Początki były trudne – najpierw artex67 wyskoczył ze swoją relacją z upałami w maju, później zgubiłam okulary przeciwsłoneczne (na wyrobienie nowych nie było czasu) – moja sugestia wprowadzenia kolejnej zmiany w planach wakacyjnych została zbombardowana przez współtowarzysza z powodu poczynionych już inwestycji więc stanęło jednak na Hiszpanii.
Wyjechaliśmy 3 czerwca po pracy i zaraz po przekroczeniu granic Sosnowca trafiliśmy na korek gigant, filtrowanie przez kilka kilometrów w 30stopniowym upale i Witek się zgrzał tak, że przez kolejnych kilkanaście minut nie mogłam zbić temperatury, bo wiatrak nie wyrabiał, zjechaliśmy na stację i od razu trafiliśmy na akcję długi weekend – kontrola policji po przejechaniu ok. 20km


Panowie życzyli nam miłego urlopu, uprzedzili, że po A4 śmiga Vectra, więc lepiej się nie śpieszyć i pojechaliśmy dalej.
Przenocowaliśmy u Niemców, czwartek spędziliśmy w drodze do Francji, po przejechaniu 1300km dotarliśmy do punktu zero w okolicach Millau (Pireneje średnie). Od następnego dnia zaczynaliśmy już „zwiedzanie”.
05/06/2015 https://goo.gl/maps/DRWvj
Bladym świtem wyruszyliśmy na skałki Chaos de Montpellier-le-Vieux, dla rozruszania kończyn po trasie. Wybraliśmy jedną z krótszych tras ale i tak wyszedł prawie dwugodzinny spacer. Góry są dość niskie (coś jak nasze stołowe), wspinania za wiele nie było i okazały się być doskonałym wprowadzeniem w Pireneje.



Przez najwyższy w europie (ponoć) wiadukt pomknęliśmy dalej.

Następnym punktem był zamek w Carcassonne, dojechaliśmy dzielnie, zostawiłam Witka w parku w towarzystwie większego brata a sama poszłam zwiedzać.


Długo to nie trwało – doszliśmy na dziedziniec, stwierdziliśmy, że jest za gorąco i w sumie to zamki aż tak bardzo nas nie interesują i wykonaliśmy taktyczny odwrót w kierunku wąwozu Gorges de Galamus. Na miejscu czekała na nas niespodzianka – wąwóz był zamknięty. Dokładnie to pozastawiany jakimiś plastikowymi barierkami i już rozważaliśmy włam, kiedy nadjechały jakieś służby porządkowe i zaczęły tam gmerać… Postanowiliśmy chociaż przejść po nim kawałek, bo zapowiadał się ciekawie i jak zrobiliśmy ok. kilometra w głąb zobaczyliśmy wjeżdżający motocykl, szybki powrót na parking i co widzimy? Panowie odjechali a plastiki leżą z boku. Radośnie wskoczyliśmy na motki i pojechaliśmy dalej.



Niestety nie udało nam się znaleźć klasztoru, bo wyjeżdżając optymistycznie założyłam, że na pewno będzie oznakowany, więc nie miałam zaznaczonego dokładnego położenia a oznakowanie albo przegapiliśmy albo go nie było. Nie było czasu na poważne poszukiwania więc musieliśmy odpuścić. Koło 19ej dotarliśmy na pole namiotowe i zakończyliśmy dzień radośnie przy browarku.
06/06/2015 https://goo.gl/maps/UsOJG
Ruszamy do Andory, przez przełęcze oczywiście. Pierwsza (col la pailleres) to był jakiś koszmar – nie dość, że słońce świeciło prosto w oczy przez większość drogi w górę, to trasa w dół na początkowym etapie sprawiła, że odechciało mi się tych j..nych przełęczy. Asfalt szerokości może 2 metrów, wysypany żwirem, nachylenie ze 30stopni, więc nawet nogą się człowiek nie podeprze, agrafki takie, że się ledwo mieściłam, bo kierownica za blisko baku.


Zjeżdżałam przekonana, że wcześniej czy później jednak spadnę. Jak już mogłam stanąć spytałam Andrzeja czym się kierował przy wybieraniu przełęczy, usłyszałam, że tym, żeby asfalt był, jaki będzie to już nie zajrzał…
Na szczęście później już takiej rzezi nie było.
Za to droga do Andory to sama radość. Ruch dość spory, bo francuzi chyba jeżdżą tam tankować (cena benzyny o jakieś 35 centów niższa).


Przejechaliśmy pół tego kraju i doszłam do wniosku, że oni to chyba głównie z narciarzy żyją, bo kraj taki wymarły raczej.

Wypiliśmy kawę w jednym z miasteczek, kupiłam sobie żarówkę i wróciliśmy na kemping, gdzie władowałam się do basenu celem zbicia temperatury.
Wieczorem skoczyliśmy jeszcze do Foix rzucić okiem na miasteczko i pożegnać francuską część Pirenejów.


07/06/2015 – 08/06/2015 https://goo.gl/maps/cq6xB
Trasę do Hiszpanii obraliśmy oczywiście przez góry. Na col d’aspin musimy przedrzeć się przez stado krów, najwyraźniej olewających przyjezdnych.


W drodze do mekki rowerzystów o mało co nie stuknęłam się z jednym z nich ale niezrażona jechałam dalej.



Ta przełęcz była okupowana przez lamy

Za to na trasie w dół czekała mnie miła niespodzianka, na asfalcie namalowany jest wyścig plemników – o mało co nie spadłam z motka tak się śmiałam


Po drodze mijaliśmy piękne francuskie miasteczka, podziwialiśmy góry i tak powoli zaczęło kończyć nam się paliwo. Wbiliśmy w nawigację najbliższą stację a tam niespodzianka – zamknięte… Niedziela w końcu, francuzi nie pracują, jedziemy na drugą a tam niespodzianka numer dwa – też zamknięta. Numer trzy okazał się być stacją nie czynną chyba w ogóle… Na mega ekodrajwingu doturlaliśmy się do czwartej i tam paliwo było i była automatyczna, więc francuzi mogli mieć wolne i mogliśmy zatankować



Hiszpania powitała nas pięknym górskim jeziorem i deszczem,


Do Torli dotarliśmy zmoczeni, znaleźliśmy kemping położony w takim miejscu, że miałam dobry humor na każdy dzień zagwarantowany (jakbyście się kiedyś wybierali to polecam camping Ordessa) – nad rzeką, pod piękną górą z różnokolorowymi skałami.

Sama wioska też jest bardzo przyjemna, choć jest głównie bazą hotelową dla turystów (ma ok. 300 stałych mieszkańców).


Z samego rana w poniedziałek wyruszyliśmy na szlak Doliną Ordesy, miał być 5 godzinny spacerek ale było tak pięknie, że postanowiliśmy go trochę przedłużyć i wspięliśmy się do schroniska na 2160m – skończyło się na 9u godzinach i 30 km.




Przepiękne widoki, dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Upolowałam nawet świstaka i kozę


Niestety deszcz nas wygonił. Buty mi tak przemokły, że dwa dni nie mogłam chodzić

Jak wróciliśmy na parking okazało się, że na motocyklu zostawiłam portfel, nikt się nie zainteresował… Taki kraj

9/06/2015 https://goo.gl/maps/altkf
Nie mogłam chodzić więc wsiedliśmy i pojechaliśmy z powrotem do Francji. Pierwsze tankowanie i próba Witka „w repsolu”.

Po drodze natknęliśmy się na jakąś fantastyczną naskalną budowlę, której część ukryta była w skale, niestety było zamknięte i nie mogliśmy zapoznać się z nią bliżej.


Na trasę na Col de la Pierre St Martin wybraliśmy jakiś tajny skrót, asfalt na nim kładli chyba jeszcze starożytni rzymianie a jak już wjechaliśmy na normalną drogę to wjechaliśmy w chmurę i jechaliśmy w niej przez kilka kilometrów, widoczność była na jakieś 10 metrów, także samą przełęcz prawie przeoczyłam. Prawie, bo przy tabliczce z nazwą przełęczy stali dzielni rowerzyści i robili sobie zdjęcie (choć pewna to nie jestem, bo nie stanęłam przeczytać).

Z takiej chmury wyjechaliśmy

Później pogoda dopisywała aż nadto, dzięki temu odkryłam nową zaletę Witka – można się schować w jego cieniu


Po drodze spotkaliśmy się z przejawem lokalnych antagonizmów na miarę Śląsk vs Zagłębie – na znaku z napisem Huesca (prowincja Hiszpanii) ktoś dopisał sprayem „ to nie jest Hiszpania” i zaraz potem zaczęły się znowu dziury w jedni.
Żeby powetować sobie straty z wąwozu gorges de galamus, pojechaliśmy jeszcze do hiszpańskiego klasztoru wmontowanego w górę.


Jak wróciliśmy na pole namiotowe pani z recepcji zadała mi dość dziwne pytanie „Jeździliście na motocyklach w taką pogodę?” uśmiechnęłam się i powiedziałam, że tak, zdziwienie recepcjonistki zrozumiałam dopiero jak zobaczyłam resztki gradu wokół namiotu.
10/06/2015 https://goo.gl/maps/no8sd
Nastał dzień opuszczenia gór i ruszenia na Costa Brava. Z przykrością opuszczałam pole namiotowe, nie zmienił tego nawet fakt, że znowu lało… Po drodze mieliśmy wyjść na szlak, niestety ciągle padał deszcz i musieliśmy odpuścić spacery. Załapałam się za to na piękne jezioro otoczone wzgórzami, jak wracałam zrobić mu zdjęcie zauważyłam tablicę z napisem „skoncentruj się - wypadki” – taki był widok niesamowity.

Jakieś 100km przed Roses złapała nas taka burza, że trzeba było stanąć pod wiaduktem, bo odprowadzanie wody z ulic jest bardzo słabe, powiedziałabym nawet, że dolewają, bo obok nas była rynna z nasypu, z której wylewały się strumienie wody na autovię, nawet samochody stały na drodze, bo przyczepność była niewielka.


Mokłam tam sobie i wieszałam psy na artexie i jego historiach o 40 stopniach w Hiszpanii;) staliśmy tam ze 20 minut, jak deszcz trochę osłabł ruszyliśmy dalej a po przejechaniu kilkunastu kilometrów (z czego kilku w tunelu) – wyjechaliśmy na słońce. Wody nalało mi się nawet do pinlocka, dosuszałam go do piątku, nawet w Irlandii tak mnie nie zlało jak w Hiszpanii przez te kilka dni.
Zanim dotarliśmy nad morze zrobiło się ciepło i zdążyłam wyschnąć, po drodze jeszcze zaliczyłam jeszcze hamowanie awaryjne za palącym gumę tirem – reakcji na nieoznakowane roboty drogowe na autostradzie, taki to wyluzowany narodek

I tak wieczorem dotarliśmy do celu, rozbiliśmy namiot i poszliśmy na plażę podziwiać zachód słońca (którego nie było za bardzo, bo byliśmy po złej stronie Hiszpanii).


11/06/2015 https://goo.gl/maps/K9LzC https://goo.gl/maps/XSIDQ
Nastał dzień zaplanowany na leniuchowanie na plaży o dorabianie się opalenizny godnej tropików

Jednak wizja 10 godzin na słońcu była niezbyt zachęcająca – więc rankiem skoczyliśmy na położony obok Cap de Creus, wyciosany przez herkulesa, najbardziej wysunięty na wschód kawałek Hiszpanii. Po przedarciu się przez górki dotarliśmy do latarni,


w drodze powrotnej zahaczyliśmy o piękną portową wioskę.


W końcu zrobiło się 30 stopni więc wróciliśmy na plażę. Ale było gorąco, więc już po dwóch godzinach zwiałam pod drzewka. Na kempingu trochę nuda, przejrzałam internetowe zaległości, zajrzałam do przewodnika i postanowiłam rozejrzeć się po okolicy. Znalazłam miasteczko z resztkami romańskiej zabudowy


I sąsiednią metropolię z muzeum Dalego –niestety jak dotarłam było już zamknięte.


12/06/2015 https://goo.gl/maps/hEVzw
Żegnamy Costa Brava i ruszamy w kierunku Barcelony, po drodze zaliczamy miasteczko Olot z wygasłym wulkanem, który okazał się być niczym ciekawym, więc zrezygnowaliśmy z podziwiania reszty parku wulkanicznego garotxa (może niezbyt słusznie ale znowu było 30 stopni).

Dotarliśmy do Barcelony, porzuciliśmy motocykle w porcie na parkingu i postanowiliśmy wykorzystać kilka godzin, które nam pozostało na zobaczenie najbliższych okolic – dzielnicy gotyckiej, dwóch budowli Gaudiego (Casa Milla i Casa Batllo – była opcja, żeby choć do jednej wejść ale kolejka zapowiadała się na godzinę stania, więc fasada zaczęła wydawać się wystarczającą atrakcją) i La Rampli (barceloński deptak).




W nocy już tylko załadowanie się na prom z trudem odnaleziony w tym gigantycznym porcie, dwa zdjęcia Barcelony nocą i rozłożenie do spania.
13/06/2015 https://goo.gl/maps/c8ymP
Budzimy się na Majorce, po zjechaniu z promu od razu ruszamy na górską trasę wzdłuż wybrzeża. Zaczynamy od portu Andratx i jedziemy w kierunku przylądka Formentor. Widoki na trasie naprawdę piękne, droga dość wąska, także jak trafił się autobus to można za nim było jechać bardzo długo zanim znalazło się miejsce do wyprzedzenia ale cóż to za problem jak człowiek obdarzony jest anielską cierpliwością





Pod koniec zbaczamy trochę z trasy i zjeżdżamy na plażę do której dochodzi się przez wykuty w skale tunel:



Na koniec latarnia na przylądku i jedziemy do punktu noclegowego, którym jest Magaluf – najbardziej imprezowe miejsce na Majorce – tego dowiedziałam się dopiero po przyjeździe (są też minusy nie posiadania MTV). Ale nocleg był u kolegi, który wyemigrował na Majorkę zarabiać jako pijany marynarz, darmowy, także nie było co narzekać.
Wieczorem wyskakujemy jeszcze na chwilę do sąsiedniej Palmy, zobaczyć miasto nocą. Na wjeździe wita nas korek spowodowany blokadą dróg z okazji jakiegoś maratonu, więc po dotarciu robimy szybki przemarsz i wracamy wnerwieni do domu.


Po powrocie do Magalufu mały szok – impreza się rozpoczęła, miasto wygląda jak na filmach, neony, pijane/naćpane tłumy ludzi i hałas. Ale muszę przyznać, że ciekawe doświadczenie, aż żal, że człowiek nie mógł się przyłączyć, bo rano trza było wsiąść na moto.


14/06/2015 https://goo.gl/maps/M4IYN
Jedziemy na drugą stronę Majorki – do jaskini smoka


Po wyjściu z jaskini spotykamy na parkingu GSa na sosnowieckich blachach. Kierownikiem jest Michał, który na swoją pierwszą podróż motocyklową obrał kierunek Portugalia i tropił smoki w całej Europie. Razem przejeżdżamy kawałek drogi do Alcudii, bo Michał jedzie w góry, które my zaliczyliśmy dzień wcześniej.



Ostatni wieczór na Majorce spędzamy na podglądaniu kolegi w pracy – przedstawienie Piraci z Karaibów wersja „cyrkowa” – bardzo miły akcent na zakończenie pobytu na Majorce, bawiliśmy się jak dzieci. Nie wiedziałam, że na świecie jest tylu mężczyzn bez brzuchów



Zaraz po przedstawieniu ruszamy na prom i w porcie znowu spotykamy Michała, który płynie do Walencji.
15-18/06/2015 https://goo.gl/maps/rn6iE
Po zjechaniu z promu zauważam migającą kontrolkę ABS, to już wiem, że będą kłopoty. Staję na chwilę czekając na Andrzeja i moto już nie odpala. Podpinam się pod akumulator fazera (a jest to nie lada wyczyn, bo yamaha ukryła go jak mogła) ale po paru minutach Witek gaśnie. Chwilę się zastanawiam czy jechać dalej, pewnie parę km bym zrobiła jeszcze na padającym alternatorze, wizja wracania znowu po moto samolotem nie była zbyt kusząca, więc dzwonię po lawetę i jedziemy do serwisu. Orzekają, że naprawa potrwa do czwartku. W międzyczasie mała narada z towarzyszem podróży odnośnie zmiany planów i decydujemy się wziąć samochód z wypożyczalni i tym środkiem lokomocji poruszać się przez najbliższe 3 dni. Po 16ej odbieram z wypożyczalni prawie nowiutkiego (4,7tys przebiegu) bolida ze stajni fiata i ruszamy do Cullery, gdzie mieliśmy już zarezerwowany nocleg, za który i tak musielibyśmy zapłacić, bo za późno było na odwołanie.

Po drodze zajmujemy się głownie szukaniem jasnych stron sytuacji – akurat lało jak z cebra, wiec nie było trudno

Z Cullery rano wyjeżdżamy podziwiać wybrzeża Costa Blanca. Najpierw Denia – bardzo ładnie położona miejscowość turystyczna, gdzie wspinamy się na jakąś górkę, żeby znaleźć jakiś przyzwoity punkt widokowy na wybrzeże


Później Xabia


Calp, który mieliśmy ominąć ale wpadła nam w oczy skała wyrastająca z morza, wiec zawróciliśmy do miasta.


Altea ze starówką z typową dla Hiszpanii białą zabudową.


Po drodze zaliczamy jeszcze Villajoyolosę w której miał być jakiś zamek z podziemnym przejściem ale nie udaje nam się go zlokalizować.


Dzień kończymy noclegiem w La Union.
Rano jedziemy do Kartageny zobaczyć starożytny amfiteatr oraz mury i rozpoczynamy powrót po moto.


Za Walencją jedziemy zobaczyć jaskinię de Sant Josep i przepłynąć się łódką po jednej z najdłuższych podziemnych rzek w europie.


Później Peniscola z zamkiem postawionym na nadbrzeżnej skale i nocleg w Benicarlo, skąd mamy niezłą panoramę na wcześniej oglądany zamek.




W knajpce gdzie jedliśmy kolację spotykamy panią, która chyba bierze nas za Rosjan (mówi do nas po hiszpańsko – rosyjsku), więc z najdalszych zakątków pamięci jestem zmuszona wygrzebać parę słówek celem podtrzymania ułomnej konwersacji

W czwartek rano wyruszamy do Barcelony, po drodze odbieram telefon od ubezpieczyciela, że moto nie jest zrobione i będzie jutro. Trochę się wnerwiłam i postanowiłam ruszyć do serwisu zrobić akcję motywacyjną albo się rozpłakać (plan nie był jeszcze do końca rozpracowany) celem wymuszenia dotrzymania terminu. Na wejściu usłyszałam, że zrobione i za pół godziny będzie do odbioru. Radośnie popędziłam do wypożyczalni oddać samochód, wykonałam telefon do ubezpieczyciela w którym wyraziłam swoją opinię na temat ich polityki przetrzymywania klientów, odebrałam Witka, pożegnałam przemiłych ludzi z serwisu i w drogę.
Chcieliśmy nadrobić choć część straconych planów więc na nocleg wybraliśmy Albarracin – przepiękne górskie miasteczko. Dotarliśmy dość późno ale zdążyliśmy wspiąć się na otaczające je mury i zaliczyć nocny spacer po starym mieście.




19/06/2015 https://goo.gl/maps/uInzq
Rano wyjeżdżamy do Segowii,


przemarsz wzdłuż akweduktu w 30 stopniach odbiera na zapał do zwiedzania zamku, więc podjeżdżamy tylko na punkt widokowy

i ruszamy do Santillana del Mar, żeby zobaczyć choć jedno miejsce na północy Hiszpanii.


20-21/06/2015
W sobotę rano wyruszamy do domu. Wyłączamy w nawigacjach omijanie dróg płatnych i od razu dowiadujemy się co oznaczają drogie autostrady w Hiszpanii, za odcinek 50km płacimy 10 euro, za kolejne 20/30km 6 euro, na szczęście do granicy francuskiej jest niedaleko

Przyznam, że ze łzami w oczach patrzyłam z autostrady na wybrzeże na które nie było dane mi dotrzeć, bo uwierzyłam że na północy nic nie ma

Łącznie zrobiliśmy ok.10,5 tys. kilometrów 9tys. na moto i ponad 1,5tys. samochodem. Wróciłam o prawie 3 kilo i kilka tysięcy złotych lżejsza

A tak wyglądałam u Niemców w niedzielne popołudnie

Na koniec kilka praktycznych aspektów wycieczki.
Autopisty lepiej jednak omijać

Ceny benzyny w Hiszpanii są dość niskie jak na Europę zachodnią (ok.1,35euro, we Francji 1,5, u Niemców 1,6), pola namiotowe są dobrze przygotowane, we wszystkich mieliśmy dostęp do prądu koło namiotu, wifi, ceny ok.5 euro za wszystko po kolei (namiot, człowiek, moto), czasem trzeba dopłacić za prąd albo wifi (za dwie osoby zwykle płaciliśmy ok25euro/dzień). Pokój dwuosobowy to 30-40euro, myślę, że dałoby się coś znaleźć taniej ale trzeba szukać poza booking.com. Wstęp gdziekolwiek to ceny rzędu 10-20euro. Obiady w knajpach od 10euro w górę.
Przeciwdeszczówki lepiej mieć, bo bardzo często się przydają – zwłaszcza w górach – a góry są wszędzie gdzie byłam. W Pirenejach lepiej się trzymać główniejszych dróg, bo te „boczne” są jednak w mocno opłakanym stanie, winkle są wszędzie, nawet na autostradach, więc nie ma się co ślizgać po kamieniach. Trzeba też uważać na rowerzystów – jest ich jak mrówek. W większości miast są informacje turystyczne, które mają plany miast i pracownicy służą wsparciem jak człowiek niezbyt dobrze się przygotuje. Znajomość angielskiego na ulicach raczej znikoma.
Jakby ktoś chciał zobaczyć trochę więcej gór i kamiennych domów
https://picasaweb.google.com/1067906420 ... directlink