
Dziś nadszedł dzień kiedy postanowiłem przebudzić moją VFR przed wiosną, prognozy dają jeszcze max 2 tygodnie zimie (ja daję tydzień), więc trzeba zacząć się szykować psychicznie, fizycznie i mechanicznie.
Ostatnie odpalenie mojej Smoczycy miało miejsce 10 grudnia. Na czas zimowania nie zlałem benzyny z gaźników, być może było to błędem.

Zacznę od tego, że w garażu przez całą zimę temperatury dochodziły do -10*C, czyli moto, benzyna, smary i olej nie miały lekko. Przyniosłem naładowany akumulator z domu, wsadziłem go w moto, wszystko ładnie podpiąłem, otworzyłem kranik. Obróciłem motocykl tak, żeby tłumikiem wystawał za garaż (wyprowadzić go nie szło ze względu na to, że garaż mam ze spadem, a ten był ostro zasypany śniegiem). Sprawdzam czy jest olej, czarny jak smoła (jeszcze nie wymieniałem przed sezonem), ale jest. Manetka chodzi ciężko, sprzęgło też, ssanie topornie jak cholera, przyciski pozastygane. Pewnie smary i płyny z zimna straciły swoje właściwości.
Pierwsze próby odpalenia, włączam ssanie, zero reakcji, po prostu kręcił rozrusznik, a silnik nawet nie załapał. Robiłem przerwy w kręceniu, żeby nie zjarać rozrusznika, w końcu zaskoczył, ale po chwili zgasł, kolejna próba to samo. W końcu silnik zaskoczył, chodzi, ale nierówno, po 2 sekundach łapie równowage. Lekko strzela z wydechu przy każdym ruchu manetką i łapie zamuły. Od razu doszło do mnie rzęcholenie jakieś z prawego dekla, najpewniej gęsty i zimny olej nie zdążył dojść do górnych partii silnika. Dźwięk ten ustał, gdy moto chwilę pochodziło i złapało temperaturę.
Patrzę na wskaźnik temp. drgnął! To czas poruszać manetką, nie pewnie silnik wkręca się na obroty, ze 2 razy j.b.n. z rury, najprawdopodobniej jest to efekt nie zlania benzyny z gaźników. Gdy rozgrzał się do temperatury normalnej pracy zacząłem mocniej gazować, w końcu silnik się rozruszał, ochoczo się wkręcał, nie przerywał, nie walił z komina, nic nie rzęziło. Odzywał się tylko lekkim cykanie zaworek w przednim-prawym cylindrze - miał luzy już przed zimą, ale mechanik stwierdził, że jeszcze nie trzeba tego robić skoro zbliża się winter. Temperatura ponad normą, przekręciłem moto na czerwone, to było coś, usłyszeć ten dźwięk po ponad 2 miesiącach! Zostawiłem silnik, żeby się rozgrzał do czerwoności, nadszedł ten moment - zaczęły falować obroty, włączył się wentylator na chłodnicy, niezawodny znak, że już ma dość ;] Manetka chodziła już lekko, sprzęgło idealnie. Zapach spalin! Przypomniało mi się dlaczego tak cholernie lubię to ryzyko jazdy na motocyklu.
Moto zgasiłem, wyjąłem akumulator, przykryłem kocem, pocałowałem między oczy i powiedziałem na ucho "już nie długo". Po czym wyszedłem z garażu.
Magia ! Przed sezonem pozostało mi jeszcze trochę do zrobienia, wymiana oleju, świec, filtra oleju, powietrza, paliwa, płyn chłodniczy. Po prostu nie mam jeszcze na to czasu. Póki co nawet nie udało mi się zmienić przewodów hamulcowych na oplot bo ciągle czekam na przesyłkę od Hondy z nowymi odpowietrznikami zacisków. Ale będzie dobrze, czekam na wiosnę, od teraz już z bananem na twarzy
