Tak więc w tym roku chcieliśmy pojechać do Krakowa zapalić światełko Piotrasowi, jak dla mnie było to dużo lepsze niż przejażdżka na Jasną Górę żeby się poopalać w śród ponad 20 tys. osób.
W drodze chciał nam towarzyszyć przyjaciel wraz z żona na BlackBird. A więc umówiliśmy się o 8:10 na pl. Bankowym w celu wspólnej podróży. Trasę obraliśmy lekkimi bokami do Krakowa, czyli Warszawa – Grójec – Końskie – Jedzrzejów – Kraków. Traska z początku była całkiem przyjemna (poza zdjęciem pod Grójcem ale chyba nie nam robili bo mieliśmy poniżej 60 na budziku) ale dziewczyny zmarzły trochę z rana więc po 100 km postój na gorącą herbatkę. Oczywiście nie zmarzły bo było tak zimno tylko dlatego że się ubrały ciut nie odpowiednio. Moja Dagmara trochę po nogach zmarzła bo nie miała podpinki ale na szczęście wzięła dżinsy wiec patent prosty dżinsy na tyłek a na dżinsy spodnie motocyklowe z membraną i już było ok. do samego Krakowa, ale żona kumpla przebiła wszystkich bo założyła tylko dżinsy motocyklowe i cienką kurtkę bo stwierdziła ze w sobotę w Warszawie było ciepło więc w trasie też tak będzie. No i niestety nie. Całe szczęście kumple miał przeciwdeszczówkę, ale to był tylko początek całej przygody. Droga przez Końskie była spoko ale odcinek Końskie – Jędrzejów był maskaryczny, nawet Wilczy szaniec na mazurach nie jest tak dziurawy jak tamta droga, ja swoje zęby to gubiłem co chwile a Daga latała z tylu góra – dół co chwile. Do Krakowa jakoś już dojechaliśmy na 13:30 choć mi już rezerwa od kilkudziesięciu km migała ale okazało się przy atnkowaniu ze jeszcze miałem 4Ltr. w baku, zajechaliśmy do Pietrasa, ja i Daga poszliśmy zapalić świeczki a oni zostali przy motocyklach. Gdy wróciliśmy żona kumpla pół siedziała, pół leżała na trawie i była blada, okazało się za zatruła się prawdopodobnie sushi, które jadła na śniadanie i cała drogę ją mdliło (ale jak to kobieta do niczego się nie przyzna) a przy cmentarzy ponoć prawie zemdlała.
Więc z Daga polataliśmy chwile po Krakowie za apteką z kroplami żołądkowymi. Wszystko znaleźliśmy i z 3h spędziliśmy siedząc i czekając aż się lepiej poczuje. W miedzy czasie dotoczyliśmy się do Centrum Zakopianka (takie Krakowskie centrum jak M1 w Warszawie) i od razu był tam grany Decathlon i polary na powrót.
W końcu żonie kumpla było lepiej, na tyle, że dała radę wsiąść na motocykl i wracać. Więc o około 18:00 zapakowaliśmy się na motocykle, ja jeszcze czaiłem podpiąć GPS, żeby wracać na, co kumple stwierdził żebym się nie wygłupiał przecież do Warszawy trafimy bez problemu. No i zonk.
Kumpel prowadził, jechaliśmy za znakami, wylecieliśmy za ich pomocą na A4 więc dzida lecimy sobie bajtowo 140 – 150 bo już lekki chłód czuć, a chcemy szybko wrócić. Na A4 widzimy już znajd na S7 ale niestety jest zamknięty ( więc dzida dalej i kolejny zjazd na S7 i tez zamknięty, dolecieliśmy w końcu do jakiegoś zjazdu na drogi 75 i 79 no i GPS w końcu poszedł w ruch i wyliczył i obrał trasę wyszło w końcu że nadrobiliśmy lekko 70 – 80 km ekstra. Doprowadził nas do Krakowa do S7 i dalej już wracaliśmy normalnie ciągle S7 tylko że już była jakaś 19:30, po 20:00 zatrzymaliśmy się na BP pierwszym za Krakowem oczywiście już wymarznięci. Więc dziewczyny do Baru po gorące herbaty, a my tankowanie motocykli, patrzę na GPS pozostało 224 km do Centrum

Morał tego taki:
• jak jedziesz w trasę nie jedz sushi tylko jajecznice,
• jak jest zimno to teksy z wypinanymi membranami nie są tak dobre jak teksy z integralnymi membranami,
• niema to jak grzane manetki ale i pasażerowi też by się przydały
• kask wentylowany dobry jest na upały, a nie na taka pogodę jak wczoraj w nocy
• interkom musi mieć baterie na minimum 16h czasu pracy
• do Krakowa jeździ się po polary do Decathlony za 14.99 PLN sztuka

To byłem ja i moja historia

Teraz snuje plany zakupowe


