Diego pisze:Jano jaka miałeś średnia przelotową?
A kto by pamiętał... Po drodze nie dostałem mandatu, znaczy się jechałem przepisowo
Lucek pisze:a zielona to nie jest free przypadkiem??
ja jak jechalem to nie placilem za to.
Jest - jeśli pójdziesz do inspektoratu swojej ubezpieczalni.
A jeśli załatwiasz sprawę w przygranicznej agenturze którą ktoś otworzył po to, by grabić zapominalskich i zabieganych to golą Cię do gołej skórki...
Dzień drugi - sobota.
Początek - jak w relacji Puzona, ale do czasu.
Po kontroli dokumentów na granicy wspomniana Pani sierżant powiedziała, że moje moto figuruje na liście pojazdów poszukiwanych i prawdopodobnie pochodzi z kradzieży.
Po pewnym czasie oświadczyła, że mam odstawić maszynę na bok, zabrać bagaże i zostanę zatrzymany do wyjaśnienia.
Na pytanie ile to potrwa odpowiedziała, że kilka godzin to minimum. Poza tym to jeszcze nie wie, co ze mną zrobią. Prawdopodobnie motocykl zostanie zabezpieczony jako dowód, a ja w zależności od tego, co ustalą albo zwolniony, ale bez moto, albo zatrzymany na dłużej...
Moi kompadres stwierdzili, że czekają na rozwój sytuacji, tymczasem zrobiła się jakaś 14sta, może 15sta, a ja trafiłem na dołek.
Muszę powiedzieć, że przejście graniczne w Medyce jest nowoczesne. Zamiast zakratowanej celi jest przeszklona kanciapka z łazienką, otwierana kluczem elektronicznym. Siedzisz tam jak szczur w terrarium, by pogranicznicy mieli Cię na widoku. Łazienka tylko oddzielona jest klasycznymi ścianami.
Zamknęli mnie i kazali czekać.
Godziny mijały i nic. Telefonicznie ustaliłem z chłopakami, by jechali, bo czas leci, a mnie tu jeszcze trochę potrzymają, przy czym chyba nie mieli pomysłu, co ze mną zrobić.
Wreszcie pojawiła się Pani sierżant, dała mi butelkę wody i zapytała czy chcę skontaktować się ze swoim adwokatem. Czyli żarty się skończyły.
Na pytanie czy zostaną mi przedstawione konkretne zarzuty, odpowiedziała, że na razie to nie, ale zaraz trafię na przesłuchanie i będzie wiadomo coś więcej, a ona musi zapisać co z tym adwokatem. Powiedziałem więc, że w przesłuchaniu będę uczestniczył bez pomocy obrońcy/pełnomocnika.
Pogranicznicy skontaktowali się telefonicznie z milicjantami z komendy prowadzącej sprawę poszukiwania motocykla.
Poczynili z nimi jakieś ustalenia, kazali mi gadać z nimi przez telefon. Po wysłuchaniu co mam do powiedzenia milicjant powiedział, że:
1) zostanę zwolniony,
2) motocykl zostanie zabezpieczony jako dowód w sprawie, ale wydadzą mi go na przechowanie, z zakazem zbycia i obciążenia innym prawem (co potwierdzi protokół przekazania) - bym mógł wrócić do domu,
3) w poniedziałek mam się stawić na komendzie na przesłuchanie,
4) prawdopodobnie zabiorą mi motocykl jako pochodzący z kradzieży, by oddać właścicielowi, a ja będę miał postępowanie karne podejrzany o paserstwo.
Ja mu na to, że przecież jestem na urlopie, skoro dadzą mi dokument potwierdzający, że moto teraz jest w moich rękach legalnie, to jadę dalej i na komendę zgłoszę się, jak wrócę do kraju.
Milicjant stwierdził, że chyba jestem nienormalny, że pojazd figuruje jako poszukiwany na całym świecie i że jak mnie złapią za granicą, zwłaszcza na Ukrainie, to już może nie być tak przyjemnie. Przekonał mnie tym argumentem i umówiłem się na spotkanie na komendzie.
Potem powrót na dołek. Czekanie... Pogranicznicy wypełnili stosy dokumentów, wreszcie mnie przesłuchali i kazali spadać.
Zapytałem jak to jest z tym poszukiwaniem motocykla "na całym świecie", że to przecież niemożliwe. Powiedziano mi, że tego milicjanta to trochę poniosło, że motocykl jest poszukiwany tylko w strefie schengen, że Ukraińcy nie będą wiedzieli, że z motkiem jest coś nie halo. Natomiast na granicy państwa spoza strefy z państwami ze strefy cała sytuacja może się powtórzyć.
Koniec końców, gdy znalazłem się przy motku wiedząc, że mogę opuścić to miłe miejsce zrobiła się 23cia.
Nie wiedziałem czy wracać do domu, czy gonić chłopaków. Postanowiłem, że jeśli będą niedaleko od granicy, to jadę do nich, a jeśli odskoczyli gdzieś w głąb Ukrainy, to odpuszczam.
Okazało się, że są pod Lwowem - czyli jakieś 70 - 80 km ode mnie. Pojechałem na odprawę u Ukraińców.
Na granicy nieznajomość procedury z białą karteczką (kto tam był, ten wie o co chodzi) sprawiła, że straciłem z pół godziny i 20 zł wymuszone przez ich pograniczników.
Około północy Znalazłem się wreszcie po drugiej stronie granicy. Drogowskaz na Lwów i dzida. Ciemno jak w dupie, droga chu.owa na maksa, pasów nie widać, nie widać bocznych krawędzi drogi, dziura na dziurze, wokół żywego ducha, ale jadę.
Postanowiłem uzupełnić paliwo na najbliższej stacji.
I tu niespodzianka. Podjeżdżam do dystrybutora, pistolet do zbiornika, waha nie leci.
Macham do absztyfikanta z dziadówy, a on do mnie czego ja tu chcę.
To ja mu na migi, że paliwo nie leci. Przywołał mnie, zapytał ile mniej więcej tej wahy mi tam wejdzie, kazał pokazać, że mam hajsiwko i dopiero potem odblokował dystrybutor naciskając jakiś guziczek w swojej dziadówie.
Co za pojeb – pomyślałem... Potem okazało się, że to normalna procedura na ukraińskich stacjach, którą później przechodziliśmy przy każdym tankowaniu.
Po różnych perturbacjach związanych z poszukiwaniem chłopaków - wreszcie do nich dotarłem – nadłożyłem jakieś 40 km.
Drugi Check Point zaliczony:
Niecałe 200 km. Mapy google mówią 3h, mnie zajęło to około 13...
Jak napisał Puzon – dotarłem koło 2-ej.
Poprosiłem o pokój. Pani mnie zaprowadziła – elegancko: czysto, schludnie, niedawno malowane, przedpokoik, łazienka, 2 wyra, telewizor, powierzchnia taka sama jak u chłopaków w trójce.
Tylko nie ma okien....
Potem to już lufka, browar i w kimono...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.