Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
- śliniak290
- klepacz
- Posty: 1842
- Rejestracja: pn 07 cze 2010, 09:41
- Imię: Wojciech
- województwo: mazowieckie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa - Jelonki
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Normalnie ciężko mi o oderwać od czytania i podziwiania fotek
Dajesz czadu Jaguś
Dajesz czadu Jaguś
Najpierw naucz śmiać się z siebie , a potem śmiej się z innych !!!
- de Palma
- teksciarz
- Posty: 157
- Rejestracja: ndz 28 lut 2010, 22:38
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Jagna, jeżdżę od rana po Wrocku załatwiając różne sprawunki przed jutrzejsza wyprawą do Bretanii. Czytam Twoją relacje stojąc w korkach i nie mogę się oderwać. Kilka razy juz zatrzymywałem się na wysepkach, włączałem awaryjne, żeby doczytać jakiś wątek )
Jak kiedyś wydasz książkę, poproszę o pierwszy egzemplarz i z autografem
Jak kiedyś wydasz książkę, poproszę o pierwszy egzemplarz i z autografem
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Książkę to po śmierci rodziny rozpatrzę, bo teraz to by mi żyć nie dali
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Nasz następny cel to Jekaterynburg, trasa to ponad 1400km więc rozbijamy ją na dwa dni, bo na drogach szału nie ma,
zbliżamy się w okolice uralu, więc na horyzoncie pojawiają się pagórki
drugiego dnia trafiamy na gigantyczny remont drogi, na którym dorabiam się nakładek na opony:
Kolejnych kilkadziesiąt kilometrów pokonuję w stresie, bo moto ani się drogi za bardzo nie trzyma ani hamować nie chce.
„Bitum” (jak poinformował nas przypadkowo spotkany motocyklista) powoli się wykrusza i liczę na to, że niebawem będę mogła normalnie jechać.
W jakiejś przydrożnej wiejskiej knajpce stajemy na obiad, i tam stwierdzam, że opony odzyskały już prawie wygląd, knajpę poleciłabym ale pojęcia nie mam gdzie to było
Pod koniec łapie nas też spora ulewa, więc zatrzymujemy się na jakimś parkingu przy jeziorze, żeby zmienić część odzieży, bo rękawice i chustki na szyjach mamy przemoczone. Za to bitum został już tylko na plastikach.
Do Jekateryburga docieramy mokrzy, zmarznięci i brudni jak nieboskie stworzenia.
Rano wyjeżdżamy rozejrzeć się po przedmurzach Uralu w okolicy, na wyjeździe z miasta zatrzymuje nas do kontroli smutny policjant. Sprawdza nam dokumenty i puszcza dalej, zaczynam podejrzewać, że z towarzystwem to już nie będzie przyjacielskich pogawędek z władzą
Najpierw kamień świętego Jerzego - ostatnie dwa kilometry przemierzamy na piechotę, bo nawi ciągnie nas przez mało obiecujący most:
Niestety, żeby zrobić zdjęcie skały w całej krasie musielibyśmy przeprawić się na drugą stronę rzeki, więc mam tylko takie
obelisk graniczny
Do następnego celu niestety nie docieramy, bo droga 8km przed zamieniła się w leśny trakt pokryty kałużami a z offem byłam wciąż pogniewana.
Wracam więc zwiedzać miasto. Motocykle zostawiamy w hotelu i ruszamy metrem – tu ciekawostka, żeby wejść do metra trzeba dać siebie i bagaż do prześwietlenia na bramkach, jak na lotnisku.
Jekaterynburg okazuje się być ładnym choć niezbyt ciekawym miastem, od razu też dowiaduję się, że jest jednym z "mistrzowskich" miast:
Idziemy obejrzeć cerkiew wybudowana na miejscu gdzie zamordowali Romanowów:
kilka zachowanych starszych budynków:
koniec końców lądujemy w knajpie, bo w końcu są mistrzostwa i Polska ma pierwszy mecz.
Ranek poświęcamy częściowo na ratowaniu jednego z telefonów, który odmówił współpracy i jedziemy oglądać jedyny, jaki udało mi się znaleźć ex łagier w którym Rosjanie zrobili muzeum represji.
Droga jest średnia, czas nas goni więc nawet za bardzo nie ma kiedy się rozejrzeć po bokach.
Muzeum ma być do 18ej ale przed nami 400km potencjalnych niespodzianek. Jakoś w końcu docieramy, nawet przed czasem ale pani informuje nas, że ostatnia ekskursja była o 15ej. Znaczy godziny otwarcia podobnie jak znaki drogowe są tu jedynie sugestią
Pani jednak postanawia z dobroci serca nas wpuścić, bo daleko mamy, za przewodnika dostajemy jednak jakąś sprzątaczkę, która tylko pilnuje, żebyśmy nie łazili gdzie nam się podoba.
No muzeum jest słabe. W żaden sposób nie oddaje faktu, że ginęli tam ludzie. 4 baraki i tyle - mieszkalny to nawet wygląda jak sala zbiorowa w kiepskim hostelu. A ja tu madafaka 9tys km zasuwałam
W ulewie i z poczuciem bolesnego rozczarowania udajemy się do Permu gdzie zamierzamy przenocować i podjąć jakieś decyzje co do przyszłości, bo już wiem, że planu A nie dam rady zrealizować. Z bólem serca skreślam Sołowki i Biełomora, dorzucamy za to Kazań. W dodatku przestaje mi działać pilot od alarmu a kierunkowskazy świecą światłem ciągłym. Na szczęście jak moto wyschło okazuje się, że kierunki znowu działają a w pilocie to tylko kwestia baterii i drugi działa normalnie.
Droga to Kazania to jakieś 700km w deszczu, przez większość w ulewie i 8stopniach. Dopiero jakieś 50km przed celem przestaje padać i zaczynamy obsychać. Także na miejscu ląduję z odparzonymi rękami i przemarznięta. Na szczęście tym razem googlemapsy ogarnęły rzeczywistość i hotel, który znalazłam po drodze jest tam gdzie miał być.
zbliżamy się w okolice uralu, więc na horyzoncie pojawiają się pagórki
drugiego dnia trafiamy na gigantyczny remont drogi, na którym dorabiam się nakładek na opony:
Kolejnych kilkadziesiąt kilometrów pokonuję w stresie, bo moto ani się drogi za bardzo nie trzyma ani hamować nie chce.
„Bitum” (jak poinformował nas przypadkowo spotkany motocyklista) powoli się wykrusza i liczę na to, że niebawem będę mogła normalnie jechać.
W jakiejś przydrożnej wiejskiej knajpce stajemy na obiad, i tam stwierdzam, że opony odzyskały już prawie wygląd, knajpę poleciłabym ale pojęcia nie mam gdzie to było
Pod koniec łapie nas też spora ulewa, więc zatrzymujemy się na jakimś parkingu przy jeziorze, żeby zmienić część odzieży, bo rękawice i chustki na szyjach mamy przemoczone. Za to bitum został już tylko na plastikach.
Do Jekateryburga docieramy mokrzy, zmarznięci i brudni jak nieboskie stworzenia.
Rano wyjeżdżamy rozejrzeć się po przedmurzach Uralu w okolicy, na wyjeździe z miasta zatrzymuje nas do kontroli smutny policjant. Sprawdza nam dokumenty i puszcza dalej, zaczynam podejrzewać, że z towarzystwem to już nie będzie przyjacielskich pogawędek z władzą
Najpierw kamień świętego Jerzego - ostatnie dwa kilometry przemierzamy na piechotę, bo nawi ciągnie nas przez mało obiecujący most:
Niestety, żeby zrobić zdjęcie skały w całej krasie musielibyśmy przeprawić się na drugą stronę rzeki, więc mam tylko takie
obelisk graniczny
Do następnego celu niestety nie docieramy, bo droga 8km przed zamieniła się w leśny trakt pokryty kałużami a z offem byłam wciąż pogniewana.
Wracam więc zwiedzać miasto. Motocykle zostawiamy w hotelu i ruszamy metrem – tu ciekawostka, żeby wejść do metra trzeba dać siebie i bagaż do prześwietlenia na bramkach, jak na lotnisku.
Jekaterynburg okazuje się być ładnym choć niezbyt ciekawym miastem, od razu też dowiaduję się, że jest jednym z "mistrzowskich" miast:
Idziemy obejrzeć cerkiew wybudowana na miejscu gdzie zamordowali Romanowów:
kilka zachowanych starszych budynków:
koniec końców lądujemy w knajpie, bo w końcu są mistrzostwa i Polska ma pierwszy mecz.
Ranek poświęcamy częściowo na ratowaniu jednego z telefonów, który odmówił współpracy i jedziemy oglądać jedyny, jaki udało mi się znaleźć ex łagier w którym Rosjanie zrobili muzeum represji.
Droga jest średnia, czas nas goni więc nawet za bardzo nie ma kiedy się rozejrzeć po bokach.
Muzeum ma być do 18ej ale przed nami 400km potencjalnych niespodzianek. Jakoś w końcu docieramy, nawet przed czasem ale pani informuje nas, że ostatnia ekskursja była o 15ej. Znaczy godziny otwarcia podobnie jak znaki drogowe są tu jedynie sugestią
Pani jednak postanawia z dobroci serca nas wpuścić, bo daleko mamy, za przewodnika dostajemy jednak jakąś sprzątaczkę, która tylko pilnuje, żebyśmy nie łazili gdzie nam się podoba.
No muzeum jest słabe. W żaden sposób nie oddaje faktu, że ginęli tam ludzie. 4 baraki i tyle - mieszkalny to nawet wygląda jak sala zbiorowa w kiepskim hostelu. A ja tu madafaka 9tys km zasuwałam
W ulewie i z poczuciem bolesnego rozczarowania udajemy się do Permu gdzie zamierzamy przenocować i podjąć jakieś decyzje co do przyszłości, bo już wiem, że planu A nie dam rady zrealizować. Z bólem serca skreślam Sołowki i Biełomora, dorzucamy za to Kazań. W dodatku przestaje mi działać pilot od alarmu a kierunkowskazy świecą światłem ciągłym. Na szczęście jak moto wyschło okazuje się, że kierunki znowu działają a w pilocie to tylko kwestia baterii i drugi działa normalnie.
Droga to Kazania to jakieś 700km w deszczu, przez większość w ulewie i 8stopniach. Dopiero jakieś 50km przed celem przestaje padać i zaczynamy obsychać. Także na miejscu ląduję z odparzonymi rękami i przemarznięta. Na szczęście tym razem googlemapsy ogarnęły rzeczywistość i hotel, który znalazłam po drodze jest tam gdzie miał być.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Kazań jest super miastem, ładnym, dobrze rozplanowanym a w knajpach nawet trochę mówią po angielsku
To wszystko sprawia, że postanawiamy tam jednak spędzić jeszcze jedną noc, żeby mieć cały dzień na snucie się po mieście i opłukanie motocykli, bo się od nich brudzimy jeszcze bardziej, poza tym wyświetlaczy zeta już za bardzo nie widać spod warstwy kurzu. Wymieniamy sobie też baterie w pilotach celem zmniejszenia ilości problemów technicznych. A wieczorem ruszamy na spacerek po strefie kibica
Po wizycie w Kazaniu, w przypływie euforii, zaczęłam nawet myśleć, że te mistrzostwa to jednak nie będzie taki duży problem jakiego się obawiałam. Chyba jednak bardzo powoli się uczę
Rano zahaczając o Swijażsk - miasto na wyspie, wyruszamy w drogę do Moskwy.
W tym miejscu też żegnam się z Wołgą, która towarzyszyła mi przez ostatni tydzień.
Wybieramy dłuższą trasę, bo na krótszej jest prom, czyli potencjalne źródło niespodzianek a jest dosyć zimno i jakoś nie bardzo mamy ochotę na przygody w stylu „siewodnia nie rabotajet”. Niestety jak tylko robi się cieplej zaczynam przysypiać i w którymś momencie dochodzę do wniosku, że jednak muszę zrobić przerwę. Zjeżdżam na pobocze ale po paru minutach przekonuję się, że zwykłą przerwa nie wystarczy i muszę się drzemnąć, żeby nie tracić czasu - uwalam się tam gdzie siedziałam. Robert trochę się przez tą godzinę nudził, więc mam serię pamiątek z drzemki, poniżej jedna z nich:
Do hotelu docieramy późno ale bez przygód. Pani na recepcji stała się bardzo przyjazna jak okazało się, że można się z nami skomunikować po rosyjsku, bo ostatni Polacy, którzy tu byli to nic nie potrafili Odnotowuje fakt, że posiadam lokalne nazwisko i pyta czy przyjechałam odwiedzić rodzinę czy na mistrzostwa. Mamy mały problem ze znalezieniem pokoju 310 albowiem i w numeracji Rosjanie wykazują ułańską fantazję:
Następny dzień mamy przeznaczony na zobaczenie kilku punktów, które będąc w stolicy trzeba zobaczyć, czasu mało, bo Polacy akurat w ten dzień mają przegrać drugi mecz a odpocząć też trzeba. Wylegujemy się więc do 8ej i koło południa wyruszamy na miasto posiłkując się komunikacją miejską.
No i zaczyna się seria bolesnych choć nieco spodziewanych rozczarowań, których główną przyczyną są mistrzostwa.
Kolejka po bilety na Kreml nie ma końca, snujemy się więc po mieście bez większego sensu a Kreml podziwiamy zza murów.
Na placu czerwonym sobie jakąś strefę kibica urządzili, cały plac zastawiony jakąś dziwną konstrukcją z barierkami stadionowymi oklejonymi szmatami z logo mistrzostw.
Mauzoleum Lenina zamknięte
Ruszamy więc na spacer trochę bez celu:
Po paru godzinach zasiadamy do obiadu na Arbacie, robi się chłodno więc postanawiamy zwiedzić stacje metra i wrócić do domu na mecz.
Zwiedzanie metra obywa się bez niespodzianek:
Niestety sprawy się komplikują, gdy przychodzi podjechać jeszcze jedną stację pociągiem podmiejskim. Wsiadamy nie do tego pociągu co trzeba i wyjeżdżamy sobie kilkadziesiąt km za Moskwę – bo tam jest pierwsza stacja, na której pociąg się zatrzymuje. Droga powrotna zajmuje nam prawie godzinę, więc zdążyliśmy chyba na ostatnie kilka minut meczu, który okazał się być kolejną sromotną porażką, więc może to i lepiej (choć nie wszyscy uczestnicy naszej wycieczki podzielali tą opinię).
To wszystko sprawia, że postanawiamy tam jednak spędzić jeszcze jedną noc, żeby mieć cały dzień na snucie się po mieście i opłukanie motocykli, bo się od nich brudzimy jeszcze bardziej, poza tym wyświetlaczy zeta już za bardzo nie widać spod warstwy kurzu. Wymieniamy sobie też baterie w pilotach celem zmniejszenia ilości problemów technicznych. A wieczorem ruszamy na spacerek po strefie kibica
Po wizycie w Kazaniu, w przypływie euforii, zaczęłam nawet myśleć, że te mistrzostwa to jednak nie będzie taki duży problem jakiego się obawiałam. Chyba jednak bardzo powoli się uczę
Rano zahaczając o Swijażsk - miasto na wyspie, wyruszamy w drogę do Moskwy.
W tym miejscu też żegnam się z Wołgą, która towarzyszyła mi przez ostatni tydzień.
Wybieramy dłuższą trasę, bo na krótszej jest prom, czyli potencjalne źródło niespodzianek a jest dosyć zimno i jakoś nie bardzo mamy ochotę na przygody w stylu „siewodnia nie rabotajet”. Niestety jak tylko robi się cieplej zaczynam przysypiać i w którymś momencie dochodzę do wniosku, że jednak muszę zrobić przerwę. Zjeżdżam na pobocze ale po paru minutach przekonuję się, że zwykłą przerwa nie wystarczy i muszę się drzemnąć, żeby nie tracić czasu - uwalam się tam gdzie siedziałam. Robert trochę się przez tą godzinę nudził, więc mam serię pamiątek z drzemki, poniżej jedna z nich:
Do hotelu docieramy późno ale bez przygód. Pani na recepcji stała się bardzo przyjazna jak okazało się, że można się z nami skomunikować po rosyjsku, bo ostatni Polacy, którzy tu byli to nic nie potrafili Odnotowuje fakt, że posiadam lokalne nazwisko i pyta czy przyjechałam odwiedzić rodzinę czy na mistrzostwa. Mamy mały problem ze znalezieniem pokoju 310 albowiem i w numeracji Rosjanie wykazują ułańską fantazję:
Następny dzień mamy przeznaczony na zobaczenie kilku punktów, które będąc w stolicy trzeba zobaczyć, czasu mało, bo Polacy akurat w ten dzień mają przegrać drugi mecz a odpocząć też trzeba. Wylegujemy się więc do 8ej i koło południa wyruszamy na miasto posiłkując się komunikacją miejską.
No i zaczyna się seria bolesnych choć nieco spodziewanych rozczarowań, których główną przyczyną są mistrzostwa.
Kolejka po bilety na Kreml nie ma końca, snujemy się więc po mieście bez większego sensu a Kreml podziwiamy zza murów.
Na placu czerwonym sobie jakąś strefę kibica urządzili, cały plac zastawiony jakąś dziwną konstrukcją z barierkami stadionowymi oklejonymi szmatami z logo mistrzostw.
Mauzoleum Lenina zamknięte
Ruszamy więc na spacer trochę bez celu:
Po paru godzinach zasiadamy do obiadu na Arbacie, robi się chłodno więc postanawiamy zwiedzić stacje metra i wrócić do domu na mecz.
Zwiedzanie metra obywa się bez niespodzianek:
Niestety sprawy się komplikują, gdy przychodzi podjechać jeszcze jedną stację pociągiem podmiejskim. Wsiadamy nie do tego pociągu co trzeba i wyjeżdżamy sobie kilkadziesiąt km za Moskwę – bo tam jest pierwsza stacja, na której pociąg się zatrzymuje. Droga powrotna zajmuje nam prawie godzinę, więc zdążyliśmy chyba na ostatnie kilka minut meczu, który okazał się być kolejną sromotną porażką, więc może to i lepiej (choć nie wszyscy uczestnicy naszej wycieczki podzielali tą opinię).
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Dłuższe siedzenie w Moskwie nie ma sensu, więc rankiem wyruszamy do Pietrozawodska (nad Jeziorem Onega). Do pokonania mamy ponad 1000km czyli najdłuższy odcinek na tym wyjeździe.
Po drodze tankujemy w rzadko już spotykanej wersji stacji benzynowych (u nas coś podobnego widziałam chyba kiedyś w Bieszczadach):
Jedziemy bez żadnych zbędnych postojów, więc na miejscu lądujemy przed 22ą. Jesteśmy już na północy więc trochę pizga, za to po zachodzie słońca cały czas jest widno. Na szczęście pokój ma dość przyzwoite zasłony, więc udaje nam się trochę pospać.
Rankiem motocykle zostają w hotelu a my ruszamy do portu, z którego mamy wypłynąć na wyspę Kiży:
Nasz środek transportu:
Na wyspie spędzamy parę godzin zwiedzając skansen, niestety główna atrakcja wyspy jest w trakcie renowacji:
Po drodze z portu zaznajamiamy się z lokalnymi ciekawostkami typu siłownia (całkiem profesjonalna, nie taka jak to, co zazwyczaj widuje się w europie zachodniej) w parku:
Podczas kolacji Robert zachwycony dniem w środku nocy zgadza się na zredukowanie wizyty w Petersburgu do jednego dnia i wyjazd na chwilę na wyspy Sołowieckie. Do hotelu wracamy dość późno ale w kierunku Sołowek ruszamy bladym świtem, bo prom o 12ej a do portu ponad 400km.
Dowiadujemy się do czegu służą dziwne metalowe płyty wokół torów:
No pasaran
Na szczęście droga jest w większości nowa, więc bez problemów docieramy na czas. Pierwsze starcie z morzem Białym jest niezbyt przyjemne:
Pierwsze starcie z wyspami sołowieckimi również:
Na zwiedzenie wyspy mamy tylko 4 godziny, więc skupiamy się na terenach gdzie funkcjonował łagier. Śladów po nim nie ma praktycznie żadnych, klasztor remontują a jedyny ślad obozów to barak, w którym mieści się muzeum.
Za to jest bardzo ładne wybrzeże z kamiennym labiryntem i niezwykle przyjemnym lasem oraz knajpa z dobrym jedzeniem.
Morze Białe z perspektywy wysp jest znacznie ładniejsze niż ze stałego lądu
Z Sołowek wracamy po 22ej, przebieramy się na parkingu i do 2ej w nocy próbujemy przejechać jeszcze trochę, bo jest dość widno a na promie ucięliśmy sobie drzemkę. Mamy więc trochę czasu na uwiecznienie obrazów z Karelii:
Niestety jest bardzo zimno, więc na stacji benzynowej podejmujemy decyzję o przenocowaniu gdzieś w promieniu do 100km. Udaje nam się nawet znaleźć hotel, w którym meldunek o 2ej w nocy nie jest problemem, pani jest trochę zaspana ale nas wpuszcza
Po drodze tankujemy w rzadko już spotykanej wersji stacji benzynowych (u nas coś podobnego widziałam chyba kiedyś w Bieszczadach):
Jedziemy bez żadnych zbędnych postojów, więc na miejscu lądujemy przed 22ą. Jesteśmy już na północy więc trochę pizga, za to po zachodzie słońca cały czas jest widno. Na szczęście pokój ma dość przyzwoite zasłony, więc udaje nam się trochę pospać.
Rankiem motocykle zostają w hotelu a my ruszamy do portu, z którego mamy wypłynąć na wyspę Kiży:
Nasz środek transportu:
Na wyspie spędzamy parę godzin zwiedzając skansen, niestety główna atrakcja wyspy jest w trakcie renowacji:
Po drodze z portu zaznajamiamy się z lokalnymi ciekawostkami typu siłownia (całkiem profesjonalna, nie taka jak to, co zazwyczaj widuje się w europie zachodniej) w parku:
Podczas kolacji Robert zachwycony dniem w środku nocy zgadza się na zredukowanie wizyty w Petersburgu do jednego dnia i wyjazd na chwilę na wyspy Sołowieckie. Do hotelu wracamy dość późno ale w kierunku Sołowek ruszamy bladym świtem, bo prom o 12ej a do portu ponad 400km.
Dowiadujemy się do czegu służą dziwne metalowe płyty wokół torów:
No pasaran
Na szczęście droga jest w większości nowa, więc bez problemów docieramy na czas. Pierwsze starcie z morzem Białym jest niezbyt przyjemne:
Pierwsze starcie z wyspami sołowieckimi również:
Na zwiedzenie wyspy mamy tylko 4 godziny, więc skupiamy się na terenach gdzie funkcjonował łagier. Śladów po nim nie ma praktycznie żadnych, klasztor remontują a jedyny ślad obozów to barak, w którym mieści się muzeum.
Za to jest bardzo ładne wybrzeże z kamiennym labiryntem i niezwykle przyjemnym lasem oraz knajpa z dobrym jedzeniem.
Morze Białe z perspektywy wysp jest znacznie ładniejsze niż ze stałego lądu
Z Sołowek wracamy po 22ej, przebieramy się na parkingu i do 2ej w nocy próbujemy przejechać jeszcze trochę, bo jest dość widno a na promie ucięliśmy sobie drzemkę. Mamy więc trochę czasu na uwiecznienie obrazów z Karelii:
Niestety jest bardzo zimno, więc na stacji benzynowej podejmujemy decyzję o przenocowaniu gdzieś w promieniu do 100km. Udaje nam się nawet znaleźć hotel, w którym meldunek o 2ej w nocy nie jest problemem, pani jest trochę zaspana ale nas wpuszcza
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Rano jedziemy do Petersburga celebrować białe noce.
Wybieramy trasę wzdłuż jeziora Ładoga, z wodospadami i kanionem w byłym kamieniołomie. Do wodospadów nie docieramy, bo przez kilkanaście kilometrów jest szuter, nie najgorszy ale ostatnich 3 to już przejechać się nie da a na tak długi spacer to za bardzo nie mamy czasu.
Ocieramy się o Ładogę:
Zet przekracza 50tkę a przecież tak krótko się znamy
Jedziemy do parku Ruskeala podziwiać kanion, do którego dojazd nie powinien być tak skomplikowany.
I nie jest, choć ostatnie pół kilometra to dziurawa i wąska droga gruntowa.
Zakupujemy wycieczkę w podziemia Ruskeali, niestety przez falę upałów nie zabieramy nic ciepłego a na dole jest tak zimno, że woda zamarza.
Potem już jedziemy prosto do Petersburga, drogą asfaltową choć pełną niespodzianek w postaci dziur i ślepych wzniesień:)
Po opuszczeniu obwodu Leningradzkiego trafiamy na "niespodziewany" remont drogi na odcinku kilku kilometrów:
No łatwo nie było
Ostatnia niespodzianka, która nas spotyka tego dnia to brak białych nocy, choć jest ponoć sezon.
Nieco zdegustowani idziemy spać bo jutro czeka nas sporo biegania po mieście.
Petersburg okazuje się być ogromnym miastem, zaliczenie pierwszych trzech punktów, które są obok siebie zajmuje nam 4 godziny. Prospekt Newski to ogromna arteria, przez którą przebijanie się odbiera chęć życia. Wszędzie są tłumy, pod bazyliką strefa kibica, ogród letni jest zamknięty.
Odechciało mi się zwiedzania w połowie listy. Postanawiamy więc wrócić do domu na drzemkę, żeby wyskoczyć na miasto wieczorem. Niestety budzę się koło 23ej, na dworze jest kilka stopni, niesmak pozostał i jakoś nie udaje mi się znaleźć w sobie entuzjazmu do wyjścia z hotelu.
Nakłaniam więc Roberta żeby się wyspać i jutro rano podjechać w kilka miejsc już motocyklami, bo chodzenie nie ma sensu, odległości są za duże. Powrót do domu i tak planowaliśmy na dwie tury, więc najwyżej przenocujemy gdzieś bliżej.
Rano pakujemy graty, schodzimy na dół i tam spotyka mnie ostatnia niespodzianka w Rosji. Kufer centralny przyjął jakąś dziwną pozycję – jakby szykował się do ześlizgnięcia. Po dokładniejszych oględzinach okazuje się, że pękł spaw w stelażu lewego kufra. Jest sobota rano, szanse na znalezienie spawacza w krótkim czasie nikłe, więc podejmujemy próbę pospinania stelaża taśmą naprawczą i trytytkami. Wychodzi całkiem nieźle ale nie wygląda na tyle dobrze, żeby wsadzić na to zapakowane kufry, więc wyrzucamy wszystkie rzeczy zbędne i ile się da przerzucam na GS’a
Na granicy trochę się dziwią, że jadę z pustymi kuframi, za to przeszukania bagażu towarzysza zajmują im sporo czasu
Wyjechać udaje nam się bez zbędnych perturbacji. Na Łotwie zatrzymuje nas policja za przekroczenie prędkości i coś tam buczą ale puszczają bez mandatu. Następnego dnia dopada nas - jeszcze przed Warszawą - polska policja za złamanie zakazu wyprzedzania ale też kończy się na pouczeniu. W okolicach 22ej ląduję w domu, cała, zdrowa i ani razu nie okradziona
Wybieramy trasę wzdłuż jeziora Ładoga, z wodospadami i kanionem w byłym kamieniołomie. Do wodospadów nie docieramy, bo przez kilkanaście kilometrów jest szuter, nie najgorszy ale ostatnich 3 to już przejechać się nie da a na tak długi spacer to za bardzo nie mamy czasu.
Ocieramy się o Ładogę:
Zet przekracza 50tkę a przecież tak krótko się znamy
Jedziemy do parku Ruskeala podziwiać kanion, do którego dojazd nie powinien być tak skomplikowany.
I nie jest, choć ostatnie pół kilometra to dziurawa i wąska droga gruntowa.
Zakupujemy wycieczkę w podziemia Ruskeali, niestety przez falę upałów nie zabieramy nic ciepłego a na dole jest tak zimno, że woda zamarza.
Potem już jedziemy prosto do Petersburga, drogą asfaltową choć pełną niespodzianek w postaci dziur i ślepych wzniesień:)
Po opuszczeniu obwodu Leningradzkiego trafiamy na "niespodziewany" remont drogi na odcinku kilku kilometrów:
No łatwo nie było
Ostatnia niespodzianka, która nas spotyka tego dnia to brak białych nocy, choć jest ponoć sezon.
Nieco zdegustowani idziemy spać bo jutro czeka nas sporo biegania po mieście.
Petersburg okazuje się być ogromnym miastem, zaliczenie pierwszych trzech punktów, które są obok siebie zajmuje nam 4 godziny. Prospekt Newski to ogromna arteria, przez którą przebijanie się odbiera chęć życia. Wszędzie są tłumy, pod bazyliką strefa kibica, ogród letni jest zamknięty.
Odechciało mi się zwiedzania w połowie listy. Postanawiamy więc wrócić do domu na drzemkę, żeby wyskoczyć na miasto wieczorem. Niestety budzę się koło 23ej, na dworze jest kilka stopni, niesmak pozostał i jakoś nie udaje mi się znaleźć w sobie entuzjazmu do wyjścia z hotelu.
Nakłaniam więc Roberta żeby się wyspać i jutro rano podjechać w kilka miejsc już motocyklami, bo chodzenie nie ma sensu, odległości są za duże. Powrót do domu i tak planowaliśmy na dwie tury, więc najwyżej przenocujemy gdzieś bliżej.
Rano pakujemy graty, schodzimy na dół i tam spotyka mnie ostatnia niespodzianka w Rosji. Kufer centralny przyjął jakąś dziwną pozycję – jakby szykował się do ześlizgnięcia. Po dokładniejszych oględzinach okazuje się, że pękł spaw w stelażu lewego kufra. Jest sobota rano, szanse na znalezienie spawacza w krótkim czasie nikłe, więc podejmujemy próbę pospinania stelaża taśmą naprawczą i trytytkami. Wychodzi całkiem nieźle ale nie wygląda na tyle dobrze, żeby wsadzić na to zapakowane kufry, więc wyrzucamy wszystkie rzeczy zbędne i ile się da przerzucam na GS’a
Na granicy trochę się dziwią, że jadę z pustymi kuframi, za to przeszukania bagażu towarzysza zajmują im sporo czasu
Wyjechać udaje nam się bez zbędnych perturbacji. Na Łotwie zatrzymuje nas policja za przekroczenie prędkości i coś tam buczą ale puszczają bez mandatu. Następnego dnia dopada nas - jeszcze przed Warszawą - polska policja za złamanie zakazu wyprzedzania ale też kończy się na pouczeniu. W okolicach 22ej ląduję w domu, cała, zdrowa i ani razu nie okradziona
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
-
- pisarz
- Posty: 253
- Rejestracja: pt 25 sty 2008, 21:52
- Imię: Jarosław
- województwo: dolnośląskie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Strzelin
- Kontakt:
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Przeczytałem z zapartym tchem, piękne miejsca i bardzo czysto, a większość starych zabudowań odnowionych lub w bardzo dobrym stanie. Zazdraszczam wyprawy
- SoH
- zadomowiony
- Posty: 64
- Rejestracja: wt 30 wrz 2014, 16:22
- Imię: Piotr
- województwo: mazowieckie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa/Lublin/Świdnik
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Łał! Wyprawy pozazdrościli by na nie jednym forum ADV.
VFR800 V-TEC ABS, rok 2006
FJR1300, rok 2006
FJR1300, rok 2006
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Czyżbyś już nie chciał ze mną jechać na urlop? A poprzeczka rośnie z roku na rok
W ramach podsumowania dodam jeszcze, że zrobiłam 16tys km i wydałam ok 9tys zł. Ceny zasadniczo są jak w PL - oprócz paliwa (2,7zł) i fajek (7zł).
Promy na wyspy to jakieś 200zł/osoba (niestety nie pamiętam już dokładnie)
Zarys trasy https://goo.gl/maps/ZoXXz2JEgir - oczywiście z powodu limitu w google mapsach parę km umknęło
Przygoda z kuframi nie skończyła się za dobrze, bo okazało się, że od latającego kufra walnęły też śruby stelaża zadupka, więc raczej fuksem wróciłam całym motocyklem. Także stwierdzam, że Włosi to powinni makaron robić a nie akcesoria do motocykli turystycznych.
Opony też do wymiany (bo kwadrat i ząbki) ale pewnie jeszcze trochę na nich pojeżdżę
Na koniec dodam jeszcze zdjęcie środka pokoju 310, bo rzadko się taki trafia
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
-
- pisarz
- Posty: 442
- Rejestracja: pt 18 lip 2014, 21:17
- Imię: Kamil
- województwo: mazowieckie
- Płeć: Mężczyzna
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Ha, ha, ha, to ja już wiem dlaczego pisałaś że Zet delikatny jest
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
No taki wrażliwy się okazał
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- figaro
- ostry klepacz
- Posty: 2639
- Rejestracja: czw 14 lut 2008, 21:40
- Imię: Tomasz
- województwo: pomorskie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Trójmiasto; Rumia
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Jestem pod ogromnym wrażeniem Twoich pomysłów turystycznych Jagna. Wyznaczasz od nowa pojęcie "turystyka motocyklowa".
A swoja drogą, kto z włoskich projektantów akcesoriów motocyklowych widział kiedykolwiek w życiu drogi naszego wschodniego sąsiada
Szczególnie te poza ścisłymi centrami wielkich miast.
Wielu z nich dopiero przy okazji tegorocznego mundialu dowiedziało się, że Europa nie kończy się na wschodniej granicy Niemiec.
Akcesoria są dobre, ale na normalne warunki. A Twoja wyprawa należy przecież do gatunku = unbelievable and impossible
A swoja drogą, kto z włoskich projektantów akcesoriów motocyklowych widział kiedykolwiek w życiu drogi naszego wschodniego sąsiada
Szczególnie te poza ścisłymi centrami wielkich miast.
Wielu z nich dopiero przy okazji tegorocznego mundialu dowiedziało się, że Europa nie kończy się na wschodniej granicy Niemiec.
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie. Ponadto autor zastrzega sobie prawo zmiany poglądów, bez podawania przyczyny.
- jagna
- klepacz
- Posty: 665
- Rejestracja: pn 15 lip 2013, 18:17
- Imię: Agnieszka
- województwo: śląskie
- Płeć: Kobieta
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
No o tym ostatnim właśnie piszę
Może to zabrzmi trochę dziwnie ale ten wyjazd był w normalnych warunkach turystycznych - przecież zdecydowana większość ludzi nie kupuje kufrów, żeby jeździć z nimi znanymi trasami do pracy
Poza tym ta część Rosji po której jeździłam ma dość dobre drogi, jeśli brać pod uwagę jakość nawierzchni a asfalt wszędzie się kiedyś kończy. Dojazdy zajmowały mi sporo czasu - bo mało jest dróg dwupasmowych a na drogach sporo ciężarówek i remontów, które jednak wydłużają czas przejazdu. Jakość asfaltu nie bardzo odbiega od tego co jest na północy Włoch.
Vfr'ą z kuframi hondy zrobiłam po szutrach i innych drogach gruntowych, grubo ponad 1000km na samej Islandii i nic nie pękło, tutaj wszystkiego (łącznie z dziurawym asfaltem) może z 200, było to niewątpliwie ciekawe 200km ale cały czas tylko 200. Podkreślę też, że kufry Hondy miały za sobą pewnie z 70tys przebiegu i ani razu nie miałam z nimi problemu. W Givi na Bałkanach zakurzyły się zamki a po paru km puściły spawy, nie nadmieniłam chyba, że jak dojechałam do Gregorego to okazało się, że spaw w prawej części stelaża też puścił (a wracałam już z pustymi kuframi)
Poza tym mój uraz do włoskich wyrobów rozpoczął się od przygody z butami formy - gdzie pierwsze pękły mi na 1ym wyjeździe zanim w Bieszczady dojechałam, drugie rozkleiły się w jeździe w deszczu.
Także makaron i tyle. No może jeszcze pizzę
Optymizm jest błogosławieństwem niedoinformowanych.
- Hubu
- klepacz
- Posty: 847
- Rejestracja: pt 06 mar 2009, 10:29
- Imię: Hubert
- województwo: mazowieckie
- Płeć: Mężczyzna
- Lokalizacja: Legionowo
Re: Rosja 2018 - rekonesans po kraju przodków
Czyli Jagna podsumowując. Zimno, ch...j* drogi i nieciekawe miasta. Przekonałaś mnie do zwiedzenia Rosji
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości