Dzień 2
Tego dnia wstaliśmy wyjątkowo wcześnie ( jak na moje możliwości

Z początku leniwie, lecz po chwili dość dziarsko, zaczęliśmy szykować się do drogi. Planów nie mieliśmy skonkretyzowanych, poza nieodpartą chęcią pojeżdżenia po zawijaskach naszych mazurskich terenów, najlepiej w jak najbliższym sąsiedztwie wszechobecnych jezior. Juz spakowani i ubrani zostaliśmy dopadnięci przez przesympatyczną Ciocię Celika, która postanowiła nam zorganizować ten dzień i zaczęła namawiać, co mamy odwiedzić, co warto zobaczyć. Jeszcze wtedy nie bylismy w stanie wyprowadzić Jej z błędu, że dla nas największa atrakcja, to pobujanie się po mazurskich szlakach, na naszych stalowych – a u Celika plastikowych

rumakach. Do pomocy została wezwana sąsiadka z domku obok, która w 3 sek przybiegła z przewodnikami, w których nam kazała odszukiwać przeróżne atrakcje. Jak rozumiecie, sytuacja troszkę niezręczna. Udało nam się wybrnąć z tej niezręczności, obiecując, że będziemy mieli na uwadze te atrakcje, odmówiliśmy zabrania przewodników i zmyliśmy sie szybciutko w drogę, wstępnie w stronę Giżycka, z chęcią zjedzenia jakiegoś pysznego śniadanka. Po drodze tankowanie i ustalenie, że jedziemy przez Żygicko, ale na szamke zatrzymamy się w Węgorzewie. Niebo nie nastrajało optymistycznie, mimo to stwierdziliśmy z Celikiem, że najwyżej się zatrzymamy i przeczekamy

Pierwsze starcie z deszczem, mieliśmy w okolicach pkt. „B” na poniższej mapie, czyli jakieś 2 km przed planowanym śniadaniem w Węgorzewie. Nie czekając aż zmokniemy razem z moim towarzyszem, postanowiliśmy zawrócić i uciec chmurze tam, skąd przyjechaliśmy

Po kilkuset metrach wyjechaliśmy z deszczu i uciekaliśmy kilka km w pięknym słońcu. Obaj przypomnieliśmy sobie o istnieniu miejscowości Kruklanki i że można tam dobrze zjeść i jest całkiem miło ( zdjęcia z knajpki ) Dotarliśmy do Kruklanek kilka minut po otwarciu baru – smażalni, a z dań śniadaniowych, jedynie dostępna była kiełbaska. Po śniadanku, postanowiliśmy przypuścić drugi szturm na Węgorzewo, tym razem jednak drogą dookoła, przez Banie Mazurskie – małymi, mało uczęszczanymi szlakami. Dodatkowo, dla utrudnienia przejazdu, zamieniliśmy się motocyklami. Celik chciał sprawdzić jak się jeździ betoniarką na trasce a i ja powiem szczerze, chyba definitywnie dzięki temu wyleczyłem się z VFR`y, gdyż jest mi na niej po prostu niewygodnie. Przejazd przez Węgorzewo i mała zmyłka w planowanej trasie, sprowadziły nas ponownie na drogę, którą uciekaliśmy przed deszczem. W miejscu poprzedniej nawrotki i ucieczki, zrobiliśmy mały postój, na skonfrontowanie wzajemnych opinii na temat naszych motocykli. Był tez inny powód przystanku, ale na forum publicznym nie chcę przytaczać słów Celika

Generalnie, wypłoszyły nas stamtąd odgłosy nadchodzącej burzy. Droga ucieczki, ponownie stała się tym samym i zmiataliśmy bardzo szybko, niestety, tym razem zostaliśmy oskrzydleni. Udało nam się suchą oponą dojechać do rogatek Żygicka i tam niestety siknęło i to zdrowo. Wystarczyło raptem 2 km, abyśmy byli dobrze przemoczeni, a zwłaszcza ja

Schronienie znaleźliśmy w pkt „F” niedaleko portu. Przeczekaliśmy sikanie, mały spacerek wzdłuż jeziora i dalej na koń. Asfalt nie wysechł jeszcze dobrze, ale cieszyliśmy się, że od nowa nie pada. Uciechy tej jednak nie było długo. Przejechaliśmy raptem kilkanaście km., gdy z nieba siknęło delikatnie mówiąc bardzo.
Zdążyliśmy znaleźć schronienie w jakimś barze. Padało dość długo, potem jeszcze troszke czekaliśmy, cos zjedliśmy w międzyczasie. W sumie spędziliśmy tam ponad 2 godziny. Wreszcie niebo dało nadzieje więc ruszyliśmy dalej. Malownicze drogi i miejscowości, wśród których można było tez spotkać maksymalnie nieatrakcyjne – takie jak „RYN” miasto jak i nazwa – nic nie znaczące. Dalej Mikołajki i non-stop czerpanie przyjemności z jazdy 80-110 km/h przy wyprzedzaniu. Tak turlając się niespiesznie, zatrzymując gdy coś nas zaciekawiło dotarliśmy do Rucianego. Tam polecam wszystkim knajpę, w której zjedliśmy obiado-kolację, sandacza w sosie kurkowym. Powiem wam, że żarełko pierwsza klasa. Wpisze to miejsce do tematu założonego przez Jano, odnośnie miejsc do szamki po drodze

Po obiadku i zakupach w sklepiku, postanowiliśmy powoli przemieszczać się w stronę bazy wypadowej – w Orzyszu, u Cioci Celika. Oczywiście chodziło tylko o obranie kierunku, a nie pałowanie aby za wszelka cenę dotrzeć jak najszybciej na miejsce. Nadal zatrzymywaliśmy się gdy było coś ciekawego. Takim miejscem, była przeprawa promowa, do której prowadziły znaki z szosy głównej. Stwierdziliśmy, że może się przepłyniemy z motkami promem

Wjechaliśmy w tą boczna drogę i co się okazało. Świerzy asfalt, z jeszcze nie pomalowanymi liniami, piękny pachnący las dookoła, wysoki sosnowy i było tam tak pięknie, że jechaliśmy max 60 km/h. W pewnym momencie, zatrzymałem się, powiedziałem Celikowi, że pojadę 2 zakręty dalej, zatrzymam sie i nagram go jak będzie jechał w tej pięknej scenerii, na swojej pięknej sztuce

Tak też uczyniliśmy, filmik jest, Celik mnie minął i się zatrzymał. Zsiadł z konia, ja podjeżdżam, a On mi oświadcza, że złapał kapcia

Godzina ok 19.00, my w czarnej dupie z kapciem w przedniej oponie u Celika

Na szczęście miał uszczelniacz w spry`u, który po wielu próbach, wreszcie udało nam sie użyć. Okazało się jednak, że Celik woził go już 2 lata, poza tym nie wstrząsneliśmy nim przed użyciem, co tez mogło przełożyć się na jego liche dość działanie. Jedyny plus tego był taki, że pianka zaczęła wyciekać dziurką i namierzyliśmy ja dzięki temu a powietrze nie uciekało bardzo intensywnie, co pozwalało na poruszanie się. Powolna jazda z powrotem do głównej drogi, olewając dotarcie do promu, Na szczęście, byliśmy w sumie jakieś 15 km od Pisza, gdzie po dojechaniu, zaczęliśmy rozpytywać się o wulkanizację, najlepiej taką, którą prowadzi ktoś, kto mieszka koło warsztatu. Jeszcze mały postój na stacji, w celu dopompowania koła i tam mała katastrofa. Podczas stawiania na centralkę, na nierównym podłożu, Celik położył swoja sztukę na boku. Na szczęście asekurował do końca, więc słowo położył jest tutaj najwłaściwsze. Odnaleźliśmy rekomendowany warsztat o godzinie 19.40 a na szyldzie widnieją godziny otwarcia 8-20 Naszemu szczęściu jednak przeszkodził właściciel, który stwierdził, że motocyklowych nie robi, bo nie weźmie na siebie odpowiedzialności. Motocykliści jeżdżą szybko, bez wyobraźnie, a on nie chce mieć prokuratora na głowie. Po długich negocjacjach prowadzonych przez Celika, i argumentach, że kupi nową, tylko dzisiaj chce dojechać gdzieś w miejsce nocowania, żeby sie zlitował, że on jest ojciec dzieciom, a nie wariat bez wyobraźni, pan powiedział, że obejrzy, ale musimy sami zdjąć. Więc Celik zabrał się dziarsko do demontażu, ja starałem się mu asystować i wspomagałem jedynie przeciwwagą w chwilach krytycznie istotnych. Pan postarał się aby jego dzieło było prawdziwym kunsztem pracy rzemieślniczej i dołożył wszelkich starań, aby jego robota nie sprowadziła mu na kark prokuratora

Efektem tego, ok g. 20.45 odjechaliśmy, z nie uciekającym powietrzem, w stronę bazy w Orzyszu.
Tam jeszcze tylko tłumaczenie Cioci, że te wszystkie atrakcje obejrzymy, jak przyjedziemy z rodzinami na wakacje w te okolice, a my normalnie chcieliśmy sobie pośmigać

O dziwo przyjęła to ze zrozumieniem

Małe piwko, jakaś niewielka kolacyjka i spać. Rano miał dobić do nas Igor, więc nie omieszkaliśmy podenerwować go telefonami, jak świetnie się bawimy, gdy on jeszcze pracuje

Poniżej mała galeria zdjęć z tego dnia

Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Każdego dnia powiększa się lista ludzi, którzy mogą pocałować mnie w dupę.