Portugalia 2019
: sob 15 cze 2019, 08:34
Wyjazd do samego końca stał pod znakiem zapytania, bo choć plany opracowałam w najdrobniejszych szczegółach, to nie było wiadomo czy zdrowie pozwoli.
Na początku lutego zrobiłam RTG i się okazało, że takie złamanie to zrasta się rok albo dwa, więc wiosną to lekarz zalecał raczej plaże na Kanarach. Miałam jeszcze dwa miesiące czasu więc postanowiłam nie rezygnować i dalej optymistycznie zakładałam wyjazd. 1 kwietnia kolejna kontrola i lekarz mówi, żeby jednak Kanary albo w ortezie jechać. Od razu zrozumiałam, że kobieta nigdy nie próbowała się w ciuchy motocyklowe wiosną wepchnąć i że w kwestii decyzyjności najwyraźniej byłam zdana wyłącznie na siebie. Obejrzałam zdjęcie okiem fachowca i uznałam, że kość prawie się zrosła a więc można jechać
W weekend przed wyjazdem odebrałam moto celem wykonania jazdy próbnej no i wyszło na to, że jest gorzej niż myślałam. Na komplikacje z ręką byłam przygotowana ale na to, że będę bała się jeździć to już absolutnie nie.
Pierwsze kilometry wyglądały mniej więcej tak:
na widok hamującego przede mną samochodu najpierw dostawałam zawału a później wciskałam hamulec,
pierwszy samochód wyprzedziłam po jakichś 100km,
poczucie, że mam na cokolwiek wpływ odnotowałam na poziomie -10, w dodatku zmarzłam jak diabli, bo warunki pogodowe były wysoce niesprzyjające,
Zaczynałam nawet wykazywać empatię dla internetowych mądrali od kamizelek z napisem „Polska” i tekstów w stylu „obiecaj mi, że mnie nie zabijesz”. Stłamsiłam to jednak w sobie, bo dzwon dzwonem a jakieś poczucie godności trzeba mieć
Po 200km uznałam, że Kanary to jednak dobry pomysł na urlop
Przejechałam ok 600km przez dwa dni i ręka nawet za bardzo nie dokuczała, więc zostało mi głównie zwalczenie lęków.
Na fali optymizmu życiowego zdecydowałam się jednak jechać z założeniem, że jak będzie bardzo źle to po prostu skrócę trasę i pozwiedzam sobie Niemcy, przebiegi dzienne zaplanowałam niezbyt długie, bo raz, że zimno, a dwa to bałam się, że płytka mi kości nie utrzyma jak przesadzę (ci lekarze to jednak potrafią człowieka zastraszyć).
Kiedy wyjeżdżałam, późnym popołudniem 12 kwietnia, temperatura była w okolicach 6 stopni. Jeszcze nie opuściłam osiedla a już zaczął padać deszcz. Na miejsce noclegu przy granicy dojeżdżałam już w deszczu i przy temperaturze 2 stopni. Odkryłam, że mój akcesoryjny termometr ma brzydką funkcję błyskania do mnie przy temperaturach 3 stopnie i mniej - w nocy te mrugnięcia walą po oczach utrudniając jazdę.
Rano temperatura wciąż wynosiła 2 stopnie ale chociaż nie padało. Pod kombinezon, który jeszcze wczoraj był za mały udało mi się upchnąć dwa komplety zimowej bielizny termicznej, polara i ocieplany sweter. Ruszać za bardzo się nie mogłam ale jakoś wdrapałam się na moto i ruszyliśmy w drogę. Robiło się coraz cieplej, temperatury sięgały do 10 stopni nawet, więc dotarcie do Francji, w której accuweather podawał 16 stopni, zdawało się być coraz bardziej osiągalne. Niestety po 500km zaczął padać śnieg z deszczem a temperatura znowu znalazła się w okolicach 2 stopni. Dorzuciliśmy na siebie jeszcze przeciwdeszczówki i w wersji ludzików Michelin jakoś dotoczyliśmy się do hotelu.
Porzuciłam myśl o zaplanowanym na sobotę i niedzielę zwiedzaniu okolic, bo jednak marznięcie na trasie dało mi w kość, także w niedzielę jak tylko termometr pokazał okolice 6 stopni ruszyliśmy do Francji, bo przeloty przy takich temperaturach wiążą się niestety z bardzo długimi postojami na odzyskanie czucia w kończynach.
Niestety jak tylko wjechaliśmy na trasę zaczął padać śnieg, więc temperatura znowu spadła i mieliśmy powtórkę z rozrywki, tym razem jednak w towarzystwie widoków pięknie ośnieżonych pól wokół autostrady.
Na szczęście wieczorem dotarliśmy już na południe Francji i tam temperatury były całkiem ludzkie. Niestety zaczęła odzywać się ręka. Dawno nie używane mięśnie (bo trzeba oszczędzać kończynę) zaczęły dawać bolesne oznaki istnienia.
W poniedziałek zaczęliśmy podróż w normalnych warunkach pogodowych – znaczy powyżej 10 stopni
Po drodze do Portugalii zaplanowałam sobie nadrabianie strat z ostatniej wycieczki do Hiszpanii – zaczęłam od Ermitage Saint-Antoine de Galamus, którego poprzednio nie udało mi się znaleźć.
Okazuje się, że kręte drogi to dopiero jest wyzwanie dla rekonwalescenta, zjechanie z autostrad wymusiło częstszą zmianę biegów a co za tym idzie używanie kalekiej kończyny.
Wieczorem docieramy już w nadmorskie okolice w Hiszpanii. Niestety wykończeni, bo 10 stopni to jednak też temperatura, która po kilkuset kilometrach daje w kość. Nadgarstek też bolał coraz bardziej a wieczorem już ledwo wciskałam sprzęgło.
Do Malagi mamy ponad 1000km, ze smutkiem więc muszę przyznać się sama przed sobą, że w jeden dzień nie dam rady takiej trasy zrobić. Rozbijamy zatem trasę na dwa dni po ok. 600km, bo w środkowej Hiszpanii jest cieplej niż nad morzem i w ramach odrabiania strat po barcelońskiej awarii vteca postanawiam zajrzeć do Teruel i Cuency.
Na początku lutego zrobiłam RTG i się okazało, że takie złamanie to zrasta się rok albo dwa, więc wiosną to lekarz zalecał raczej plaże na Kanarach. Miałam jeszcze dwa miesiące czasu więc postanowiłam nie rezygnować i dalej optymistycznie zakładałam wyjazd. 1 kwietnia kolejna kontrola i lekarz mówi, żeby jednak Kanary albo w ortezie jechać. Od razu zrozumiałam, że kobieta nigdy nie próbowała się w ciuchy motocyklowe wiosną wepchnąć i że w kwestii decyzyjności najwyraźniej byłam zdana wyłącznie na siebie. Obejrzałam zdjęcie okiem fachowca i uznałam, że kość prawie się zrosła a więc można jechać
W weekend przed wyjazdem odebrałam moto celem wykonania jazdy próbnej no i wyszło na to, że jest gorzej niż myślałam. Na komplikacje z ręką byłam przygotowana ale na to, że będę bała się jeździć to już absolutnie nie.
Pierwsze kilometry wyglądały mniej więcej tak:
na widok hamującego przede mną samochodu najpierw dostawałam zawału a później wciskałam hamulec,
pierwszy samochód wyprzedziłam po jakichś 100km,
poczucie, że mam na cokolwiek wpływ odnotowałam na poziomie -10, w dodatku zmarzłam jak diabli, bo warunki pogodowe były wysoce niesprzyjające,
Zaczynałam nawet wykazywać empatię dla internetowych mądrali od kamizelek z napisem „Polska” i tekstów w stylu „obiecaj mi, że mnie nie zabijesz”. Stłamsiłam to jednak w sobie, bo dzwon dzwonem a jakieś poczucie godności trzeba mieć
Po 200km uznałam, że Kanary to jednak dobry pomysł na urlop
Przejechałam ok 600km przez dwa dni i ręka nawet za bardzo nie dokuczała, więc zostało mi głównie zwalczenie lęków.
Na fali optymizmu życiowego zdecydowałam się jednak jechać z założeniem, że jak będzie bardzo źle to po prostu skrócę trasę i pozwiedzam sobie Niemcy, przebiegi dzienne zaplanowałam niezbyt długie, bo raz, że zimno, a dwa to bałam się, że płytka mi kości nie utrzyma jak przesadzę (ci lekarze to jednak potrafią człowieka zastraszyć).
Kiedy wyjeżdżałam, późnym popołudniem 12 kwietnia, temperatura była w okolicach 6 stopni. Jeszcze nie opuściłam osiedla a już zaczął padać deszcz. Na miejsce noclegu przy granicy dojeżdżałam już w deszczu i przy temperaturze 2 stopni. Odkryłam, że mój akcesoryjny termometr ma brzydką funkcję błyskania do mnie przy temperaturach 3 stopnie i mniej - w nocy te mrugnięcia walą po oczach utrudniając jazdę.
Rano temperatura wciąż wynosiła 2 stopnie ale chociaż nie padało. Pod kombinezon, który jeszcze wczoraj był za mały udało mi się upchnąć dwa komplety zimowej bielizny termicznej, polara i ocieplany sweter. Ruszać za bardzo się nie mogłam ale jakoś wdrapałam się na moto i ruszyliśmy w drogę. Robiło się coraz cieplej, temperatury sięgały do 10 stopni nawet, więc dotarcie do Francji, w której accuweather podawał 16 stopni, zdawało się być coraz bardziej osiągalne. Niestety po 500km zaczął padać śnieg z deszczem a temperatura znowu znalazła się w okolicach 2 stopni. Dorzuciliśmy na siebie jeszcze przeciwdeszczówki i w wersji ludzików Michelin jakoś dotoczyliśmy się do hotelu.
Porzuciłam myśl o zaplanowanym na sobotę i niedzielę zwiedzaniu okolic, bo jednak marznięcie na trasie dało mi w kość, także w niedzielę jak tylko termometr pokazał okolice 6 stopni ruszyliśmy do Francji, bo przeloty przy takich temperaturach wiążą się niestety z bardzo długimi postojami na odzyskanie czucia w kończynach.
Niestety jak tylko wjechaliśmy na trasę zaczął padać śnieg, więc temperatura znowu spadła i mieliśmy powtórkę z rozrywki, tym razem jednak w towarzystwie widoków pięknie ośnieżonych pól wokół autostrady.
Na szczęście wieczorem dotarliśmy już na południe Francji i tam temperatury były całkiem ludzkie. Niestety zaczęła odzywać się ręka. Dawno nie używane mięśnie (bo trzeba oszczędzać kończynę) zaczęły dawać bolesne oznaki istnienia.
W poniedziałek zaczęliśmy podróż w normalnych warunkach pogodowych – znaczy powyżej 10 stopni
Po drodze do Portugalii zaplanowałam sobie nadrabianie strat z ostatniej wycieczki do Hiszpanii – zaczęłam od Ermitage Saint-Antoine de Galamus, którego poprzednio nie udało mi się znaleźć.
Okazuje się, że kręte drogi to dopiero jest wyzwanie dla rekonwalescenta, zjechanie z autostrad wymusiło częstszą zmianę biegów a co za tym idzie używanie kalekiej kończyny.
Wieczorem docieramy już w nadmorskie okolice w Hiszpanii. Niestety wykończeni, bo 10 stopni to jednak też temperatura, która po kilkuset kilometrach daje w kość. Nadgarstek też bolał coraz bardziej a wieczorem już ledwo wciskałam sprzęgło.
Do Malagi mamy ponad 1000km, ze smutkiem więc muszę przyznać się sama przed sobą, że w jeden dzień nie dam rady takiej trasy zrobić. Rozbijamy zatem trasę na dwa dni po ok. 600km, bo w środkowej Hiszpanii jest cieplej niż nad morzem i w ramach odrabiania strat po barcelońskiej awarii vteca postanawiam zajrzeć do Teruel i Cuency.