Dzień 5
Tradycyjnie wstaliśmy trochę później niż zaplanowaliśmy, głowy były jakieś takie ciężkie. Na śniadanie zeszliśmy w ostatniej chwili (chyba podawali do10) ale nie odpuściliśmy takiego zajebistego posiłku i kawy. Potem pakowanie bambetli w pokoju i jazdy w te i nazad windą aby rumaki uzbroić, szybkie luknięcie w mapę i jazda na Krym. Jechaliśmy dobre pół godziny i przynajmniej ja się zdziwiłem jak wjechaliśmy znowu do Odessy okazało się że po drugiej stronie zatoki też jest Odessa. W tej drugiej Odessie Jano pogubił drogę i tak krążyliśmy po jakimś osiedlu-targowisku dobrych kilka minut ale udało się wyjechać . Pożegnaliśmy Odessę i pomknęliśmy w stronę Mikołowa(Mikolaiv). Głównie jazda jazda i podziwianie widoków kierunek Kherson następnie znowu jazda jazda kierunek Armańsk potem Krasnoperekopsk. Po drodze podczas jakiegoś przystanku stwierdziliśmy że do Sevastopola nie damy rady a jedziemy do zmroku gdzie się uda szukamy noclegu a ruszamy dalej rano bo to będzie już bardzo blisko. O zmroku a nawet w ciemnościach dotarliśmy do Simferopola gdzie przywitała nas wataha psów ujadających, szczekających i biegnących za motocyklami lecz kilka odcinek ostudziło chęci zagryzienia obcych na dziwnych pojazdach. Stwierdziliśmy że przejedziemy „Smiroffopol”hehe a na rogatkach po drugiej stronie znajdziemy nocleg. SzVagier podjął się poszukiwań bo stwierdził że ja znowu znajdę jakiś obskurny hotel . No i znalazł na wylotówce. Było późno Hotel prezentował się okazale. Poszedłem zapytać o pokoje i o dziwo przyjęli nas śmierdzących i zmęczonych. W hotelu było pusto tylko kobitka w dresie i jakiś koleś, okazało się że instytucja jest jeszcze jakby w budowie-wykończeniu. Dostaliśmy dziwne pokoje a raczej apartament dwupokojowy , mi i szVagrowi przypadł nocleg na jakiejś dużej kanapie a Dżambo i Janusz dostali łoże małżeńskie które jednak dało się rozdzielić na dwa mniejsze. Po odświeżeniu poszliśmy w poszukiwaniu strawy okazało się że restauracji nie ma a jedyne co możemy zjeść to miseczka rosołu z uszkami. Przy zamówieniu piwa pani zrobiła wielkie oczy bo zamówiłem 16 sztuk po 4 na twarz niestety okazało się że ma tylko 14 sztuk i qrwa na dodatek ciepłe. Zrezygnowaliśmy z konsumpcji w okazałych salach a wybraliśmy plastikowy stolik ogrodowy i krzesełka przed wejściem do hotelu gdzie przy podobnym stoliku siedziało towarzystwo i popijało alkohol. Zjedliśmy rosołek (bardzo mały) i zabraliśmy się za browary nie zdążyliśmy dopić pierwszego jak towarzystwo siedziało już przy naszym stole byliśmy zadowoleni bo mieli całkiem fajne koleżanki. Z każdym piwem rozmawiało nam się coraz lepiej w języku rosyjsko-polsko-angielskim , dziewczyny śpiewały i w ogóle klawa libacja się zorganizowała. I tak zawiązywaliśmy znajomości chyba do godz. 3.00. Do końca wytrwaliśmy Janusz i ja , Marcin i szVagier zwinęli się trochę wcześniej. Przynajmniej załatwiliśmy dla Dżambo poranne spawanie tłumika. Poszliśmy spać umówieni na 8.00 rano do spawacza.
Dzień 6
Pobudka zaraz po 7.00 umowa to umowa. Szybkie pakowanie mandżura i oczekiwanie na kolesia który miał nas pilotować do spawacza. Gdy już byłem zapakowany i gotowy do drogi ktoś życzliwy przypomniał że obiecałem jednej z dziewczyn przejażdżkę na motocyklu. Umowa to umowa , bagaże z motka znów na ziemię i dawaj do panny czy nadal jest pewna że chce się przelecieć na moto. Oczywiście przytaknęła i powiedziała że chętnie. No to kask (lekko trącający) od szVagra na czerep i jazda. Jeszcze lekko dziabnięty dawaj dzida między autami a na pustej drodze pod 200km/h . Dziewczyna mega zadowolona zsiadła z motocykla. A jak wróciliśmy pod hotel reszta podróżników zbierała się do wizyty u spawacza.
rano.JPG
mid.jpg
rano1.jpg
. Jako że zostało mi ponownie pakowanie bagażu stwierdziłem że zostaję a potem ich znajdę bo to ponoć gdzieś blisko. W tym miejscu nie będę pisał co się wydażyło przez 3 godziny niech to będzie takie ArchiwumX. Po jakimś czasie ruszyłem na poszukiwania warsztatu i kompanów podróży, Jeździłem tak po Simferopolu aby nie stracić orientacji w terenie ale nie znalazłem więc wróciłem pod hotel i postanowiłem czekać już na poboczu. W pewnym momencie ukazały mi się trzy sylwetki na jednośladach. Moto Marcina było już ciche i pospawane. Szybka narada i w życie zaczęliśmy wcielać plan Janusza , jedziemy do Bachczysaraju zwiedzać Pałac Chanów a później do Sevastopola. Po ok. 30km dojeżdżamy do ronda w Bachczysaraju gdzie stał sałdat aby zapytać o drogę okazało się że czeka na kumpla i że nas podprowadzą i tak pojechaliśmy za nimi. Dotarliśmy pod pałac i na jakimś podwórku-parkingu zostawiliśmy motocykle a kaski i kurtki w pomieszczeniu ciecia. Poszliśmy zwiedzać. Jeszcze nie doszliśmy do bramy gdy obstąpiła nas zgraja bosonogich chłopaczków z wizytówkami jadłodajni . Zdziwił mnie jeden koleś (ok. 20 lat) który mówił po polsku a reprezentował lokal w którym jest menu po polsku. Oczywiście po zwiedzaniu kolo zaprowadził nas do lokalu, po drodze wstąpiłem do kantoru wymienić dolce na ichniejsze grzywny qrwa spędziłem tam chyba z pół godziny bo jakiś koleś bajerzył starą i brzydką kasjerkę a przy okazji opłacał rachunki chyba wszystkich mieszkańców sąsiedniej gminy. Ale nic to jedzenie było naprawdę pyszne nie tylko dlatego że przez poprzednie 24 godziny jedliśmy ino „rosołek”. Po kilkudaniowym obiedzie przy papierosku Janusz(niepalący tytoniu) udoskonalił plan. Stanęł na tym że walimy bocznymi drogami na wybrzeże szukamy lokum ,lekki lansik i jedziemy dopiero do Sevastopola zwiedzać. I tak ruszyliśmy na przełaj przez górki i doliny malownicze. Jano ze SzVagrem oczywiście wycieli do przodu pozaliczać winkle a ja zamykając stawkę wraz z Marcinem podziwialiśmy widoki. W pewnym momencie Dżambo się ulitował nade mną i kazał zapier.. za „dawcami” trochę się rozczarowałem jak po dwóch kilometrach droga się wyprostowała a na skrzyżowaniu stali „dawcy” z dziwnymi uśmiechami. Dotarliśmy na wybrzeże i jechaliśmy w stronę Jałty w pewnym momencie SzVagier zjechał na parking aby podziwiać rewelacyjne widoki na morze i miejscowości położone na samym brzegu w dole. Zdziwiło mnie to bardzo jak rasowy .q.w. doznał jakiegoś zmysłu estetyki , ale cóż faktycznie miał rację widoki były zajebiste.
widok.jpg
widok1.jpg
. Po kilku zjazdach z drogi H19 w poszukiwaniu bazy wypadowej i kilku rozmowach z tubylcami oferującymi pokoje (ale nie na jedną noc) znaleźliśmy Bazę wypas z Klimą i super wnętrzami . Po wejściu do pokoju od razu Klima poszła na 14 stopni krótka drzemka , kąpiele, wbiliśmy się w ciuchy cywilne i pognaliśmy do Sevastopola aby spełnić życzenie Marcina tzn. zwiedzić flotę czarnomorską. Zanim dotarliśmy na skwer przed portem zrobiło się ciemno ale co tam wycieczka statkiem po porcie nawet po ciemaku jest fajna. Podziwialiśmy też statek czy prom wycieczkowy , wielki , prawie jak qenn mary2 albo jak ten co to ostatnio na kolano schodził w łuku między skałami we Włoszech. Po portowo zatokowej przygodzie ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu oberży która by nas ugościła pysznym jadłem bo nie mieliśmy ochoty na surowe raki czy kraby z wiadra od kolesi stojących w przyportowych alejkach. Polataliśmy troszku (odważyłem się bez kasku aby poczuć prawdziwą wolność) w końcu znaleźliśmy grecką knajpę z pysznym jedzeniem ale z małymi porcjami więc tylko chwilowo uciszyliśmy głód siorbnęliśmy jeszcze kawkę i po papierosie (Janusz nie pali papierosów) stwierdziliśmy że szukamy jeszcze jakieś pizzerii aby nasze żołądki też miały co robić. Ponownie polataliśmy po mieście w między czasie odwiedziliśmy kilka lokali które to nie odpowiadały nam estetyką albo akurat zamknęli je nam przed nosem. Kto szuka nie błądzi więc udało się znaleźć lokalik gdzie serwowali włoskiego placka. Zamówienie oczekiwanie i żal w oczach bo przy stoliku obok kilka pięknych dziewczyn piło wódeczkę z przerwami na taniec bo obok była jakaś potupajka.
sevas.jpg
statek.jpg
twardziele.jpg
Najedzeni do syta, rachunek(z napiwkiem) uregulowany, ruszyliśmy do bazy . Droga h19 Sevastopol – Jałta jest zajebista kilkadziesiąt kilosów górek winkli i widoków (w dzień). Po wyjeździe z miasta postanowiłem nadrobić latanie po winklach a że jechałem pierwszy odkręciłem manetę i popędziłem w mrok ku przygodzie zostawiając „resztę kwasową” z tyłu. Przez dobrych parę kilometrów widziałem tylko jedno światło za sobą ale z kilometra na kilometr się oddalało aż znikło. I tak sobie w samotności zapier.. nocą po winklach krymskich. Gdy dotarłem do zjazdu do naszej enklawy z bazą zatrzymałem się aby poczekać na resztę, w połowie drugiego papierosa pojawił się szVagier a następnie Marcin i Jano. Zjeżdżając w dół zatrzymaliśmy się przed budką(jedyną czynną) aby zakupić piwko na resztę wieczoru, wtedy zauważyłem że Dżambo cały roztrzęsiony i wydygany bo mu jakieś zwierzę pod koła wbiegło i o mało się nie wyłożył. Na ukojenie nerwów zrządziliśmy nocną kąpiel w morzu a tu qrwa ZONK plaże pozamykane na kłódki bo to teren ośrodków. Na szczęście Jano przekonał jakiegoś kolesia aby otworzył bramę i nas wpuścił a tam komuna jak juh beto beton drewniane leżaki z grzybem i kamienie, dodam że pierwszy raz byłem tam i nie wiedziałem że brzeg jest taki kamienisty a plaża z betonu. Ktoś chciał się kąpać ale szybko reszta wybiła mu to z głowy i wróciliśmy do bramy a następnie motkami do bazy. W bazie jak to w bazie Posadówka i dyskusje przy piwku i winie regionalnym a może nalewce. Nikt nie patrzył na zegarek więc nie wiadomo o której poszliśmy spać oczywiście Jano i ja poszliśmy później jak się alkohol skończył. Plan na dzień kolejny wstać i ruszyć przed końcem doby hotelowej.