Skład: Tomcat czyli ja na VFR 800Fi, Piszol na VFR 750, Kruchy na GSXR 750, Piter z Asią na VFR 800 V-tec, Magic również V-tec, Stanleey Thundercatem, Dazer na FZ1 i Waldek z Gosią na Hayce, zabrakło tylko Daniela również z forum VFR.
Dzień pierwszy: Zbiórka na Podpromiu w Rzeszowie o godzinie 9, oczywiście byli spóźnialscy, żegnało nas sympatyczne grono znajomych i przyjaciół

Cel, jak najbliżej granicy z Chorwacją, upatrzyłem miasto Harkany z basenami na Węgrzech. Nawigacja trochę zgłupiała pod Budapesztem, dotarliśmy na miejsce około 20. Znaleźliśmy nocleg, a właściwie nocleg znalazł nas, 10E za osobę w hotelu, na przywitaniu szampan, lepiej nie mogliśmy trafić.
Dzień drugi: Wyjeżdżamy o 10 (ehh to węgierskie wino), chcemy dojechać do Kupari obok Dubrownika na sprawdzony Kemping gdzie nocowaliśmy rok temu. Jedziemy przez północ Chorwacji, bardzo tam ładnie, zielono, góry, zakręty, strasznie mi się podoba ten region. Wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny. Krajobraz się zmienia, gorsze drogi, zniszczone budynki, zaniedbane ulice, większy ruch. Lecimy w stronę Sarajewa, jest przed tym miastem kawałek autostrady, Kruchy proponuje ją ominąć boczną drogą, tak też robimy co się okazuje zupełną porażka. Droga w remoncie, szuter, maszyny budowlane, ciężarówki, straciliśmy dobrą godzinę. Sytuacja zmienia się mijając stolicę. Jedziemy piękną górzystą drogą M-18 prowadzącą wzdłuż rzeki, wjeżdżamy coraz wyżej, niesamowite krajobrazy, tunele wykute w skale bez żadnych obmurowań z kapiącą wodą wewnątrz, ciągle winkle i winkle. Jest pięknie, pod nosem sobie dogaduję różne epitety korzystając nierzadko z niecenzuralnych słów opisując urodę tych miejsc. Czas ucieka, jest już mocno po południu a kilometry za szybko nie ubywają. Co kawałek zatrzymujemy się robić zdjęcia, w pewnym miejscu padła propozycja żeby się rozbić na dziko i przenocować, jednak niestety nie wszystkim spodobał się ten pomysł. Pomykamy dalej drogą M-20, robi się ciemno, śnieg leży przy drodze, wieje wiatr, zaczyna kropić deszcz, jest zimno ale jedziemy twardo nie mając innego wyjścia. Z uwagi na noc, omija nas niestety podziwianie krajobrazów. Docieramy do miasteczka (nawet nie pamiętam nazwy), zatrzymujemy się na stacji benzynowej aby się ubrać, przybiega do nas gromada dzieci strasznie zachwyconych motocyklami. Pooglądali, posiedzieli na maszynach i ruszyliśmy dalej w stronę Trebinje.
Droga się trochę dłuży (zmęczenie daje się we znaki), jednak około 22 docieramy do granicy z Chorwacją, mili celnicy nie robią żadnych problemów i jesteśmy nad brzegiem Adriatyku. Rozbijamy namioty i spać

Dzień trzeci: Miła niespodzianka, okazuję się że tak jak w poprzednim roku, na naszym kempingu jest meta autostopowych mistrzostw Polski tylko innej organizacji co nas bardzo cieszy. Postanawiamy wybrać się pozwiedzać Dubrownik, tak też robimy, następnie wypoczywamy na plaży w Kupari zwiedzając opuszczone hotele. Wieczorem integracja z autostopowiczami a dokładniej z autostopowiczkami


Dzień czwarty: Wstajemy rano, jemy śniadanie i ruszamy do Czarnogóry. Objeżdżając zatokę Kotorską napawamy się krajobrazami jednak coś się dzieje niedobrego z jednym motocyklem. Okazuję się że kot przejawia pewną usterkę, coś chrobocze, strzela. Sprawdzamy co to może być, i dochodzimy do tego że tylko błotnik obciera o oponę co się okazuje nieprawdą ale o tym później. Z Kotoru kierujemy się na Cetinje aby zaliczyć piękną drogę do parku Lovcen. Szczerze mówiąc to nie spodziewałem się że jest ona aż tak piękna. Serpentyna wije się coraz wyżej i wyżej, nawroty trzeba pokonywać nie raz na pierwszym biegu, a ja jadąc jako pierwszy muszę dobrze się rozglądać czy z góry nie zjeżdża jakiś pojazd bo na zakręcie byłby problem z minięciem się. Na wysokości około 1000m pojawia się możliwość skręcenia w boczną drogę zaznaczoną na biało i wyjechania na sam szczyt, jednak spotykamy Słowaków na motocyklach enduro wracających stamtąd, pytam o jakość drogi, w odpowiedzi dostaję: "not good road" więc postanawiamy nie ryzykować i nie zbaczać z naszej drogi. Czarnogóra jest piękna, zachwyca każdym zakrętem, każdym widokiem. Po południu docieramy do Petrovac, miejsca gdzie nocowaliśmy rok temu (postawiliśmy na sprawdzony nocleg aby nie tracić czasu na szukanie innego). Miła pani z hotelu od razu nas poznaje i za moment jesteśmy ulokowani w pokojach. Wieczór spędzamy na plaży, zwiedzaniu miasteczka i piciu piwka.
Dzień piąty: Z uwagi na usterkę Thundercata decydujemy się zostać tutaj jeszcze jedną noc. Staszek rozkręca motocykl, szuka awarii. Okazuje się że odkręciła się nakrętka dociskająca zębatkę na wałku zdawczym. Niestety gwint jest zepsuty i nie da się jej nakręcić. Tutaj doświadczamy życzliwości tamtejszych mieszkańców. Właścicielka hotelu zadzwoniła do zaprzyjaźnionego mechanika który przyjechał dosłownie za 5 minut. Pooglądał motocykl, zobaczył w czym problem i Staszek z Waldkiem pojechali do niego na warsztat. Nakrętkę dorobiono u tokarza, jednak okazało się też że wysypało się łożysko na zębatce tylnego koła. Udaje się takie kupić w Budvie i po południu motocykl gotowy, Staszek wraca z takim uśmiechem, że gdyby nie uszy to śmiałby się dookoła



Dzień szósty: Wyjeżdżamy około 8 rano, odłącza się od nas Kruchy który musi wracać do domu, robiąc 1200km za jednym przysiadem (wjeżdża nam na ambicje




Dzień siódmy: Rankiem idziemy na hotelowe śniadanie, jeśli śniadaniem można nazwać rogalika 7days i szklankę soku


Dzień ósmy: Udajemy się w drogę powrotną. Zatrzymując się na poboczu podjeżdża do nas mercedes, kierowcą okazuje się Polak, pracownik ambasady Polski w Tiranie, krótka pogawędka i jazda dalej. Trafiamy na Macedońską autostradę, wszystko idzie dobrze, dziwi tylko liczba bramek, nawet co 5km. Ciekawostką jest to że nie zawsze się na nich płaci, jeśli nie masz dinarów, chcesz płacić w euro lub kartą to przeważnie każą jechać dalej:D Żałuje trochę ominięcia Skopje obwodnicą, podobno piękne miasto, ale liczba kilometrów do pokonania na ten dzień trochę przerażała, chcieliśmy dotrzeć do miasta Szeged na Węgrzech. Granica, odprawa idzie sprawnie, miła pogawędka z Panią celniczką i już jesteśmy w Serbii. Pierwsza stacja benzynowa, zonk, zatankowaliśmy a nie można płacić kartą, awaria systemu, trudno, wydałem ostatnie euraki. Samo państwo nie wyróżnia się niczym szczególnym, płasko, równo, prosto. Denerwuje tylko liczba owadów wymuszająca częste postoje w celu umycia szybki. Lecimy cały czas autostradą, kilometry ubywają, mały ruch, nuda, aż spać się chce. Przed Belgradem niepokoją nas ciemne chmury, jednak zaliczamy zaledwie kilka kropel. Sama Stolica robi duże wrażenie, ogromne miasto, chciałbym kiedyś do niego przyjechać, pozwiedzać. Około 19 docieramy do granicy z Węgrami, Mamy za sobą ponad 800km na ten dzień. I tu powstaje szatański plan, zawstydźmy Kruchego, nie nocujmy, jedźmy do Polski! Tak też robimy, Waldek z Gosią odpuszczają i zostają w Egerze spać. My jedziemy spokojnie, robimy dużo przystanków. Słowacja trochę dała w kość, noc, mgła i zmęczenie robią swoje.
Dzień dziewiąty: Godzina 4 rano, docieramy do Polski, jesteśmy okropnie zmęczeni. W Targowiskach czeka na nas ekipa powitalna na niebieskim Fazerku i hot dogi na orlenie, wreszcie!

Na koniec zapraszam do obejrzenia filmu z wyprawy: