Tor Łódź
: śr 13 lut 2019, 12:16
W ub. roku wpadłem na Tor Łódź wiedziony ciekawością - to mój pierwszy wypad na tor w ogóle, a ten wydawał mi się idealny na początek: niezbyt duże prędkości, ostre zawijasy, przystępny cenowo, nieodległy od Wawy. Wrażenia po - super. Po kilku 15-minutowych sesjach byłem wypruty jak po kopaniu rowu, ale też sporo się nauczyłem. Na FB zdałem, może trochę humorystyczną, relację "open", więc czemu nie miałbym podzielić się tym tutaj. Podkreślam: to moja pierwsza wizyta na torze i nie spodziewajcie się przechwałek ile to ja nie wykręciłem na kółku :p ale może się przyda komuś, kto tak jak ja, chciałby spróbować i nie jest pewien czego się spodziewać. No więc tak:
***
Każdy powinien znać granice swoich możliwości. Motocykliście szansę na to daje tylko tor - bezpieczny, przyczepny, pod okiem profesjonalnego supportu. Błąd na zwykłej drodze, przekroczenie granicy fizyki lub fizjologii i konsekwencje mogą być przykre. Tu najwyżej przerysuje się owiewki i kombinezon. Doświadczenia wykute na torze są bezcenne, a i zabawy przy tej nauce jest sporo.
Najpierw odprawa. Kilka uwag od organizatorów - na które zakręty uważać, znaczenie flag, rozdanie nadajników do pomiaru czasu, podział na grupy po kilka maszyn. Cztery sesje po 15 minut, 15-minutowe przerwy na odpoczynek. Zadeklarowana przeze mnie grupa zielona, czyli "spokojnie jeżdżący". Ustawiamy się w kolejce do wyjazdu na liczącą trochę ponad 1400 m nitkę toru - krótką, ale krętą. Dużych prędkości się tu nie osiąga, raczej ma służyć treningowi kontroli nad sprzętem i szlifowaniu umiejętności technicznych.
Od razu, bez ściemy: wiedziałem, że nie będę Rossim ani Kocinskim, ale miałem nadzieję, że przynajmniej nawiążę jakąś rywalizację. A tu zonk... Od pierwszych kółek ląduję na końcu listy czasów. Acha, więc tak to wygląda... Nie będzie szampana, ani uścisku ręki prezesa. Nawet słabsze sprzęty mnie objeżdżają (bo pewnie lżejsze i nowsze, tłumaczę sobie), starsi (bo pewnie bardziej doświadczeni) i młodsi (bo pewnie mniej świadomi ryzyka) . Jedynej w grupie dziewczynie zjeżdżam z drogi, bo uparcie siedzi mi na ogonie. Zastanawiam się, czy zamiast do padoku od razu zjechać na A2 i rura do domu.
Kolejna sesja - to samo, koleś na wielkim jak korweta, sportowym BMW dubluje mnie po kilku minutach, dziewczyna stopniowo znika z pola widzenia, zielone kawasaki też mnie wyprzedza, choć startowałem ostatni. Ostatnie miejsce, ostatni czas. Zero taryfy ulgowej dla debiutanta. Jestem wykończony. Na parkingu nie mam nawet sił, żeby zejść motocykla.
Start do ostatniej sesji. Gdy rywale stopniowo Ci odchodzą, masz szansę pooglądać jak to robią - jak biorą zakręty, jak składają się do nich, gdzie najbardziej odstajesz. Ten na kawasaki później i mocniej hamuje tuż przed złożeniem w zakręt, dziewczyna na hondzie dalej (głębiej) atakuje apex i wcześniej odkręca manetkę wychodząc z niego. Koleś na BMW w ogóle wydaje się nie hamować przy przejściu z jednego winkla w drugi. Też tak próbuję, lekko przycieram butem o asfalt, za chwilę znowu, przez moment wydaje mi się, że trzymam się za najszybszym w grupie... ale gdy ten się orientuje, że próbuję go gonić, po prostu składa się mocniej i tyle go widziałem. Obie grupy zjeżdżają na metę. Koniec na dziś.
Schodząc na zaplecze powłóczę nogami. Godzina jazdy, a jakbym cały dzień przerzucał worki. Zabieram depozyt za nadajnik, przelotnie rzucam okiem na listę wyników. Na ostatnim miejscu jest ktoś inny! Wow! I na przedostatnim też! Jest postęp! O 15 sekund mniej na kółku. Wypinam pierś w ociekającej potem koszulce. Jeszcze tu wrócę, mroźcie tego szampana!
***
PS. Fajnie byłoby móc wpadać tam częściej. Po jednej jeździe wiem, że im częściej miałbym okazję potorować, tym lepiej czułbym motocykl. Zastanawiam się, dlaczego w bliższych okolicach Wawy nie powstał dotąd żaden tor (nie liczę Słomczyna)?
No a jakie Wasze doświadczenia ze Strykowa?
***
Każdy powinien znać granice swoich możliwości. Motocykliście szansę na to daje tylko tor - bezpieczny, przyczepny, pod okiem profesjonalnego supportu. Błąd na zwykłej drodze, przekroczenie granicy fizyki lub fizjologii i konsekwencje mogą być przykre. Tu najwyżej przerysuje się owiewki i kombinezon. Doświadczenia wykute na torze są bezcenne, a i zabawy przy tej nauce jest sporo.
Najpierw odprawa. Kilka uwag od organizatorów - na które zakręty uważać, znaczenie flag, rozdanie nadajników do pomiaru czasu, podział na grupy po kilka maszyn. Cztery sesje po 15 minut, 15-minutowe przerwy na odpoczynek. Zadeklarowana przeze mnie grupa zielona, czyli "spokojnie jeżdżący". Ustawiamy się w kolejce do wyjazdu na liczącą trochę ponad 1400 m nitkę toru - krótką, ale krętą. Dużych prędkości się tu nie osiąga, raczej ma służyć treningowi kontroli nad sprzętem i szlifowaniu umiejętności technicznych.
Od razu, bez ściemy: wiedziałem, że nie będę Rossim ani Kocinskim, ale miałem nadzieję, że przynajmniej nawiążę jakąś rywalizację. A tu zonk... Od pierwszych kółek ląduję na końcu listy czasów. Acha, więc tak to wygląda... Nie będzie szampana, ani uścisku ręki prezesa. Nawet słabsze sprzęty mnie objeżdżają (bo pewnie lżejsze i nowsze, tłumaczę sobie), starsi (bo pewnie bardziej doświadczeni) i młodsi (bo pewnie mniej świadomi ryzyka) . Jedynej w grupie dziewczynie zjeżdżam z drogi, bo uparcie siedzi mi na ogonie. Zastanawiam się, czy zamiast do padoku od razu zjechać na A2 i rura do domu.
Kolejna sesja - to samo, koleś na wielkim jak korweta, sportowym BMW dubluje mnie po kilku minutach, dziewczyna stopniowo znika z pola widzenia, zielone kawasaki też mnie wyprzedza, choć startowałem ostatni. Ostatnie miejsce, ostatni czas. Zero taryfy ulgowej dla debiutanta. Jestem wykończony. Na parkingu nie mam nawet sił, żeby zejść motocykla.
Start do ostatniej sesji. Gdy rywale stopniowo Ci odchodzą, masz szansę pooglądać jak to robią - jak biorą zakręty, jak składają się do nich, gdzie najbardziej odstajesz. Ten na kawasaki później i mocniej hamuje tuż przed złożeniem w zakręt, dziewczyna na hondzie dalej (głębiej) atakuje apex i wcześniej odkręca manetkę wychodząc z niego. Koleś na BMW w ogóle wydaje się nie hamować przy przejściu z jednego winkla w drugi. Też tak próbuję, lekko przycieram butem o asfalt, za chwilę znowu, przez moment wydaje mi się, że trzymam się za najszybszym w grupie... ale gdy ten się orientuje, że próbuję go gonić, po prostu składa się mocniej i tyle go widziałem. Obie grupy zjeżdżają na metę. Koniec na dziś.
Schodząc na zaplecze powłóczę nogami. Godzina jazdy, a jakbym cały dzień przerzucał worki. Zabieram depozyt za nadajnik, przelotnie rzucam okiem na listę wyników. Na ostatnim miejscu jest ktoś inny! Wow! I na przedostatnim też! Jest postęp! O 15 sekund mniej na kółku. Wypinam pierś w ociekającej potem koszulce. Jeszcze tu wrócę, mroźcie tego szampana!
***
PS. Fajnie byłoby móc wpadać tam częściej. Po jednej jeździe wiem, że im częściej miałbym okazję potorować, tym lepiej czułbym motocykl. Zastanawiam się, dlaczego w bliższych okolicach Wawy nie powstał dotąd żaden tor (nie liczę Słomczyna)?
No a jakie Wasze doświadczenia ze Strykowa?