Post
autor: figaro » sob 12 wrz 2009, 22:06
Witam.
Od ostatniego wpisu (20.08.08) upłynęło nieco wody w Wiśle i innych polskich rzekach, należałoby więc pomału zakończyć temat. Największym problemem, z jakim zmagałem się od owego feralnego dnia było pytanie, czy moje maleństwo jeszcze kiedykolwiek pojedzie na własnych kołach. Może to wydać się śmieszne, ale prosiłem żonę aby wykonała dziesiątki zdjęć wraku Hondy stojącej w garażu. Oglądałem je godzinami szukając miejsc uszkodzeń wymagających naprawy bądź wymiany. W tym samym czasie moja ślubna szukała sposobu w jaki by można, oddać moto na złom. Winiła hondę za wypadek i wszystkie trudności z tego wynikające. Wiele miesięcy poświęciłem na przekonanie żony, że to nie motocykl jest sprawcą wypadku, tylko kierowca innego samochodu. W tym przypadku to moto i ja byliśmy ofiarami z tą różnicą, że o mnie już ktoś dbał, natomiast ona /honda/ czekała cichutko w garażu na swoją kolej. I doczekała się. Od powrotu do domu zacząłem szukać części, które na 100% wiedziałem, że będzie trzeba wymienić. Opłaciło się szukać bo zaoszczędziłem sporo grosza kompletując przez ten czas spędzony w domu poszukiwane części. Jak tylko zacząłem się w miarę poruszać chodziliśmy z żoną do garażu i rozkręcaliśmy wszystko to co się dało. Ogólnie cały proces odtwarzania hondy do stanu sprzed wypadku zajął ok. 10 m-cy. W poszukiwaniu części opierałem się głównie na Forum VFR OC, allegro.pl, dwa-kola.pl. Wszyscy zapewne wiedzą ale dla porządku przypomnę, że odbudowa moto po wypadku po pierwsze: trwa, po drugie: kosztuje. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że odbudowa i powrót do życia nie byłby możliwy bez ogromnego wsparcia... mojej ukochanej małżonki, która dopingowała mnie w pracach i podtrzymywała na duchu w trudnych chwilach. Podczas tego okresu żona przeszła swoistą przemianę z przeciwnika, w zwolennika jazdy na motocyklu. Tutaj nieoceniony wkład mieli Vikingowie oraz inni członkowie forum, poznani podczas wspólnych spotkań. To Wy pokazaliście, że jesteście ludźmi z krwi i kości, macie rodziny, plany na przyszłość, troski, problemy oraz małe i większe radości. A przede wszystkim kochacie swoje hobby w postaci motocykli i szanujecie innych, którzy podzielają to piękne zainteresowanie. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. To spowodowało, że moja Joanna zdecydowała się sama spróbować tego jedynego w swoim rodzaju uczucia i zajęła miejsce plecaczka. Ile Ją to kosztowało, wie tylko ona sama.
03 maja 2009 roku, po 267 dniach postoju od wypadku uruchomiłem po raz pierwszy hondę. Niesamowite, ale dźwięk pracującego silnika i oczy zrobiły się mokre. Miesiąc później zrobiłem przegląd powypadkowy, odebrałem dokumenty i zaczęliśmy jeździć. Wikingowie już sprzęt widzieli, ale chcę pokazać Wam wszystkim. Udało się (choć trwało bardzo długo) i bardzo się z tego cieszę.
Sprawa w sądzie trwa i chyba jeszcze potrwa. Sprawca wypadku wziął prawnika i mataczą ile się da. Na razie nic szczególnego nie wywalczyli. Troszeczkę .q.w. sędzinę oraz kilka razy zrobili z siebie idiotów. Ale to ich prywatna sprawa. Ja natomiast stawiam się sumiennie na każdą rozprawę i mam z tego totalną uciechę. Poniżej kilka fotek ilustrujących stan przed i po naprawie.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie. Ponadto autor zastrzega sobie prawo zmiany poglądów, bez podawania przyczyny.