Wczoraj wieczorem przyjechałem z Monią do rodziców na noc. Zostawiłem samochód tam gdzie zwykle. Pod blokiem na parkingu, a raczej lekko obok niego, bo wszystkie miejsca były pozajmowane. Niczego nie przypuszczając, poszliśmy do domu. I tak minęła noc. Pobudka rano - dziś nadzwyczaj wcześnie - 6.00

Wracam do domu - przejaśnia się. Wychodzę z samochodu... O żesz ku*wa - myśle. Ja takich szkód nie narobiłem przy prędkości 50km/h przy zderzeniu z lisem, a tu... dzrwi na całej ich długości i szerokości przetarte i obite, podobnie jak nadkole i zderzak. Załamałem się - miałem auto (dotychczas) niemal nieuszkodzone. Po sprawcy ani widu ani słychu. Krótki rekonesans po okolicznyh sklepach.. no i oczywiście nikt nic nie widział...
Nie dość, że człowiek teraz ostatniego grosza się pozbywa na remont chałupy to jeszcze Ci samochód zdemolują.
Juz chciałem odpuścić, ale dobre głosy powiedziały mi idź na policję ... Hah - to se myśle, pójdę... Troche się cwaniaki ze mnie naśmieją, będzie polewka, ale będę miał czyste sumienie przynajmniej. No to poszedłem. Straciłem godzinę, na wypisanie protokołów. Na jakimś pustym dowodzie wpłaty - bo nie było pustych kartek

No to pojechałem, do roboty. Nie licząc zbytnio na polski wymiar sprawiedliwości pomyślałem, że po pracy sam zrobie mały rekonesans i popytam ludzi...Aż tu nagle myślenie przerywa mi telefon. Nie minęły nawet dwie godziny od zgłoszenia a w słuchawce słyszę głos: Dzień dobry (...) wykryliśmy sprawcę zdarzenia, podaje numery rej. pojazdu oraz numer polisy... No to moja reakcja wyglądała mniej więcej tak:










Boże... ucieszyłem się jak małe dziecko. Jestem w szoku. Nie chciałem zgłaszać na policję tego zdarzenia, a koniec końców okazuje się, że dostanę nawet odszkodowanie. I dlatego zacznę chyba wierzyć w tą polską - tak nielubianą - policję.
Chciałem się wypłakać...
