
Wyjazd zaplanowaliśmy na 29 maja po pracy, oczywiście jak przyszło do realizacji okazało się, że nikt oprócz mnie o 16ej nie wyjedzie, więc zapięłam kufer i pojechałam sama, żeby nie marznąć po nocy. Początek była ciężki – jak dotarłam na miejsce okazało się, że nasza noclegowania nie obsługuje kart płatniczych a z walut to miałam jakieś 2,5 euro w portfelu (też zresztą niehonorowane)

Na szczęście Czesi to bardzo przyjazny naród, więc w niedługim czasie nawiązałam pierwsze kontakty z miejscowymi bywalcami lokalnej knajpy, która znajdowała się w pensjonacie. Reszta wycieczki dojeżdżała stopniowo, najpierw Grzegorz jakieś dwie godziny po mnie i na końcu rodzina, która jechała samochodem więc dotarła po 2ej w nocy- jakieś 6 godzin później, z których 2 spędziła w weekendowym korku na A4.
Opóźnienie tych ostatnich zaskutkowało tym, że pierwszy dzień rozpoczęliśmy nieco później niż planowałam, choć od 9ej już wykonywałam na korytarzu ruchy sugerujące, ze ktoś chyba chce przespać całe życie. W międzyczasie dokonałam smutnego odkrycia, ze zimowe robienie masy ma zdecydowanie negatywny wpływ na wielkość ubrania na moto i z trudem wepchnęłam pod nie spodnie trekkingowe.
O 11ej udało nam się zebrać i ruszyliśmy na pierwszy szlak rozpoczynający się w malowniczej miejscowości Hřensko: Na parkingu przebraliśmy się w odzież do chodzenia(posiadanie samochodu w towarzystwie wiele ułatwia w takich przypadkach). W związku z tym, że nie udało nam się zdobyć żadnej mapy ze szlakami musieliśmy się zadowolić ogólnym zarysem: