zabijaki na szlifierkach
: pt 12 cze 2009, 17:45
popatrzcie http://www.tvnwarszawa.pl/-1,1603710,0, ... k:57441175 moim zdaniem dość obiektywny materiał .
Forum dla wszystkich motocyklistów zakochanych w Hondach VFR :)
http://www.vfr-oc.pl/forum/
żródło: http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosc ... ca,1322272Bezkarny motocyklista-morderca
Piątek, 12 czerwca (15:37)
Wodzisławska prokuratura będzie kontynuowała śledztwo ws. wypadku drogowego w sierpniu 2007 r., w którym w czeskiej miejscowości Bohumin zginęło trzyletnie dziecko Polaków mieszkających pod Wodzisławiem Śląskim - zdecydowała Prokuratura Okręgowa w Gliwicach.
Trzyletni wówczas Kacper zginął po tym, jak w auto, którym jechał z rodzicami, uderzył rozpędzony motocyklista. Czeska prokuratura uznała, że wypadek spowodował ojciec chłopca, który miał wymusić pierwszeństwo, i przekazała sprawę do Polski. Polscy biegli ocenili, że to motocyklista jechał za szybko, jednak wodzisławska prokuratura nie oskarżyła Czecha.
O umorzeniu śledztwa w sprawie wypadku, a także o zażaleniu na decyzję o odmowie wszczęcia postępowania po zawiadomieniu złożonym przez pełnomocnika matki nieżyjącego dziecka, napisała w środę "Polska - Dziennik Zachodni".
W piątek rzeczniczka Prokuratury Krajowej Katarzyna Szeska poinformowała, że Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zakończyła badanie materiałów wodzisławskiego śledztwa w sprawie wypadku, uznając decyzję o jego umorzeniu za niezasadną, a przy tym wydaną w oparciu o błędną podstawę prawną. Poleciła też wodzisławskim śledczym niezwłoczne podjęcie tego postępowania.
Prokurator Radosław Woźniak z gliwickiej prokuratury powiedział, że zbadane materiały śledztwa jeszcze tego dnia zostały przesłane do Wodzisławia Śląskiego - ze zleceniem przeprowadzenia niezbędnych czynności procesowych, które dotąd nie zostały wykonane.
Gliwicka prokuratura stwierdziła jednocześnie, że zażalenie na odmowę śledztwa po zawiadomieniu rodziców Kacperka powinno zostać uwzględnione, a oba postępowania - zostać połączone. Odtąd śledztwo w tej sprawie ma być na bieżąco monitorowane przez Prokuraturę Krajową.
Jak napisała "Polska", ojciec chłopca na co dzień pracował w czeskiej kopalni, więc często jeździł z rodziną do Czech. Wypadek wydarzył się 25 sierpnia 2007 r., w przygranicznym Bohuminie, w pobliżu strzeżonego przejazdu kolejowego. Kiedy polski kierowca wyjeżdżał z drogi podporządkowanej, pod nieotwartym szlabanem kolejowym przejechał - wymijając stojące samochody - motocyklista jadący pożyczonym kawasaki ninja.
Rozpędzony ścigacz wbił się w samochód na metr, miażdżąc dziecięcy fotelik. Motocyklista uratował się, dziecko zginęło. Czeska prokuratura uznała za winnego wypadku Polaka i przekazała materiały śledztwa - z wnioskiem o jego ściganie - do wodzisławskiej prokuratury. Opinia polskich biegłych była jednak korzystna dla ojca chłopca.
Zgodnie z nią Polak miał jechać prawidłowo, motocyklista natomiast - pędzić ok. 120 km/h. Łamiąc w ten sposób przepisy, Czech nie dał ojcu Kacpra możliwości manewru. Mimo to wodzisławska prokuratura uznała, że choć ustalenia czeskich śledczych były dyskusyjne, w razie przekazania im wniosków polskich biegłych zapewne podtrzymaliby swą wcześniejszą opinię.
Cytowana przez gazetę specjalistka prawa międzynarodowego prof. Genowefa Grabowska z Uniwersytetu Śląskiego oceniła, że przy takiej sprawie polska prokuratura musi przekazać czeskiej swe ustalenia. Jeżeli Czesi odmówią śledztwa przeciw motocykliście, rodzice chłopca powinni - z pomocą polskiego konsulatu w Ostrawie - zaskarżyć tę decyzję do czeskiego sądu.
źródło informacji: PAP
A gdzie kończy się "norma", a zaczyna "szaleństwo"?[b]Gacol[/b] pisze:jedni jeżdżą normalnie a drudzy szaleją
żródło: http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosc ... ja,1323532Mirosław Domagała
Wtorek, 16 czerwca (09:37)
Policyjne statystyki dotyczące minionego długiego weekendu są przerażające.
Mimo zmasowanych policyjnych kontroli, na drogach doszło do 612 wypadków, w których zginęło 65 osób, a 801 zostało rannych.
Tak naprawdę jednak, patrząc na to, co działo się w te cztery wolne dni na drogach, to te liczby przestają wydawać się wysokie.
Ktoś kiedyś powiedział, że Polska ma opinię drogowego "Meksyku Europy". Czyli hulaj dusza, piekła nie ma. Rzeczywiście, wystarczyło pokonać w długi weekend kilkaset kilometrów, by zdać sobie sprawę, że w naszym kraju śmierć traktowana jest z głęboką pogardą, nikt przed nią nie zamierza chylić czoła...
Wolne dni zaowocowały tym, że na drogi wyjechali niemal wszyscy: począwszy od niedzielnych kierowców, którzy wyruszali w 50-kilometrową "podróż życia" do rodziny aż po przedstawicieli handlowych, którzy 300-kilometrowy wypad w góry traktowali jako miłą odmianę od dnia codziennego. Ten miks powodował, że chcąc przeżyć, przeciętny kierowca musiał być jak pilot myśliwca. Czytaj: mieć oczy dookoła głowy. Bo a nuż tico z kierowcą w kapeluszu zatrzyma się na środku drogi, bo z podporządkowanej zbliżyło się jakieś auto, a może samobójca, który znikąd pojawia się w lusterku i któremu kończy się właśnie miejsce do wyprzedzania, będzie usiłował zepchnąć nas z drogi? A może ten punkcik w lusterku to bliższy lub dalszy krewny Valentino Rossiego, który w odróżnieniu od Włocha, domaga się od innych obserwowania lusterek, ale sam ma daleko gdzieś wszystko i wszystkich, z przepisami ruchu drogowego i prawami fizyki na czele?
Wyprzedzanie to jeden z najtrudniejszych manewrów na drodze, który wymaga poprawnego oszacowania prędkości przynajmniej dwóch pojazdów, oceny miejsca i możliwości własnego samochodu. Nic dziwnego, że raz na jakiś czas chyba każdemu zdarza się kończyć ten manewr przy akompaniamencie klaksonu, ewentualnie zostać "przyjaźnie" pozdrowionym baterią świateł zainstalowanych na nadjeżdżającym z przeciwka tirze.
Ale co myśleć o kierowcy, który w tak haniebny, dramatyczny sposób kończy trzecie wyprzedzanie pod rząd? Który wyjeżdża z kolumny nie mając kompletnie żadnego pojęcia, w którym miejscu w nią wrócić? Który kończy każdy manewr ostrym hamowaniem i brutalnym wpychaniem na prawy pas, gdy z przeciwka nadjeżdża samochód. Taki kierowca sam siebie uważa pewnie za mistrza kierownicy, wszak wciąż jeszcze żyje, a może nawet nie miał wypadku... Tak naprawdę jest jednak chamem i samobójcą, który tylko dobrej woli innych kierujących zawdzięcza to, że wciąż może cieszyć się życiem. Dopóki nie trafi na podobnego sobie, wówczas być może obaj staną się tylko kolejną pozycją w policyjnych statystykach.
Niestety, wbrew pozorom, sama policja również nie robi wiele, by tę sytuację zmienić. Patrole "stacjonarne", wobec radia CB, groźne są tylko dla niedzielnych kierowców, którzy przegapią ograniczenie prędkości i wjadą w teren zabudowany z zawrotną prędkością 70 km/h. Z kolei dla obsługi pojazdów wyposażonych w wideorejestratory (jak zresztą i dla całej policji) słowem klucz jest "nadmierna szybkość". Tylko to się liczy, przecież statystyki mówią, że zawsze winna jest "nadmierna prędkość" i jej "niedostosowanie do warunków jazdy". To, że do polskich dróg każda prędkość - obiektywnie rzecz biorąc - jest niedostosowana, raczej się przemilcza...
Tymczasem to nie prędkość powoduje wypadki, tak jak samochody nie wpadają same w poślizg. Wypadki powodują kierowcy - tacy, którzy nie potrafią jeździć - i nic nie zmienia fakt, że jeżdżą powoli, bo wciąż pozostają groźni! I tacy, którzy na jezdni uważają się za bogów, traktując innych jak słupki, które jak najszybciej trzeba minąć.
I takich kierowców, powinno się z polskich dróg eliminować.