No i... No właśnie. W zeszłym roku zrobiłem trochę ponad 9tys km, w tym jak zrobię 2, to będzie dobrze. Nie wiem gdzie szukać przyczyny. Czasu raczej niewiele mniej niż w zeszłym roku, więc to żadna wymówka, moto nie wymaga inwestycji finansowych bo dopieszczone, jak zresztą przed każdym sezonem- tak więc finanse to też nie problem- na wachę starczy. Dziewczyna w sumie obojętno- pozytywnie nastawiona do motocykli, więc to też nie to.
No ale fakt jest faktem- prawie wogóle nie jeżdżę.
Próbuje sobie to tłumaczyć, że garaż mam 6km od domu i że jak już mam jechać tam po moto i się przebierać, to mi się odechciewa, więc jadę puszką. Ale jakoś, kuźwa, w poprzednich latach dało się jeździć, a lokalizacja się nie zmieniła.

Stąd też nachodzą mnie, coraz częstsze i bardziej nachalne myśli, co by sprzedać fistaszka, bo mi żal że stoi i się marnuje, przy okazji generując niepotrzebne koszta.
Na forum zresztą też mało zaglądam ostatnio, w życiu klubu nie uczestniczę, bo albo mam robotę jak jakiś zlot, albo daleko, albo deszcz, albo co.

Tak się zastanawiając dochodzę do wniosku, iż może warto czasowo zrezygnować z moto, aby wrócić "po latach", o ile sytuacja pozwoli. Nie nie jestem przypadkiem zapalonego jednosezonowca. Na moto jeżdżę od 15 roku życia, vfr-kę mam na tyle długo, że chcąc ją mieć kolejny rok, muszę wymienić dowód, bo braknie miejsca na przeglądy.
Jak Wy sobie z tym radzicie? Też macie podobne "problemy"? Jak sobie uzasadnić potrzebę posiadania moto, kiedy i tak ono głównie stoi?
Kolega, który sprzedał twierdzi że zaczyna brakować gdy garaż pusty. Jak się ma motocykl, ma się psychiczny spokój, że on tam jest i w razie chęci zawsze można pojeździć.
Słowem- jak jeździć, gdy się nie jeździ?

Ok, wypłakałem się, teraz czekam na zjebę.
