopni) tylko to, że Francuzi zamknęli drogę z Andory i musimy wracać do Hiszpanii, żeby przebijać się inną trasą.
Straciliśmy sporo czasu, jeżdżąc po Andorze w tą i z powrotem więc we Francji, po wnikliwej analizie danych z googla,
mimo wysoce sprzyjających warunków i fali upałów wracamy na autostrady, żeby odrobić stracony czas.
Wieczorem docieramy do hotelu a tam pan z przykrością informuje nas, że mają awarię i nie będzie ciepłej wody co najmniej dwa dni. Na szczęście dość szybko udaje nam się znaleźć inny, niestety na takim zadupiu, że nawet zjeść nie bardzo jest gdzie. Ręka znowu boli więc odmawiam podróży na kołach ale na szczęście udaje nam się znaleźć KFC w okolicy
Na przełęczy spotykamy motocykl rodzinny dla 4 osób
Angora wita nas ogromnymi korkami i wąskimi uliczkami ale ma za to tańsze paliwo i jest po drodze do domu.
Przełęcz co prawda wyglądała mało optymistycznieAle przecież jest tunel…
Na bramkach do tunelu dowiadujemy się, że tą drogą do Francji nie dojedziemy. Widzimy jednak wjeżdżające na górę samochody więc postanowiliśmy zaryzykować i przejechać górą. Okazało się, że problemem nie jest ani tunel ani śnieg (bo było nawet 5 stopni) tylko to, że Francuzi zamknęli drogę z Andory i musimy wracać do Hiszpanii, żeby przebijać się inną trasą.
Straciliśmy sporo czasu, jeżdżąc po Andorze w tą i z powrotem więc we Francji, po wnikliwej analizie danych z googla,
mimo wysoce sprzyjających warunków i fali upałów wracamy na autostrady, żeby odrobić stracony czas.
Wieczorem docieramy do hotelu a tam pan z przykrością informuje nas, że mają awarię i nie będzie ciepłej wody co najmniej dwa dni. Na szczęście dość szybko udaje nam się znaleźć inny, niestety na takim zadupiu, że nawet zjeść nie bardzo jest gdzie. Ręka znowu boli więc odmawiam podróży na kołach ale na szczęście udaje nam się znaleźć KFC w okolicy
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Rano wyruszamy na podziwianie rozlewiska Rodanu w pigułce – czyli do parku ornitologicznego Pont de Gau. Na stacji benzynowej spotyka nas pierwsza motocyklowa niespodzianka – GS nie chce ruszyć, nie chce ale rusza więc z lekkim zdziwieniem jedziemy na śniadanie do miasteczka Saintes-Maries-de-la-Mer
a później już prosto do parku:
a później już prosto do parku:
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Portugalia 2019
Pogoda cały czas dopisuje więc postanawiamy zajrzeć jeszcze do Gordes, bo nocleg planujemy już bliżej włoskiej granicy.
I powoli przez Prowansję zmierzamy w kierunku Alp
Lawenda, która jeszcze nie kwitnie:
Wieczorem, z trudem znajdując otwartą knajpę (sklepy są poza sferą marzeń nawet) dowiadujemy się, że we Francji 1y maja jest świętem nieróbstwa.
Rano ruszamy w wyższe sfery Alp
wiemy że to zły pomysł ale jesteśmy niezwykle blisko mostu tybetańskiego, który bardzo chciałam zobaczyć. Świadomie narażamy się na temperatury w okolicach 5 stopni a nieświadomie na opady deszczu. Na miejscu okazuje się, że most jest zamknięty i możemy sobie co najwyżej pomoknąć rzucając okiem na ledwo widoczną z parkingu część.
Zmarznięci i rozczarowani postanawiamy jednak drogę powrotną przez Alpy odpuścić i zatrzymać się jeszcze w okolicach Genui, gdzie prognozują 14 stopni ale bez deszczu. Prognozy prognozami ale wiadomo…
Trochę lało, więc po dotarciu do Rapallo zupełnie już zdemotywowani siadamy w domy przeglądać prognozy na opcjonalnych trasach. Nie mogę jednak wykrzesać z siebie wiary w żadną z dostępnych stron i podejmuję decyzję o przedwczesnym przerwaniu wycieczki.
Za to w ogrodzie pensjonatu mamy pawia
Ostatni dwa dni to już dojazd do domu, po autostradach i z jednym noclegiem, bo środki przeciwbólowe mi się już kończyły, więc dłuższa trasa nie wchodziła w grę.
Tak m/w wyglądała trasa przez Włochy i Austrię
4 maja w okolicach południa po raz pierwszy w życiu wracam z urlopu wcześniej niż zaplanowałam
I powoli przez Prowansję zmierzamy w kierunku Alp
Lawenda, która jeszcze nie kwitnie:
Wieczorem, z trudem znajdując otwartą knajpę (sklepy są poza sferą marzeń nawet) dowiadujemy się, że we Francji 1y maja jest świętem nieróbstwa.
Rano ruszamy w wyższe sfery Alp
wiemy że to zły pomysł ale jesteśmy niezwykle blisko mostu tybetańskiego, który bardzo chciałam zobaczyć. Świadomie narażamy się na temperatury w okolicach 5 stopni a nieświadomie na opady deszczu. Na miejscu okazuje się, że most jest zamknięty i możemy sobie co najwyżej pomoknąć rzucając okiem na ledwo widoczną z parkingu część.
Zmarznięci i rozczarowani postanawiamy jednak drogę powrotną przez Alpy odpuścić i zatrzymać się jeszcze w okolicach Genui, gdzie prognozują 14 stopni ale bez deszczu. Prognozy prognozami ale wiadomo…
Trochę lało, więc po dotarciu do Rapallo zupełnie już zdemotywowani siadamy w domy przeglądać prognozy na opcjonalnych trasach. Nie mogę jednak wykrzesać z siebie wiary w żadną z dostępnych stron i podejmuję decyzję o przedwczesnym przerwaniu wycieczki.
Za to w ogrodzie pensjonatu mamy pawia
Ostatni dwa dni to już dojazd do domu, po autostradach i z jednym noclegiem, bo środki przeciwbólowe mi się już kończyły, więc dłuższa trasa nie wchodziła w grę.
Tak m/w wyglądała trasa przez Włochy i Austrię
4 maja w okolicach południa po raz pierwszy w życiu wracam z urlopu wcześniej niż zaplanowałam
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 39 gości