Dzień 5 250 km
Pobudka standard 7.00, Gosia pakuje bałagan, ja czyszczę kaski. Coś jest nie tak z Gosi kaskiem, szoruję go a on ma dalej jakieś czarne kropki???
Ooooo te kropki są od środka o co chodzi??? Na szczęście schodzą bez problemu. Pytam co to może być, chwila zastanowienia i słyszę "wiesz co wczoraj jadłam ciastka w czasie jazdy i kichnęłam
Mmmmhhmmmmmmm
Ruszamy ok 8.30, w markecie kupujemy gotowe kanapki na później, coś do picia i ruszamy na przełęcz która wczoraj była dla nas niedostępna.
Przełęcz nr 27 Ötztaler Gletscherstraße 2x16 km (ślepy odcinek)
Ötztaler Gletscherstraße - obowiązkowa...
Droga prowadzi nas na wysokość 2800 mnpm i jest najwyższą drogą asfaltową położoną w Europie, obowiązkowo też trzeba założyć podpinki dlatego że z 25 stC na dole robi się 8 stC na górze.
Różnicę temperatur poczuliśmy już w połowie drogi, ale jakoś zaciskamy zęby i pędzimy, to tylko 16km. Asfalt gładki, VFRa na wysokich obrotach, widoki wspaniałe.
Dojeżdżamy do końca drogi i zatrzymujemy się na bardzo dużym parkingu. Od razu uderza mnie surowość tego miejsca, brak roślin, tylko skały i śnieg. Czuć tą wysokość i wrogość klimatu.
Parking
Postanowiliśmy się przejść na lodowiec Tiefenbachferner, spacerek na ok 2-2,5 godz. Pogoda wspaniała, pełne słońce, zero wiatru. Jest nam strasznie gorąco, zdejmujemy kurtki, Gosia idzie w samych ciuchach termoaktywnych. Tak naprawdę na górze było 12 stC, ale było to czuć tylko po lodowatych uszach. Na tej wysokości słońce mocniej pali.
Nie wiem czy to nasza kondycja, czy wysokość sprawiły że postanowiliśmy dojść tylko do lodowca, a nie na sam szczyt. W sumie też czas gonił, a widoki i tak były MEGA
Widok na lodowiec.
Widok po obróceniu się o 180 st.
Wrzesień + w miarę wczesna godzina sprawiły że byliśmy w tym miejscu praktycznie sami. Coś wspaniałego taki lodowiec, takie widoki i tylko my.
Gdy tak chłonęliśmy otaczający nas świat usłyszałem grzmoty, obracam się w lewo a tam skała spada z hukiem po zboczu. Co prawda było to z 200-250 m od nas zaś skała była może pół metrową skałką, ale w tej otaczającej nas ciszy robiło wrażenie. Byliśmy szczęśliwi, nasz pierwszy w życiu trzytysięcznik.
Na słońce naszła malutka chmurka która na pół minuty je przykryła. Zrobiło się strasznie zimno, szybko się ubraliśmy... po minucie ściągaliśmy znowu ciuchy
Ostrzegam!!! Po powrocie do hotelu i grzebaniu w internecie okazało się, że kawałek dalej była platforma widokowa. Nie widziałem żadnych znaków o tym informujących, w książce też się nie doszukałem informacji na ten temat. Tym sposobem byliśmy tak blisko, a nie skorzystaliśmy...
Zdjęcie z internetu.
Ruszamy, wracamy tą samą trasą. Robi się ciepło...
Z Sölden jedziemy do miejscowości Pians ok 70 km.
Pians-Bludenz to kolejna przełęcz nr 37 Silvretta Hochalpenstraße, długość 90 km
Droga jest bardzo malownicza, turkusowe jeziora, stada wolno biegających krów oraz wielkie stado wiraży do pokonania.
Zdjęcie z internetu
Mniej więcej w połowie drogi docieramy do turkusowego jeziora Silvrettasee i tamy po której możemy pospacerować. Tama pełni też rolę elektrowni wodnej.
Docieramy do miejscowości Bludenz, jest już późne popołudnie, szukamy noclegu. Jesteśmy praktycznie przy granicy ze Szwajcarią, być może to jest przyczyną drogich cen za nocleg. Jutro mamy atakować przełęcz nr 35. Stwierdziłem, że możemy poszukać noclegu bliżej przełęczy może coś znajdziemy taniej.
I tutaj popełniłem straszną gafę. Automapa oznacza autostrady grubą niebieską linią, a drogę po której mamy jechać do celu grubą niebieską linią z paskiem. Efekt był taki że podałem Gosi miejscowość "po drodze" w której miała spróbować znaleźć nocleg i znalazła dużo taniej, ale oddalony o chyba 50 km (o ile dobrze pamiętam) od nas. To nic będziemy jutro mieli mniej do przejechania. Ruszamy i zapala mi się lampka w głowie że to nie w tym kierunku, oczywiście zmęczony/roztargniony (niewłaściwe skreślić) sugerowałem się miejscowościami wzdłuż autostrady, a nie w drodze na kolejną przełęcz... Trudno jedziemy, niestety ten nocleg nie miał opcji odwołania rezerwacji więc oddalamy się od przełęczy nr 35
W dodatku zaczyna padać ,ale Alpy są zbyt piękne żeby deszcz popsuł ich majestat.
Docieramy do miejscowości Sankt Anton am Arlberg i odnajdujemy hotel. Jemy kolację, bierzemy kąpiel i zmęczeni zasypiamy.